Bartosz Szydłowski: Ten festiwal nie przypomina pikniku turystycznego [Rozmowa]

Bartosz Szydłowski fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

We wrześniu rozpoczyna się festiwal Genius Loci, który odbędzie się w Krakowie, Nowym Sączu i Zakopanem. O tym, dlaczego jego organizacja jest ryzykowna, trudnych tematach poruszanych podczas spektakli i dlaczego teatr musi prowokować, rozmawiamy z Bartoszem Szydłowskim, pomysłodawcą festiwalu.

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: Kraków, Ojcowski Park Narodowy, Nowy Sącz i Zakopane. Genius Loci to duże przedsięwzięcie. Co sprawia największą trudność w organizacji?

Bartosz Szydłowski, kurator programu artystycznego w Teatrze im. J. Słowackiego, pomysłodawca festiwalu Genius Loci:

Przede wszystkim bardzo duża skala logistyczna. Najtrudniejsze jest skoordynowanie produkcji dziewięciu premierowych spektakli i instalacji w tak krótkim czasie. Ale trudności są po to, aby je przezwyciężać. I stan na dzisiaj jest zadowalający. Pierwsza edycja festiwalowa obarczona jest większym napięciem, zwykle służy rozpoznaniu pola tak, aby w kolejnej wyeliminować błędy, wzmocnić zalety. Jednak więcej jest przyjemności niż trudności: rozmowy z artystami, budowanie narracji, szukanie punktów styku sztuki i miasta.

Jest jakaś fenomenalna satysfakcja, gdy udaje się przekonać wielu artystów do powrotu do Krakowa i zastanowienia się nad fenomenem tego miasta. Przecież nie jest tajemnicą, że wielu stąd ucieka w stronę ośrodków o bardziej otwartym i przejrzystym myśleniu.

Pewną trudnością jest też namówienie decydentów na sfinansowanie takiego szalonego przedsięwzięcia. Tym bardziej należy docenić Pana Marszałka województwa oraz Pana Prezydenta Miasta, że w czasach mody na eventy, pikniki, plenerowe koncerty i popularne widowiska znaleźli zrozumienie dla ambitnego festiwalu i umożliwili jego powstanie. Genius Loci ma ogromny potencjał rozwojowy i jeśli go dobrze przemyśleć – może być stałą ofertą w mieście i regionie. Czy nie jest kuszące utrzymanie projektu, który poszerza wiedzę o Małopolsce i Krakowie, który unika powielania stereotypów, a poszukuje nowej sieci znaczeń i skojarzeń? To może być doskonała propozycja na lato, nie tylko dla mieszkańców, ale i dla przyjezdnych turystów.

Przestrzeń miejska ma stać się sceną dla spektakli. Czy trudne jest, aby stała się przestrzenią spotkań artystów i publiczności? Jakie jest ryzyko wejścia teatru w tę sferę?

Łamanie  przyzwyczajeń zawsze jest ryzykowne, ale bez tego nie ma rozwoju sztuki. Przede wszystkim pozbywamy się umowności i bezpieczeństwa sytuacji teatralnej. Widz festiwalowy wchodzi w przestrzeń konkretną, staje się sam aktorem wydarzenia. Nie chodzi o to, że coś odgrywa, ale nie jest do końca widzem, współtworzy to zdarzenie. Reżyser i aktorzy są niejako akuszerami energii miejsca, gdzie pokazują swoją pracę, nie mogą jej zaburzyć, zakłamać. To wobec niej budują swoje opowieści. Każdy festiwal jest robiony również po to, aby był inkubatorem pewnych idei. To działanie pionierskie, więc trudne. Musimy wspierać artystów, bo biorą na siebie tą konfrontację. Cały czas pracują w salach prób, dopiero w ostatniej fazie wchodzą w przestrzenie realne i z pewnością czeka ich wiele niespodzianek. Jestem bardzo zainteresowany efektem i pewny, że będzie to bardzo ciekawa i inspirująca przygoda.

Ale to dobrze, że teatr wychodzi poza mury budynków?

Jak pani zapewne wie, jestem człowiekiem, któremu zawsze zależy na tym, aby nieść ideę teatralną niczym pochodnię między ludzi. Miejsca nieprzyjazne pozornie, często zmarginalizowane, zderzone z wypowiedzią artysty zaczynają znaczyć więcej. Pracowałem na podwórkach Kazimierza, w blokowisku nowohuckim i to były niezwykłe doświadczenia. Zaskakując widza w przestrzeni pozateatralnej wzmacniamy siłę wyrazu i komunikat. Ludzie do teatru przychodzą często, bo się „idzie do teatru”. Nie na sztukę, ale na odrobinę tej stiukowej celebry, chłoną sytuację, a to co płynie ze sceny, przechodzi często trochę obok. W trybie festiwalowych akcji w przestrzeniach miejskich i w regionie ten efekt eliminujemy.

Teatr Słowackiego ma wizerunek raczej statecznej, lekko przykurzonej instytucji. Nic złego w tym kurzu oczywiście nie ma, bo wielu ludzi bardzo to lubi i dla tego zapaszku tutaj przychodzi. Natomiast należy pamiętać, że na tym teatrze spoczywa pewien obowiązek. Wyznaczamy pole wolności wypowiedzi, prowokujemy rozmowę, wciągamy widzów w orbitę myśli, zadajemy pytania. Podejmujemy nowe wyzwania, by właśnie taki rodzaj energii krążył w całym regionie. Jako jedna z większych marszałkowskich instytucji chcemy być obecni poza swoim miejscem. Powrócić do roli, jaką pełnił ten teatr na przełomie wieków, będąc bijącym sercem miasta. Festiwal jest też bardzo rozwijającym doświadczeniem dla zespołu aktorskiego. Nie tylko chodzi o proces pracy dość nietypowy, ale przede wszystkim o mocowanie się i utożsamianie z ideą i misją Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie. Zrozumienie, że aktor nie występuje tylko, nie odgrywa, ale jest magicznym wehikułem do światów wyższych, pełnych empatii i fascynacji drugim człowiekiem.

Podczas festiwalu nie zabraknie również tematów trudnych. W Nowym Sączu zostanie pokazany spektakl poświęcony rzezi polsko – polskiej w czasie rabacji galicyjskiej, a w Zakopanem pojawi się temat Józefa Kurasia „Ognia”.

Festiwal nie jest łatwy i przyjemny, bo nie może przypominać pikniku turystycznego. Chodzi o wykorzystanie atmosfery danego miejsca i podjęcia próby rozdrapania pewnych tematów, dobrania się poważnie do trudnych kwestii, często kontrowersyjnych. To nieustające pytanie o własną tożsamość, ludzi zamieszkujących dany region i nas, Polaków – odbiorców spektakli. Akurat tak się składa, że Kraków i Małopolska to przebogate historycznie miejsca, a inspiracji jest mnóstwo. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że możemy całą Polskę opowiedzieć przez pryzmat Małopolski. Artyści, a zwłaszcza młodzi, szukają konfrontacji, lubią wkładać przysłowiowy kij w mrowisko, odwracać znaczenia, szukać nowych perspektyw… Nie będą dawali prostych odpowiedzi. Intuicyjnie wyczuwają, że sięgając po temat z przeszłości opowiadają o współczesnej Polsce. Rabacja, konflikt między klasami, wykorzystanie animozji pomiędzy chłopami a panami przez służby austriackie jest historią z XIX wieku, ale powiedzmy sobie szczerze, być może opowiadającą o napięciach, jakich doświadczamy dzisiaj. Postać kontrowersyjnego wyklętego, czyli Kurasia „Ognia”, jest dzisiaj tym, o czym warto rozmawiać, a nie dokonywać podziału na czarne i białe. Trzeba pokazywać wieloznaczność, a nie oczywistość. Tych tematów trudniejszych będzie więcej, bo każdy z artystów ma ambicję dotknięcia czegoś ważnego, a nie zatrzymania się powierzchni. To ta dobra cecha polskich artystów teatralnych, że idą często pod prąd, ale w sprawie są zdeterminowani i swoją autorską podróż traktują bardzo serio.

Publiczność nie dostanie zatem jednoznacznej odpowiedzi na swoje wątpliwości.

Teatr musi prowokować do sytuacji otwartej. Przecież powiedziałem, że przestrzeń dogmatów to przestrzeń debat politycznych, publicystyki w mediach, natomiast przestrzeń sztuki jest przestrzenią nieokreśloności. Artysta ma pewne poglądy, ale buduje świat w sposób bardziej skomplikowany. Zawsze ukazuje jego wieloznaczność, a jeśli mu się to nie udaje, osiada na mieliźnie. Akurat mam głębokie zaufanie do zaproszonych przeze mnie artystów, ponieważ wiem, że ich wyobraźnia spowoduje, że tematy będą się mieniły różnymi sensami i znaczeniami.

Oprócz spotkań z artystami co jeszcze daje Panu radość podczas organizacji takiego festiwalu? Co motywuje do działania?

Ja lubię skalę wyzwania i nowe sytuacje. Szerzenie wartości, w które wierzę, docieranie z nimi w sposób, który pobudza i inspiruje większą grupę ludzi to jedno. Ja jednak traktuję taki projekt jako eksperyment na sobie samym. Wsłuchuję się w nowe, jeszcze nienazwane, badam swoją reakcję, obserwuję i uczę się. Teatr, który wybija z leniwego rytmu, jest moją pasją. Zawsze wierzyłem, że ten niepokój, który wzbudzamy w publiczności, jest uzdrawiający, zbliża nas. Dlatego zawsze byłem tak oddany swojej pracy i ciągle mam apetyt na więcej.

A kiedy widzę, że mój entuzjazm przechodzi na innych, to jestem bardzo szczęśliwy. Przecież właśnie o to chodzi, aby energia, którą oddajemy innym, krążyła, potem wracała do naszego budynku, żeby ludzie poczuli, że rozmawiają z pasjonatami, że nam się chce i że wszystkim powinno się chcieć. Że najgorszym wrogiem człowieka jest obojętność i letniość. To miasto musi mieć teatr, który wybija z tego samozadowolenia, małego pragmatyzmu mieszczucha i prowadzi dalej i wyżej.

A to marzenie ma szansę się niebawem spełnić?

Marzenia nie muszą się spełniać. Ważne, żeby były i wyznaczały naszą drogę. W ten sposób zmieniają rzeczywistość. Podążanie za marzeniem jest wartością. To, czy to się osiągnie, to już kwestia drugoplanowa. W teatrze musimy myśleć nie efektem, a procesowo. Myślenie efektem skazuje działanie artystyczne na niepowodzenie. Tego wielu macherów od kultury nie rozumie, nie wiedzą, że jest to wymiar, który nie da się zarządzać młotem. Teatr to nie fabryka. Tutaj trzeba mieć w sobie odwagę na ryzyko porażki, ufność do artystów, bo wtedy mogą powstać piękne rzeczy. Marzenie w teatrze dotyczy optymalnych warunków pracy, gdzie twórcy mają powietrze, przyzwolenie na swobodne poszukiwanie. W Teatrze im. Słowackiego takie przyzwolenie gwarantuje Krzysztof Głuchowski, dyrektor teatru.

Potem przychodzi czas na spotkanie z widzem i proszę wierzyć, że kiedy publiczność poczuje zaangażowanie marzycieli, pójdzie za nimi i doceni ten cały wysiłek.

News will be here