Kanadyjska miłość do „najdziwniejszego domu Krakowa”

Tak obecnie wygląda dworek fot. Marek Marszałek/LoveKrakow.pl

Kossakówka stała się niejako symbolem kulturowego upadku miasta. Kiedyś miejsce tętniące życiem w czasie PRL-u i pierwszych latach III RP upadło zupełnie. Na szczęście rozpoczęły się już prace mające na celu wzmocnienie konstrukcji wewnętrznej, co nie doprowadzi do zagłady domu Juliusza Kossaka. Ta wiadomość niezmiennie ucieszyła Polkę z Kanady, badaczkę losów i twórczości Magdaleny Samozwaniec.

Kossakówka, czyli dworek należący od 1869 roku do Juliusza Kossaka. Budynek został zbudowany w 1851 roku i niegdyś był wspaniałą posiadłością. Przed II wojną światową tętnił życiem, przebywali tam tacy polscy artyści tacy jak Adam Asnyk, Henryk Sienkiewicz, Julian Tuwim czy Ignacy Paderewski. Po wojnie obiekt miał zostać wyburzony, jednak uznano go za pamiątkę narodową i 25 maja 1960 roku wpisano do rejestru zabytków i wyremontowano ze środków państwowych. Od lat 80. poprzedniego wieku dom Juliusza Kossaka zamienił się w ruinę.

Jak informuje Maciej Wilamowski z biura Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa, na samo zabezpieczenie konstrukcyjne budynku potrzebne było około 700 tysięcy złotych. Właściciele wraz ze SKOZK-iem, który daje połowę kwoty, zdecydowali się na remont. Prace potrwają dwa lata. Daje to duże szanse na to, że dworek, nawet jeśli zamknięty dla postronnych osób, przetrwa.

Miłość na odległość

Ponad 8 tysięcy kilometrów w linii prostej dzieli Kraków od Alberty w Kandzie. To tam mieszka i pracuje Wioletta Polanski, Polka, która bada losy i dorobek Magdaleny Samozwaniec, córki Wojciecha Kossaka (syna Juliusza). Artystka doprowadziła Polanską do dworku przy Jubilacie.

Wioletta Polanski do Kanady wyjechała  po maturze, którą zdała w Żarkach na Śląsku. Skończyła studia z teatrologii, a następnie z humanistyki cyfrowej i sztuki. Obecnie jest doktorantką w Pracowni Translatoryki na Uniwersytecie Alberty, gdzie również pracuje jako doradca akademicki. Do niedawna prowadziła zajęcia z języka polskiego dla studentów pierwszego roku na UofA.

Jej miłością (zapewne oprócz męża) jest Magdalena Samozwaniec i polska kultura. Jak jednak dotarła do podupadającego budynku?  – Kiedy zwykle zainteresowanie zaczęło przeradzać się w pasję, postanowiłam rozpocząć poszukiwania materiałów biograficznych i bibliograficznych do projektu archiwalnego (który zresztą nadal jest w trakcie budowy). Na pierwszy rzut oka, okazało się, że źródeł było niewiele. Przypadek zrządził, ze w 2006 poznałam Rafała Podrazę (Samozwaniec była babcią cioteczną Podraza – przyp. red.), który również zaczynał swoja „przygodę” z Samozwaniec i szukał wydawcy do "Magdaleny, Córki Kossaka" – opowiada Polanski.

– Rafał miał dostęp do materiałów z rodzinnej szuflady, więc wspieraliśmy się nawzajem swoimi „odkryciami”. Poznając Magdalenę, zaczęłam lepiej poznawać również jej bliskich. I ta fascynacja zaczęła się poszerzać. Ostatnio przeszła nawet na sam budynek, tak więc mogę powiedzieć, że zainteresowanie Kossakówką zawdzięczam Samozwaniec – opowiada.

Niebieskie wstążki

–  Od pewnego czasu śledziłam wypowiedzi ludzi w różnych grupach dyskusyjnych, forach internetowych, komentarze pod artykułami o dogorywającej Kossakówce. Prawie wszyscy ubolewają na niszczejącym dworkiem, nad brakiem zainteresowania ze strony miasta i jakiejś inicjatywy, dzięki której dom Kossaków mógłby znów odżyć – mówi Polanski. Dlatego założyła w końcu fanpage o dworku. – W dzisiejszych czasach cóż może być skuteczniejszego od wydarzenia na Facebooku? Stąd też ten fanpage. Żeby pamiętać.

Ta pamięć nie ogranicza się do wirtualnej rzeczywistości. Osoby, którym zależy na dworku, zawieszają błękitne wstążki na ogrodzeniu –  właśnie taki symbol pamięci.

Profil na portalu ma też swoją wartość merytoryczną. Dzięki temu badaczka życia Samozwaniec może docierać do osób, które miały szansę zwiedzić budynek. – Bardzo cenne jest dla mnie wspomnienie pani Małgosi z Londynu, która miała okazję wejść do willi w czasach, kiedy Dagmara Wiśniewska prowadziła tam księgarnię. Pani Dagmara pokazała jej salon, niewielki i pusty, ciemny korytarzyk i strome schody wiodące do pokoju Madzi i Lilki – wspomina.

Artystyczne, krakowskie, polskie miejsce

Wiadomość o tym, że ruszają prace konserwatorskie bardzo ucieszyły Wiolettę Polanski. Twierdzi ona, że Kraków ma wiele ważnych i pięknych miejsc historycznych, ale to właśnie Kossakówka jest wyjątkowa. – Tutaj przed wojną zbierała się elita polskiej sztuki i literatury. A sami Kossakowie? Trzy pokolenia utalentowanych malarzy: Juliusz, Wojciech  i Jerzy. Wielka poetka, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. I oczywiście nieoceniony satyryk, Magdalena Samozwaniec! W murach Kossakowski powstawała polska kultura w pełnym tego słowa znaczeniu. I to miejsce musi żyć!

Polanski chciałaby, aby dworek wyglądał tak, jak opisywała go Zofia Starowieyska-Morstinowa: „Przedwojenna Kossakówka była chyba najdziwniejszym domem Krakowa. Biały staroświecki dworek piętrowy stał w cieniu wiekowych drzew, jak na obrazach Rychter-Janowskiej, pełen swoistego uroku. Dom, a właściwie dwa domy, z zewnątrz jak i wewnątrz, nieregularne, poskładane z różnych części, z pięterkami, schodkami, pokojami o różnych poziomach, otaczające je przesmyki i ścieżeczki, wszystko zanurzone w zieleni. Wnętrza mroczne z powodu drzew cisnących się do okien, dyskretne światła spod ciężkich abażurów, poczerniałe ze starości portrety w antycznych ramach i fotografie rodzinne, meble empirowe, biedermeier oraz w stylu Ludwika Filipa. Poza reprezentacyjnym salonem na dole, ozdobionym najlepszymi płótnami Wojciecha i uroczymi wachlarzami Juliusza, inne pokoje niewielkie, pełne jakichś zakamarków, alków, balkoników, podłogi skrzypiące za każdym krokiem. Z korytarza wiodły na pięterko drewniane schodki, strome, wąskie, zakręcane, prowadziły do pokojów sióstr. Przypominały bombonierki lub pokoje dla lalek, o ścianach różanych z firaneczkami, z mebelkami lakierowanymi na biało, toaletkami, etażerkami, fotelikami obitymi kwiecistym kretonem, wszędzie mnóstwo drobiazgów, cacek, poduszek, a łoże Lilki ogromne, jakże nikła i drobna musiała być jej postać w jego przepastnych edredonach i atłasach. Z balkoniku drewniane schodki prowadziły do ogrodu.”

– Może kiedyś zobaczymy jeszcze taką Kossakówkę? – dodaje.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Stare Miasto