Brożek, Głowacki i Małecki, czyli o legendach i obrażonym 30-letnim chłopcu [Komentarz]

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Patryk Małecki, tak podobno kochający Wisłę, nie jest w stanie przyjąć śmiesznie niskiej kary i skarży się na klub. Jest obrażony prawie na wszystkich, po ostatnim meczu nawet nie zszedł do szatni, by pogratulować kolegom wygranej z Zagłębiem. Pewnie kiedyś marzył, by zostać wiślacką legendą. Tymczasem jest dziś 30-letnim, obrażonym chłopcem. Legendom może co najwyżej czyścić buty.

Nieuchronnie zbliża się niedziela i pożegnanie na stadionie przy Reymonta dwóch wiślackich legend – Pawła Brożka i Arkadiusza Głowackiego. Ludzi, dla których ten klub był czymś znacznie więcej, niż tylko miejscem pracy. Nigdy tego nie kryli, a za słowami szły czyny. Te na boisku, i poza nim.

Miałem to szczęście, by kilka lat z nimi pracować. O dorobku sportowym nie będę pisał, bo wiemy, ile Wiśle dali i ile z nią osiągnęli. Arek, przepraszam, ale jakoś mi głupio, pan Arek – prawdziwy Pan Kapitan, jak powiedział kiedyś mój kolega Łukasz Szpyrka – zawsze imponował mi inteligencją. Szczerością, a nie utartymi regułkami. Kiedy spisujemy wypowiedzi bohaterów naszych tekstów, często jest tak, że układamy je na nowo, bo rozmówca nie ma daru płynnego i poprawnego mówienia. Dlatego rozmowy z Głowackim spisywało się z przyjemnością. Mówił składnie i nie za szybko. Czasem tylko trochę za cicho.

Brożek również nie słynął z „daliśmy z siebie wszystko i musimy wyciągnąć wnioski”. Przeważnie on i Głowacki tłumaczyli się przed nami, a więc i Wami, z niepowodzeń. Po wygranej każdy jest w stanie wyjść i rzucić kilka słów. Po porażce, a bywało, że siódmej z rzędu, tylko nieliczni nie uciekali od strefy wywiadów innym wejściem. Na „Głowę” i „Brozia” zawsze można było liczyć.

Jak każdy, mieli swoje wady, gorsze humory. Często długo trzeba było ich przekonać, by umówili się na dłuższy wywiad. Marudzili, czasem ponarzekali, ale w prywatnych rozmowach. Nigdy publicznie nie powiedzieli na Wisłę złego słowa i nie podjęli decyzji, która mogłaby jej zaszkodzić.

Paweł, pan Paweł, lubił pomachać ręką na boisku, gdy nie dostał dobrego podania. Wisła była jednak dla niego i Głowackiego rodziną, drugim domem, czymś ważnym i cennym. Więcej niż miejscem pracy. Było to miejsce pracy, gdy się przelewało i pieniądze płynęły strumieniami. Doświadczyli też biedy i klubu prawie na dnie, który nie płacił przez pół roku. Nigdy jednak nie przeszło im przez głowę, by poskarżyć się odpowiednim organom, że Wisła zalega im z wynagrodzeniami. Gdy było trudno, czekali. Klub wiedział, że poczekają i najpierw płacił tym, którzy do takiego poświęcenia nie byli zdolni.

Cytując Franciszka Smudę, byli, są i będą wiślakami „ze skóry i kości”. Legendami, takimi samymi jak ich nieco starszy kolega Radosław Sobolewski. Nie będzie przesadą stawianie ich w jednym rzędzie z Henrykiem Reymanem i innymi wielkimi postaciami, których w historii klubu nie brakowało.

W tym rzędzie nie będzie Patryka Małeckiego. Dla Wisły swoje zrobił, ale nie mniej ma za uszami. Błędy młodości można zrozumieć. Nie wypominajmy już tego, co było.

Legendą nie jest jednak tylko ten, kto strzeli sto bramek lub świetnie gra w obronie. Na miano legendy pracuje się także poza boiskiem. Małecki został ostatnio ukarany finansowo, bo po sparingu wyraził niezadowolenie i stwierdził, że to nie względy sportowe decydują o tym, że nie gra. Bez dwóch zdań nie jest tak, że wystrzelił z formą, a zły trener Joan Carrillo posyła go na trybuny lub ławkę. Przegrał rywalizację, ale nie zacisnął zębów, tylko wylał swoje żale. Gdy dostał za to śmieszną karę – bo chodzi o pięć tysięcy złotych – odwołał się do Komisji Ligi, inaczej mówiąc wysłał komunikat „ale mi w tej Wiśle źle, ratujcie mnie”. Przebiera nóżkami, by latem odejść, choć jesienią przedłużył umowę o dwa lata.

W środę, po wygranej z Zagłębiem Lubin (nie znalazł się w kadrze), nawet nie zszedł do szatni, gdzie po meczu spotyka się cały zespół, by pogratulować tym, którzy zdobyli trzy punkty. Pan piłkarz, podobno wielki wiślak, się obraził. Smutna to historia.

Legendą nie jest ten, kto eksponuje na koszulce białą gwiazdę i układa palce w literę „W”. Brożek i Głowacki zostali legendami, bo na ten tytuł zapracowali na wielu innych płaszczyznach. Małecki pewnie kiedyś marzył, by zapaść w pamięci pokoleń kibiców, ale ostatnio rzeczywistość ostatecznie go zweryfikowała. Brutalnie. Chwała mu za to, że z własnej kieszeni ratował zdrowie i życie zmarłego niedawno byłego bramkarza Wisły, Janusza Adamczyka. W klubie zachowuje się jednak jak mały, obrażony chłopiec. Legendom może czyścić buty.