Kadra pod ostrzałem. „Należało sobie zadać odrobinę trudu”

98 lat temu na stadionie Cracovii reprezentacja rozegrała pierwszy mecz na polskiej ziemi. 9 z 11 zawodników reprezentowało krakowskie kluby. „Drużyna polska nie była naprawdę wyrazem sił i poziomu sportu piłki nożnej w Polsce” – grzmiała w maju 1922 roku warszawska „Rzeczpospolita”.

Początki futbolowej drużyny narodowej są ściśle związane z Węgrami. Historyczne międzynarodowe spotkanie w Budapeszcie (1921 rok) przegrała 0:1, a w pierwszych 20 występach z Madziarami mierzyła się pięciokrotnie. 14 maja 1922 roku w Krakowie, kolebce polskiej piłki, biało-czerwoni po raz pierwszy wystąpili na własnej ziemi.

Meczowi towarzyszyła niesamowita otoczka. Gazety z tamtego okresu rozpisują o szybko rosnącym zainteresowaniu piłką i uroczystym powitaniu Węgrów na dworcu kolejowym. Na pociąg, który przyjechał dwa dni przed niedzielnym meczem, oczekiwało kilka tysięcy krakowian.

Goście mogli też liczyć na owacje przy schodzeniu z boiska i podczas drogi powrotnej do hotelu. Nasi rywale zamieszkali w hotelu Pollera na rogu Szpitalnej i św. Marka. Sędzia Karol Grätz z Pragi przyjechał z małżonką i zatrzymał się w hotelu Francuskim.

Tak ważne wydarzenie nie mogło się odbyć bez pomeczowego bankietu. Stoły uginały się pod ogromną ilością świetnej jakości potraw, a gościom czas umilał występ orkiestry. Nic dziwnego, że wielu zakończyło imprezę o 1 w nocy (mecz zaczął się o godzinie 17). Węgrzy nie przyjechali z pustymi rękami. Wręczyli Polakom płaskorzeźbę w marmurze i wsparli renowację Wawelu. W ramach wizyty zobaczyli też spotkanie Makkabi–Union.

Tłumy na Cracovii

„Przegląd Sportowy” pisał, że boisko Cracovii „było mekką wszystkich zwolenników sportu footballowego”. Wcześniej stadion zyskał dwie nowe trybuny, na których zjawiło się ponad 16 tysięcy widzów „i to z najrozmaitszych okolic Polski. Wielu gości musiało również wzgl. zadowolić się jakiemś lichem miejscem, gdyż cała trybuna była już dawno przed zawodami wysprzedana”. Kto się spóźnił, albo obszedł się smakiem, albo musiał wykazać zwinność i walkę na boisku śledzić z rosnących nieopodal stadionu drzew.

Podkreślano, że jedno z największych boisk w Polsce okazało się „za szczupłe dla pomieszczenia widzów na meczu międzypaństwowym. Świetna frekwencja przełożyła się sukces finansowy, na sprzedaży biletów udało się zarobić ponad pięć milionów marek polskich.

Pod adresem kibiców padły jednak słowa krytyki. Relacjonujący spotkanie nie krył niezadowolenia z jakości dopingu. „Nasza publiczność, sportowo wspaniale wychowana, zdradziła mało serca. Nauczona podczas zawodów międzyklubowych tylko szydzić i nagrawać się przeciwnika, nie myślała nigdy o tym, jak swoją drużynę zachęcić do walki, dodać jej werwy i życia, gdy nadzieja zwycięstwa i siły zdają się ją opuszczać. Nie tak głucho jest na placach sportowych za granicą” – pisał „Przegląd Sportowy”.

Na pocieszenie trzeba dodać, że skarbnik węgierskiego związki chwalił  publiczność za rozumienie piłki i oklaskiwanie ładnych akcji przeciwnika.

„Węgrzy zwyciężyli wprawdzie, ale nas nie pokonali”

Organizację meczu oceniano pozytywnie. Do pełni szczęścia brakowało dobrego wyniku lub przynajmniej pierwszego strzelonego gola. Co prawda jedną z bramek przypisano Ludwikowi Gintlowi z Cracovii, ale było to trafienie samobójcze. Legenda Pasów, która całą karierę poświęciła jednemu klubowi, była chwalona za grę, ale w czwartej minucie miała pecha. Uderzona przez Węgra piłka ześlizgnęła się z buta Polaka i zaskoczyła Jana Lotha.

Bramkarzowi Polonii Warszawa brakowało treningów i ogrania. Wskazywano też, że niepotrzebnie opuszczał bramkę i drugie trafienie Węgrów należy zapisać na jego konto. Przeciwnik trafił głową do pustej bramki, a próbujący ratować sytuację Stefan Śliwa z Wisły Kraków wpadł w słupek i rozbił sobie nos. Pod koniec drugiej połowy Śliwa popełnił błąd, który kosztował nas stratę trzeciej bramki.

Patrząc na suchy wynik 0:3 można mieć prawie pewność, że Polacy zawiedli i dostali srogą lekcję od Węgrów. Szczegółowe relacje ukazują nam drużynę grającą ładnie, ale nieskutecznie. Redaktor „Przeglądu Sportowego” odważył się na opinię, że „Węgrzy zwyciężyli wprawdzie, ale nas nie pokonali”. Krytykował polski atak za brak decyzji o strzale i przesadną kombinacyjną grę w polu karnym. Węgierski działacz pocieszał, że „drużyna polska grała o 2-3 bramek lepiej jak w zimie w Budapeszcie”.

Trener Józef Lustgarten porażkę tłumaczył indolencją ataku. Duża krytyka spadła na debiutującego w reprezentacji Henryka Reymana (był to pierwszy mecz piłkarzy Wisły w reprezentacji). Trener mówił, że był „za ciężki”. Warszawska „Rzeczpospolita” sprawę stawiało jasno: „Nie nadaje się do drużyny reprezentacyjnej. Ani umysłu kombinacyjnego, ani strzału. Popsuł bardzo wiele pozycji. Najjaskrawszy błąd w składzie drużyny”.

Lepsze wrażenie zrobił Józef Kałuża: „W polu bardzo dobry, rozdzielał znakomicie piłkę, stwarzał swym łącznikom wiele wspaniałych pozycji. Sam jednak nie posiada już silnego i celnego strzału”.

Reprezentacja Polski czy Krakowa?

Decyzje prowadzących kadrę trójki trenerów – związanych z krakowskimi klubami Lustgartena, Adama Obrubańskiego i Stanisława Ziemiańskiego – wzbudziły ogromne kontrowersje. W Budapeszcie siedmiu z jedenastu reprezentantów było piłkarzami Cracovii. W rewanżu krakowski udział w kadrze był jeszcze większy. Mecz zaczęło pięciu zawodników Pasów i po dwóch przedstawicieli Wisły i Jutrzenki. Trójka rezerwowych także reprezentowała Białą Gwiazdę, więc przeciwko Węgrom zagrało tylko po jednym reprezentancie Polonii Warszawa i Pogoni Lwów.

„Drużyna Polska nie była naprawdę wyrazem sił i poziomu sportu piłki nożnej w Polsce”” – wskazywała „Rzeczpospolita”. Nie zostawiała też suchej nitki oceniając poszczególnych piłkarzy.

„Ilustrowany Kurier Codzienny” pisał, że wybory „komisji trzech” budzą „żywe zaniepokojenie”, kadra jest niezgrana i wystawianie takich zawodników nie jest dobrym pomysłem.

„Wiadomości Sportowe” zastanawiały się jakby zaprezentowała się nasza drużyna, gdyby uwzględniono zawodników z innych miast, zamiast „uczynienia zadość apetytom dzielnicowym”?

„Nie moją sprawą jest ustalenie składu jedynastki. Zwracam tylko mimochodem uwagę, iż kandydatów odpowiednich nie brak. Należało sobie zadać odrobinę trudu. I oto teraz już cały świat wie o porażce, zadanej nam przez Węgrów. Już druty telegraficzne rozniosły tę hjobową dla nas wieść. Wynika z tego, iż nie potrafiliśmy obronić naszego honoru, iż ulegliśmy słabemu wprost przeciwnikowi. A to wszystko działo się z powodu braku zgrania, treningu i prawdziwej reprezentacji, a winę ponosi tylko komisja trzech” – grzmiał dziennikarz.