2 miliony za Grunwald, czyli jak połączyć sensację z historią [Rozmowa]

Joanna Jodełka, autorka książki "2 miliony za Grunwald" fot. Marek Czachorowski

„Historia jest nieprawdopodobna! I szczerze mówiąc, dziwię się, że wcześniej nikt nie podjął tego tematu”. Joanna Jodełka, autorka książki „2 miliony za Grunwald” zdradza nam kulisy powstania swojej historyczno-sensacyjnej powieści.

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: „Patriotyzm w wydaniu sensacyjnym” – z takim określeniem spotykałam się czasami w odniesieniu do Pani książki. Tak miało być?

Joanna Jodełka, autorka książki „2 miliony za Grunwald”: Nie, nie uważam, że to jakikolwiek patriotyzm, a tym bardziej w wydaniu sensacyjnym. To po prostu historyczna, sensacyjna opowieść z tematem, który sam w sobie jest ciekawy. Początkiem jest opowieść, która wydarzyła się naprawdę.

Tytułowa bitwa pod Grunwaldem strasznie tych Niemców uwierała. Za płótno wyznaczono nagrodę jak za przestępcę – 2 miliony!

Niemcom bardzo zależało na odnalezieniu tego obrazu. Nagrodę wyznaczono ze względu na to, że nie udało się tego zrobić przez pierwszy miesiąc. Według przesłuchiwanych oferowano nie tylko pieniądze, ale też wizę do każdego kraju na świecie. Niemcy przypuszczali, że osoby przetrzymujące dzieło nie będą chciały zdradzić miejsca ukrycia obrazu ze względu na zemstę podziemia.

Życie pisze najlepsze scenariusze?

Historia jest nieprawdopodobna! I szczerze mówiąc, dziwię się, że wcześniej nikt nie podjął tego tematu. Nie licząc oczywiście reportaży czy artykułów prasowych. Uznałam, że to materiał na dobrą powieść historyczną.

Sprawnie przeskakuje Pani karty historii. Która z nich okazała się dla Pani najciekawsza czy też najtrudniejsza do opisania?

Najwięcej pracy zdecydowanie zajęło mi wymyślenie, jak tę historię opowiedzieć. Fakty są oczywiście ciekawe, ale zupełnie inaczej układa się to w powieści. Ponadto, miałam zagwozdkę, jak wpleść tu fikcyjnych bohaterów, którzy by ją przedstawiali, byli tłem historycznym dla wydarzeń. I opowiadali o tym, co dzieje się dookoła w stosunku do faktów. Nie ukrywam – ważne było dla mnie ukazanie tematu w bardziej atrakcyjnej formie dla czytelnika. Samo gromadzenie materiałów trudne nie było, bo lubię historię i zagłębianie się w ten temat było dla mnie bardzo fajne.

Ale nieraz pewnie musiała Pani dokonać wyborów, jak z takiego ogromu materiału powieść skonstruować.

Tak, dlatego też przez cały czas pewne wątki poddawałam selekcji. Powiedzmy, że powieść to zupełnie inna bajka niż – przykładowo – reportaż. Tutaj czytelnik jest w stanie przyjąć określoną liczbę bohaterów. I tak na niektórych się zdecydowałam, a niektórych musiałam odrzucić. Zbyt duża liczba postaci mogłaby się okazać problematyczna i nieprzyswajalna. W dużej mierze skupiłam się też na przedstawieniu czasów przed wybuchem wojny. Wszystko zaczyna się w XIX wieku po to, aby naświetlić, jak ewoluował ten konflikt i pokazać, dlaczego to wszystko było tak ważne i jak te mity funkcjonowały. Bo tak naprawdę bitwa pod Grunwaldem sprzed pięciu wieków była istotna i żywa w historiografii jednego i drugiego kraju.

Wspomniała Pani o fikcji. Ile zatem jest jej w powieści „Dwa miliony za Grunwald”, a jak wiele zdarzeń miało miejsce naprawdę?

Dla kogoś, kto nie interesuje się historią, to po prostu sensacyjny temat i tak został przedstawiony. Historia obrazu, jak i jego przechowywanie są prawdziwe. Tak samo jak miejsce ukrycia i w jaki sposób do tego doszło. Fikcyjne są postacie, które stanowią historyczne tło dla tych wydarzeń.

Trochę już o tych postaciach mówimy – czy trudno było je wpleść w prawdziwe wątki?

Potrzebna była układanka. Może nie było to trudne, bo fikcyjne postaci takie jak Niemiec Gerhard von Lossow poszukujący „Bitwy” pomagają wyjaśnić, co się stało i przekazać motywy kierujące ludźmi. Trzeba było tylko ten balans utrzymać.



Fot. M. Czachorowski

Z  opisów przedwojennej i tej późniejszej atmosfery czy też działań postaci, w pewien sposób wyłania się też obraz mozaiki kulturowej tamtych czasów.

Nie da się opowiedzieć historii, która dzieje się w czasie wojny w Lublinie czy innych miejscach bez tego, co się wówczas działo. Opisywany przeze mnie Lublin był wówczas w 1/3 zamieszkiwany przez żydowską społeczność. Ten wątek po prostu musiał się znaleźć w książce. Tak samo jak początek, kiedy to David Rosenblum kupuje obraz „Bitwa pod Grunwaldem” Jana Matejki. A tak właśnie zaczęła się ta historia.

Jan Matejko – syn Czecha i Niemki – jest ukazany jako mistrz, ale też jako zwyczajny człowiek z problemami. Musi znosić trudny charakter swojej żony, chorobę… Pani nie idealizuje wielkiego, polskiego twórcy. U Pani to zwykły człowiek, mający ważne zadanie do wykonania.

Żałuję, że nie było miejsca na przybliżenie postaci Matejki. Cóż, powieść historyczno-sensacyjna rządzi się swoimi prawami. Matejko był – i mówię to z pełnym przekonaniem – naprawdę ciekawą postacią z ciekawym życiem, ale i problemami. On akurat miał trudną sytuację rodzinną i jak pani wspomniała – wymagającą żonę obdarzoną trudnym charakterem. Jednocześnie był człowiekiem pełnym pasji i misji. To właśnie chciałam przedstawić. Bo tak naprawdę „Bitwa pod Grunwaldem” stała się sławna, nim artysta zaczął go malować. Powieść zaczyna się w tym momencie, gdy Matejko wybiera się na pola Grunwaldu, aby zobaczyć jak wyglądały. Starałam się pokazać ten aplauz społeczny w małej dawce. Ten twórca sam zasługuje na powieść.

Może skusi się Pani w przyszłości na tę historię?

Niewykluczone, chociaż jeszcze biografii nie pisałam. Jedna już jest – trzytomowa historia życia Matejki wydana bardzo dawno temu. Dlatego może to czas na kolejną? Dobry pomysł.

W „Dwóch milionach za Grunwald” porusza też Pani wątek innych zaginionych dzieł sztuki. Jak Pani myśli, czy „Młodzieniec” autorstwa Rafaela powróci do Polski?

Nie mi wyrokować, bo może być bardzo różnie. Obraz mógł po prostu spłonąć tak jak wiele innych albo zaginąć. Pamiętajmy jednak, że takie historie bywają zaskakujące. Do tej pory „wypływają” dzieła sztuki uznane za zaginione, więc tego nie wykluczam. Wątku ich rabowania na terenie całej Europy nie pominęłam, sama wojna ma na celu również to, aby obrabować sąsiada. To, że obiera się jakąś ideologię, to tylko dla mas. Wojna ma charakter rabunkowy. W takich trudnych czasach dzieła są bardzo dobrą walutą, kumulacją majątku, ponieważ nie tracą na swojej wartości. Tutaj wszystko jest przemyślane.

Ale na szczęście wiele z nich zaczyna wracać do Polski, w różnych okolicznościach. Tak naprawdę obraz Matejki był ukrywany pod czujnym okiem Niemców. Osoby podejmujące się jego obrony miały wielkie szczęście. Przyzna to Pani.

To na pewno. I dlatego ta cała opowieść jest tak fascynująca! Zdecydowanie było w tym wiele zaangażowania i ogromna pomysłowość, odwaga tych ludzi. Oczywiście – jak mówiłyśmy na początku – ustanowiona przez Niemców nagroda była duża i mogła skusić wielu chętnych. Jeden nieopatrzny ruch czy rozmowa mogły doprowadzić do unicestwienia dzieła. Mnie zainteresowało przede wszystkim, że to rzecz trudna do ukrycia. Ważąca 600 kilogramów, nieporęczna skrzynia długości 5 metrów, wysokości na 1 metr i szerokości… Proszę sobie wyobrazić, jak trudny był to pakunek do przechowania. Fantastyczne było to, w jaki sposób dzieło ukrywano, a następnie udało się przewieźć do kolejnej kryjówki. Przez środek miasta! Niewiarygodne, że udało się wówczas ocalić takiego „wielkoluda”.

Ale to ocalenie mogło mieć też wysoką cenę. W końcu ukrywający dzieło ryzykowali życiem.

Jasne, że tak. Było to działanie, które gdyby wyszło na jaw, zakończyłoby się na pewno dla zaangażowanych obozem koncentracyjnym. Nie przeżyliby wojny. Ryzyko było wielkie. Zasygnalizowałam też w powieści, że lubelscy urzędnicy ukryli też wiele innych rzeczy z narażeniem życia, a po wojnie je oddali. Czasami nie zdajemy sobie sprawy, jaką drogę przeszły eksponaty prezentowane na muzealnych wystawach. I jak ludzie narażali dla nich własne życie. „Bitwa pod Grunwaldem” jest najbardziej znana, stąd akurat ta opowieść.

Chciałaby Pani zobaczyć adaptację swojej powieści na dużym ekranie?

Tak, i to bardzo. Uważam, że to bardzo filmowa historia. Książka ukazała się niedawno, więc proszę trzymać kciuki!