Sąd: Trzeci strzał to było dobicie ofiary

fot. Dawid Kuciński

Robert B. został skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo Łukasz B. w podkrakowskim Czernichowie latem 2016 roku. Oskarżony trzykrotnie strzelił do ofiary z repliki XIX-wiecznego Remingtona. Sąd uznał, że trzeci strzał był dobiciem rannego mężczyzny. Rodzicom zamordowanego skazany będzie musiał zapłacić 200 tys. złotych zadośćuczynienia.

Do zdarzenia doszło w nocy 12 września 2016 roku. Jak ustalił sąd, Robert B. i Łukasz B. działali wspólnie, prowadząc działalność przestępczą. Wyłudzali kredyty i sprzęt na leasing. Z oszustw czerpali wymierne korzyści finansowe. W pewnym momencie młodszy z partnerów chciał się usamodzielnić. To było początkiem ich konfliktu.

Feralnego dnia w czasie zenitu ich kłótni, Robert B. sięgnął po broń, którą kupił na aukcji miesiąc wcześniej. Najpierw groził. Później strzelił dwukrotnie do mężczyzny. Kule trafiły go w klatkę piersiową i udo. Jednak rany nie były śmiertelne. Dopiero trzeci strzał oddany, jak ustalili biegli na podstawie eksperymentu, z ok. 50–70 cm prosto w serce, uśmiercił Łukasza B.

– Pokrzywdzony po dwóch strzałach spadł z tarasu. Oskarżony musiał więc zejść z niego, stanąć za ofiarą i pociągnąć za spust. Gdyby poprzestał na dwóch strzałach i wtedy ochłonął, a miał na to czas, wezwał pomoc, to do śmieci najpewniej by nie doszło – opowiadał sędzia Łukasz Woźniak.

Robert B. zdecydował jednak, jak to określił sąd, dobić pokrzywdzonego. – To nie był przypadkowy strzał, a kula wyszła na wylot – dodał sędzia.

Recydywa

Kara, jaką orzekł skład sędziowski jest zasadna i odpowiednio surowa. Zwłaszcza, że historia kryminalna Roberta B. jest niezwykle bogata. Na swoim koncie oskarżony ma skazania za m.in. rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia, kradzieże czy oszustwa. Sąd jednak dopuścił możliwość wyjścia warunkowego z więzienia, ale nie wcześniej niż po 20 lat odbycia kary. – Sąd uważa, że oskarżony zasługuje na szansę poprawy. Będzie miał na to kilka lat – stwierdził sędzia Woźniak.

Lepiej podpalić niż topić w Wiśle

Sąd doszedł do wniosku, że zbrodnia ta nie była na pewno planowana. Jednak wszystko, co nastąpiło po dwóch strzałach, należy z całą surowością ukarać. Wraz z B. wyrok usłyszeli już jego córka Klaudia B., konkubina Anna M. oraz dobry znajomy Stanisław B. Dwie ostatnie osoby były oskarżone o poplecznictwo, jednak do niego nie doszło, dlatego zostali skazani na grzywnę w wysokości 2 tys. zł.

Sąd pochylił się jednak dłużej nad rolą Stanisława B, ściągniętego na miejsce zbrodni w środku nocy przez oskarżonego i jego córkę. Mężczyzna o nic nie pytał. Na miejscu dowiedział się, co zaszło. Przy kawie, którą zrobiła Klaudia B, usłyszał, że jej ojciec ma problem i ten „problem trzeba posprzątać”. Pojawiły się sugestie, aby zakopać ciało w lesie lub wrzucić do Wisły.

Jednak Stanisław B. stwierdził, że zwłoki mogą wypłynąć. Podrzucił inny pomysł. Jako że ofiara przyjechała samochodem, można byłoby wywieźć ją kilkadziesiąt kilometrów dalej i podpalić pojazd. U mężczyzn pojawiły się jednak wątpliwości, czy kupienie dużej ilości benzyny nie będzie ryzykowne. Jednak o godzinie 4:55 wszelkie dywagacje na ten temat się zakończyły. Policja zatrzymała wszystkich uczestników zdarzenia. Stanisław B. oraz Anna M. mieli szczęście.

Ukryte zwłoki

Tym szczęściem była akcja policji. Gdyby bowiem udało się, a wszystko na to wskazywało, że taki był właśnie cel oskarżonego, ukryć zwłoki – zakopać czy spalić i wrzucić resztki do Wisły, wymiar sprawiedliwości mógłby pracować nad sprawą choćby następne 20 lat. Sędzia Aleksandra Almert przypomniała kilka spraw, kiedy to policji udawało się znaleźć ciała bądź jego szczątki 10 czy więcej lat po zabójstwie i dopiero po tym fakcie, znaleźć i ukarać odpowiedzialnych za ten czyn.

Wyrok nie jest prawomocny.