"2-metrowe patyki z odrobiną liści na czubku to nie są drzewa" [Rozmowa]

Jan Janczykowski fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Uchodzi za osobę, którą zieleń interesuje  najmniej. Przedstawiany, jako przeszkoda nie do pokonania przy różnorakich inwestycjach. Wojewódzki Konserwator Zabytków opowiada nam, dlaczego podejmuje decyzje takie, a nie inne i co za tym przemawia.

Dawid Kuciński, LoveKraków.pl: Jest pan przedstawiany jako człowiek i instytucja, sprzeciwiająca się zieleni w historycznym centrum miasta. Daję sobie rękę uciąć, że prywatnie nie ma pan nic przeciwko zieleni.

Jan Janczykowski, Wojewódzki Konserwator Zabytków: Nie podobają mi się niektóre działania podejmowane przez miasto związane z zielenią. Na ulicy Grodzkiej postawiono kiedyś olbrzymie, koszmarne donice, które nie zdobią Starego Miasta. Gdyby były to drzewa udokumentowane historycznie, rosnące w ziemi, byłaby zupełnie inna sytuacja. W tym przypadku muszę dbać o krajobraz kulturowy.

To samo dotyczy projektu ul. Krakowskiej. Protestuję, jak mogę przeciwko postawieniu na chodnikach donic z karykaturami drzew, bo przecież one nigdy nie urosną, to będą odmiany wręcz karłowate. Wskazałem natomiast miejsca, gdzie można ewentualnie wprowadzić donice bezpośrednio w ziemię – tak jak na Rynku. I to wygląda dobrze.

Który okres historyczny bierze pan pod uwagę przy opiniowaniu projektów?

Sprawa jest skomplikowana. Z danych historycznych wynika, że na Krakowskiej żadnej zieleni nie było, podobnie na Grodzkiej. Czym innym jest Rynek – tam było dość dużo drzew, ale się to wielokrotnie zmieniało. Generalnie ulice Starego Miasta do XX wieku były pozbawione zieleni.

Czym innym jest obszar miasta XIX-wiecznego, czyli poza Plantami, gdzie celowo obsadzano chodniki drzewami i to trzeba starać się utrzymać.

A ulica Starowiślna? Będzie pan protestował?

Teraz chodniki są za wąskie na zieleń. Ale to ulica z końca XIX wieku i jak najbardziej zieleń tam pasuje. Jeśli dostanę projekt, który nie zmieni krajobrazu, to nie będę miał zastrzeżeń. Jeżeli znajdzie się możliwość przy okazji remontu, to nie ma problemu.

Pan Mikołaj Kornecki pomaga Zarządowi Zieleni Miejskiej w poszukiwaniu dokumentów, które mają potwierdzić, na których ulicach w centrum kiedyś były drzewa. Jeżeli coś takiego panu urzędnicy przedstawią, to przekona to pana?

Jeżeli będą one jednoznaczne, to będziemy to analizować. Sam się tym nie zajmuję, mam zespół ludzi od zieleni. Ona musi też wyglądać naturalnie. Żeby to nie były żelbetonowe donice, a w nich dwumetrowe patyki z odrobinką liści, bo to nie są dla mnie drzewa. A tak jest przy wielu współczesnych budynkach.

Czyli kompromis jest możliwy?

Oczywiście. Mnie chodzi o krajobraz kulturowy miasta, który zasługuje na szacunek.

Kilkanaście lat temu na Rynku Głównym rosły dość spore okazy.

Faktycznie było tam kilka drzew, ale nie ma ich z dwóch powodów. Po pierwsze, projekt rewitalizacji całego Rynku przewidywał usunięcie starych drzew i zastąpienie ich nowymi. Projekt ten był poparty szczegółową analizą dendrologiczną, potwierdzającą zły stan drzew. Pozostało jedynie to przy kościele św. Wojciecha.

Po drugie, nie zdecydowano się na przywrócenie dużej liczby drzew na płycie Rynku ze względu na to, jaką funkcję obecnie pełni Rynek Główny, czyli miejsce imprez. Rośliny by po prostu przeszkadzały.

Ostatnio przeczytałem, że to miejsce rekreacyjno-wypoczynkowe.

Jeżeli za rekreację uważamy uczestnictwo w imprezach, a trybuna estradowa jest cały sezon turystyczny, to jest ta funkcja zachowana. Drzewa by przeszkadzały, ale to nie mój pomysł, tylko projektantów.

A jak pan podchodzi do pomysłu malowania ulic, placów na zielono? Tak jak choćby na pl. Nowym?

Jeżeli chodzi o Kazimierz, który jest wpisany na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO, i pl. Nowy, to poprosiłem o skuteczne zmycie tej farby. Bo będzie to wyglądało bardzo nieestetycznie. Robione to było również bez uzgodnień ze mną. Zresztą uważam to za bezsensowny ruch.

Plac Nowy powinien – wzorem np. placów we Włoszech – funkcjonować w taki sposób, że do godziny, powiedzmy, 15.00 pełniłby rolę placu targowego, a później mogłoby to być miejsce na wszelkiego rodzaju imprezy kulturalne. Taką jego funkcję sobie wyobrażam. I nie jest konieczne malowanie kostki czy asfaltu na zielono, bo ten sam efekt można uzyskać małą architekturą, dekoracjami czy oświetleniem.

No i nie te paskudne pseudo-kanapy, przeniesione z pl. Szczepańskiego…

Dar od Wiednia to jest!

Tak, niekoniecznie w takim miejscu. Na przykład na Bulwarach Wiślanych są miejsca, w których takie nowoczesne rzeczy nie będą tworzyć dysonansu z otoczeniem.

Ogólnie brakuje mi kompleksowego podejścia do rekreacji. Wszystko jest robione od przypadku do przypadku. Pojawiła się plaża nad Wisłą, teraz zamknięta. Mamy dwie nowe, ale to też takie przypadki. A można by poprosić architektów krajobrazu, którzy wskazaliby, gdzie dalsze takie miejsca można tworzyć.

Jak wygląda współpraca miasta i wojewódzkiego konserwatora zabytków? Pojawiają się konflikty?

Zgodnie z porozumieniem o przekazaniu części kompetencji miejskim służbom konserwatorskim  nie zajmuję się przestrzenią publiczną. Pozwoleń na imprezy na Rynku nie ja wydaję. Natomiast nie wszystko mi się podoba. Kiedyś mieliśmy tam turniej piłki nożnej. Czy akurat tam musiało się to odbyć? Mamy tyle dobrych placów, Błonia… Dbajmy o to, przecież to salon miasta, więc tak go traktujmy.

Czyli zgadzamy się, że imprez na głównym placu miasta jest za dużo.

Mamy dużo placów, które nie są wykorzystywane. Plac Wolnica stoi martwy, a przecież można tam dużo zrobić.

Co pan sądzi o zmianach w uchwale o Parku Kulturowym Stare Miasto?

Uzgadniałem te zmiany, w paru miejscach zakwestionowałem zapisy, aby nie dawały możliwości interpretacji. To było błędem dotychczasowych przepisów.

Słuszne było wycofanie projektu spod obrad na początku lipca i ogłoszenie konsultacji? I czy w wyniku zapisów, które się tam znalazły, Rynek i okolice przestaną być lunaparkiem?

Mam jedno zastrzeżenie. Jeżeli w efekcie przesunięcia w czasie zapisy będą lepsze, to wszyscy na tym zyskają. Jednak niepokoi mnie jedna rzecz. Wcześniej też obowiązywały przepisy, a cały czas – za zgodą władz miasta - pojawiały się wyjątki. Więc nie chodzi o zapisy, tylko o ich przestrzeganie. Wyjdzie to wszystkim na dobre.

Wiele osób zarzuca też panu, że zbyt restrykcyjnie ocenia pan inwestycje związane z budżetem obywatelskim. Chodzi mi tutaj o tablice informujące o zanieczyszczeniu powietrza czy siłownię w Parku Bednarskiego.

W tym momencie jest opracowywany, mam nadzieję, ostateczny plan projekt budowlany dla parku. Dopóki tego projektu nie ma, nie chcę wprowadzać rzeczy, które nie będą z nim spójne. Wskazałem inną możliwość – górna część parku nigdy nie była wpisana do rejestru zabytków i tam można stawiać siłownię czy park linowy. Nie wszystko musi być w samym centrum. Tu nie chodziło o to, że blokuję funkcję, tylko miejsce.

Mam też taką uwagę. Pomysłodawcy powinni konsultować pomysły ze mną, ponieważ często okazuje się, że wystarczyłaby drobna korekta wniosku, abym mógł go zaakceptować. W sytuacji, gdy dostaję gotowy wniosek, który trzeba szybko zaopiniować, dochodzi do tego, że wielu dobrych inicjatyw nie mogę zaakceptować. Cała procedura powinna inaczej wyglądać.

A tablice ledowe?

W wielu miejscach mogą być, ale niekoniecznie w obszarze chronionym, na Starym Mieście. Ja nie neguję pomysłów, tylko konkretne lokalizacje. Naprawdę często można znaleźć inne miejsce, niedaleko pierwotnego.

Był pan też przeciwnikiem placów zabaw na Plantach. Bardzo długo się pan opierał.

Rzeczywiście, natomiast dostawałem konkretne projekty, które zmieniały krajobraz Plant i nie mogłem się na nie zgodzić. Gdy zmieniły się okoliczności, przyszedł do mnie pan dyrektor Kempf i zapytał, pod jakim warunkiem dam zgodę. Powiedziałem o ograniczeniu wysokości i nie ingerowałem w to, co miało tam powstać.

Miejscy aktywiści zarzucają panu, że nie interweniuje stanowczo w kwestii nadbudów na kamienicach.

Właśnie kilka dni temu prowadziliśmy dyskusję na temat nadbudowy na kamienicy na rogu Batorego i Karmelickiej. Projekt był bardzo dobry, ale podobno wykonawca chciał sobie ułatwić pracę i zmienił projekt. Nadzór budowlany zatrzymał prace. Takich przykładów jest więcej. W tej sprawie trwa jeszcze postępowanie wyjaśniające, ja przedstawiłem wersję osoby związanej z właścicielem. Nie wiadomo jeszcze, czy jest to wersja prawdziwa.

Wrócił pan z Basztowej. Jak tam się mają prace, jakieś nowe odkrycia?

Nie ma żadnych problemów, na szczęście. Poza fosą Barbakanu nic się nie pojawiło. Udało się umieścić przewody wyżej, aby nie usuwano tego muru gotyckiego. Niestety nie może to być eksponowane, bo fosa jest bardzo rozległa. Sięga częściowo pod budynek banku i ASP. Kiedyś był pomysł zrobienia tam przejścia podziemnego. Wówczas udałoby się pokazać fragmenty tej fosy Barbakanu. Nie ma co tego eksponować, ale też nie można niszczyć.

News will be here