Diabeł miesza w głowach

Ja jestem pierwiastek z minus jeden. Beze mnie nie byłoby dialektyki względności. Ja jestem potrzebny do wahań, do pokusy, do obawy, do wyboru, do wyrzutów sumienia, do poczucia proporcji, do statystyki, do wątpliwości, do sceptycyzmu, do ironii, do śmiechu.

Marian Hemar, Pierwiastek z minus jeden

W życiu spokojnej, dobrze prosperującej rodziny zjawia się nagle diabeł (Zbigniew Kosowski). Przychodzi niezupełnie znienacka, bo na głośne zawołanie Jerzego (Krzysztof Stawowy/Artur Dziurman), wydawałoby się statecznego męża, przyszłego ojca i kierownika w banku, który kilkakroć przywołuje na pomoc siły nieczyste. Tylko diabeł może uchronić go przed więzieniem po tym, jak zdefraudował wysokiej wartości akcje, powierzone mu w zaufaniu przez zaprzyjaźnioną klientkę banku. Diabeł przybywa z odsieczą, ale – jak to ma w zwyczaju – ceną udzielonej przezeń pomocy będzie oczywiście dusza.

Ten doskonale rozpoznany w kulturze motyw podpisania cyrografu własną krwią jest osią farsy Mariana Hemara, wystawionej po raz pierwszy w 1966 roku w Londynie dla Polaków przebywających na emigracji. Reżyserka spektaklu w Starym Teatrze – Agnieszka Mandat, oddając hołd pisarzowi, którego twórczość była przez lata zakazana przez władze PRL, utrzymała realia mieszczańskiego saloniku z lat 60., gdzie rozgrywa się cała akcja, nie wprowadziła specjalnych zmian także do samego tekstu i struktury scen. Spektakl – swoisty wehikuł czasu, przenosi widza wprost do powojennego Londynu, nie sygnalizując na poziomie scenografii, kostiumów lub sposobu gry aktorskiej żadnych nawiązań do teraźniejszości. Ten gest reżyserki jest bardzo wymowny. W ten sposób to, co przede wszystkim rezonuje ze współczesnością, zamyka się w wymowie filozoficznej spektaklu. To ponadczasowość problematyki, której linie możemy poprowadzić od średniowiecznego moralitetu, aż po współczesne dywagacje na temat problematyki zła, tak silnie zakorzenione w kulturze.

Lekkość spektaklu, jego farsowość są środkiem do osiągnięcia znacznie wyższych celów – ukazania moralnego upadku człowieka, którym nie sterują nieczyste moce, ale który podejmując pewne decyzje, sam skazuje się na zatracanie. Diabeł przychodzi na samym końcu, kiedy sytuacja, w jaką uwikłał się bohater, jest już nie do rozwiązania. Cyrograf, który podpisuje Jerzy to jedyny ratunek przed ziemską karą i jednocześnie dalsze nakręcenie spirali jego klęski, ponieważ wraz z podpisem skazuje się na wieczne potępienie. Ciężar tej problematyki zostaje rozbity poprzez dowcipne dialogi, ułożone w myśl motta samego autora tekstu: „Polacy to mają przekonanie płonne, że co zabawne - błahe, co nudne – uczone”. Spektakl jest zabawą konwencją i grą z samym teatrem współczesnym, który ucieka w piętrzące się metafory przed dosłownością i realizmem. Agnieszka Mandat swoją inscenizacją Pierwiastka próbuje zatrzymać całą tę machinę, dając widzom teatr rozrywkowy – zagrany po mistrzowsku przez aktorów narodowej sceny, który skłania do refleksji, ale nie przytłacza.

Nikt nie wie jak jest w piekle, jak wygląda ten diabeł, czy smoła bardzo gorąca, czy kotły przepełnione, ale może warto zastanowić się tak poważnie i na serio, zostawiając te mityczne bajki o kotle i widłach z tyłu, czym może być owo piekło. Przypuszczam, że dla każdej duszy jest czymś innym, bo każdy boi się czegoś zupełnie innego, a dręczona przecież ma być dusza, bo ciało spoczywa martwe pod ziemią (…). Ta dywagacja diabła o piekle jest solą tej sztuki  (…).

Monika Sobieraj, „Dziennik Teatralny Kraków”