„Albo kupujemy działkę za 2 mln zł, albo Z. idzie na policję i do mediów”

W środku siedzi Grzegorz S. fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Zdaniem współwłaściciela firmy Sao Investments, pełnomocnik Tomasa Z. miała go zaszantażować. – To było wymuszenie zakupu nieruchomości – wyjaśniał przed sądem Grzegorz S. i dowodził, że jego firma nie ma nic wspólnego z wyburzeniem ruiny i ścięciem drzew na nieswojej działce. 

Przypomnijmy, że sprawa dotyczy nieruchomości przy ul. Królowej Jadwigi. Właściciel terenu twierdzi, że budujący obok deweloper bezprawnie wtargnął na jego działkę, zburzył nieruchomość, wyciął drzewa i obniżył poziom terenu. Dodatkowo w międzyczasie zaczął obowiązywać miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, który nie pozwala na budowanie w tym obszarze.

Ciąg dalszy wyjaśnień

Grzegorz S. złożył do tej pory najobszerniejsze wyjaśnienie dotyczące prowadzonej przy działce Tomasa Z. inwestycji i próbował rozwiać wątpliwości dotyczące udziału jego firmy w zburzeniu nieruchomości, wycięciu drzew, wtargnięciu na posesję i wyrównania terenu.

S. twierdzi, że nie istniało żadne porozumienie, które miało na celu takie działanie. Nikt też nie wydał polecenia ani nakazu, aby podjąć takie czynności. Współwłaściciel firmy przekonywał również, że forsowana teza o tym, że ruina stojąca obok działki, na której działali oskarżeni, przeszkadzała w lukratywnej sprzedaży nieruchomości, jest nieprawdziwa. – Tak nie jest. Wokół są budynki gospodarcze, budy, przechadzają się kury i kaczki – opowiadał Grzegorz S. Dlatego jeden zaniedbany budynek nie miał żadnego znaczenia w ustalaniu ceny sprzedaży mieszkań i lokali.

Byli pod obserwacją

Grzegorz S. wrócił również do pierwszej rozmowy telefonicznej z Z. Powiedział, że od tej pory wiedzieli, że są obserwowani, więc nielogiczne byłoby robienie czegokolwiek wbrew prawu.

Oskarżony przypomniał też, że budynek był w stanie katastrofalnym. Wiąże się to z zarzutem wdzierania na posiadłość. Ale żeby to zaistniało, musi taka nieruchomość mieć ogrodzenie. To było, jak stwierdził S., już w 2011 roku szczątkowe. – Przynajmniej od 1991 roku nikt się tą działką nie zajmował – powiedział Grzegorz S. Tomas Z. miał specjalnie zaniedbywać nieruchomość, aby była jak najmniej warta, dodał oskarżony.

S. odniósł się również do wyburzenia werandy, której jego zdaniem w ogóle nie było. – Na żadnej mapie jej nie widać. Co więcej, służy ona do wejścia do domu. Jeśli miałaby zakłócać drogę komunikacyjną, to musiałaby prowadzić do pustej ściany, a co więcej – wtedy byłaby na naszej nieruchomości – opowiadał współwłaściciel firmy.

„Można było poinformować Monar”

Zdaniem Grzegorza S. wniosek do Tauronu o umartwienia kabla zasilającego budynek pana Z., który i tak był nieaktywny, został podyktowany względami bezpieczeństwa. Z perspektywy czasu S. zauważył, że powinien wzywać służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo, ale nie tylko je. – Informować należało Monar i MOPS o tym, co się tam działo. Zabezpieczyliśmy nieruchomość, aby zadbać o czyjeś życie i zdrowie – stwierdza S.

Oskarżony wrócił również do 2011 roku, kiedy to „głos w słuchawce powiedział, że nie ma nic wspólnego z działką”. Według S. było to kłamstwo pokrzywdzonego, ponieważ już w 2008 roku był on właścicielem 25 procent terenu. Rok później, sprzedając samemu sobie kolejne 25 procent, stał się w 50 procentach właścicielem nieruchomości.

Następnie wszczął procedurę zniesienia współwłasności. Innymi współwłaścicielami byli członkowie rodziny Z. i miasto. Nieruchomość została wyceniona na 177 tys. zł, jednak Z. próbował, według słów S., jeszcze obniżyć wartość, aby jak najmniej spłacić pozostałym zainteresowanym.

Trzy tygodnie na odświeżenie pamięci

Na razie nikt nie jest w stanie ustalić, kiedy nieruchomość została zburzona, drzewa wycięte, a teren „wyrównany”. Z wyjaśnień Grzegorza S. wynika jednak, że to wydarzenie chciał wykorzystać Z. W jaki sposób?

W drugiej połowie lutego 2016 roku do S. dzwoni pełnomocniczka Z. i zaprasza na spotkanie do kancelarii przy ul. Grzegórzeckiej dotyczące nieruchomości Tomasa Z. Grzegorz S. udaje się w umówione miejsce. W gabinecie mecenas pokazuje zdjęcia i pyta, czy S. rozpoznaje miejsce. Oskarżony mówi, że nie, co miało wzburzyć pełnomocniczkę Z. Co ciekawe, przed spotkaniem S. miał sprawdzić księgi wieczyste, w których nie było informacji o tym, że cokolwiek się w nich zmieniło.

Na pytanie S., dlaczego nie było żadnych informacji w księdze wieczystej, pełnomocniczka miała odpowiedzieć: „mamy swoje powody”. Następnie złożyła propozycję.

– Albo kupujemy działkę za 2 mln zł, albo Z. idzie na policję, do mediów i będzie szum. Poczułem się wtedy wprost szantażowany przez pełnomocnika pokrzywdzonego. Moja odpowiedź była prosta: kupuję to, co potrzebuję i za satysfakcjonującą cenę – opowiadał Grzegorz S. Mecenas miała dodać, że gdyby S. był starszy, wiedziałby, w jakiej jest sytuacji.

Grzegorza S. zastanawia też jedna kwestia. W połowie lutego Tomas Z. zeznał na policji, że nie wiedział, kto, jak i kiedy wyburzył jego nieruchomość, i nikogo o to nie podejrzewa, a 11 marca – już po spotkaniu na Grzegórzeckiej – pojawia się obszerne doniesienie i pokrzywdzony nie ma żadnych wątpliwości, kto za tym stoi. – To było wymuszenie nabycia nieruchomości – mówi S.

Na następnej sesji rozprawy swoje wyjaśnienia złoży poszkodowany. – W tym roku sprawę trzeba zakończyć – powiedział sędzia Tomasz Rutkowski.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Krowodrza
News will be here