Łukasz Gibała: Dlaczego prezydent Majchrowski zareagował tak późno [Rozmowa]

Łukasz Gibała fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

– Jest bardzo prawdopodobne, że za rok wystartuję – mówi w długim wywiadzie dla LoveKraków.pl Łukasz Gibała, lider Logicznej Alternatywy. Rozmawiamy o polityce i zakorokowanym Krakowie.

Patryk Salamon: Panie prezydencie, co się w mieście dzieje?

Łukasz Gibała: To pytanie chyba nie do mnie.

Ale chce Pan być prezydentem?

Wiem, co trzeba zrobić, żeby Kraków był miastem z czystszym powietrzem, bardziej zielonym, żeby prezydent był dla deweloperów partnerem, a nie pionkiem w ich rękach. Jest bardzo prawdopodobne, że za rok wystartuję, ale na razie wolałbym, żeby się pan do mnie tak nie zwracał. To zdecydowanie przedwczesne. Wszystko w rękach krakowian.

Jarosław Gowin nie oferował poparcia pańskiej kandydatury? Prowadził z Panem rozmowy na ten temat?

Nie było takich rozmów. Nie współpracuję z Jarosławem Gowinem. W ciągu ostatnich dwóch lat widziałem się z nim tylko raz i to przelotnie.

Ostatnio zajmuje się Pan tematem korków w mieście. Po kryzysie prezydent Jacek Majchrowski stanowczo zareagował i nakazał upłynnienie ruchu.

Właśnie. Czym udowodnił, że ma narzędzia, że jednak można coś zrobić. Tylko dlaczego tak późno? Dlaczego wcześniej Jacek Majchrowski i ZIKiT nie wprowadzili lepszej koordynacji remontów? Dlaczego nie porozmawiali z PKP, tak żeby te wszystkie prace nie były skumulowane w jednym momencie?

To jakie konkretne rozwiązania zaproponowałby Pan? Co zrobić z PKP PLK, prowadzącymi inwestycje w jednym momencie? Jak z nimi rozmawiać i jakie warianty np. objazdu zastosować?

Jest kilka spraw. Po pierwsze są remonty i wiele prac prowadzonych przez PKP. Po drugie – roboty wykonywane przez deweloperów, którzy prowadzą drogi dojazdowe do budowanych przez siebie inwestycji. Po trzecie wreszcie, są inwestycje miejskie, których też jest trochę – różne remonty nakładkowe, np. na ul. Wrocławskiej. Najprościej jest z tymi pracami miejskimi, bo nad nimi władze miasta mają pełną kontrolę. Od dawna postuluję wprowadzenie zasady, żeby przy przetargach jednym z kryteriów była szybkość wykonania danej inwestycji, bo przecież taka inwestycja to nie jest tylko koszt finansowy, ale też koszt społeczny dla mieszkańców, którzy stoją w korkach. Nie może być tak, że wybieramy po prostu firmę najtańszą. Musimy też preferować te firmy, które będą pracować szybciej, np. w weekendy i nocą, pod warunkiem, że nie będą to prace powodujące hałas.

Czyli chce Pan zaproponować rozwiązanie warszawskie. Stolica coraz częściej stosuje kryterium szybkości realizacji inwestycji?

Dokładnie tak. Trzeba w taki sposób konstruować umowy z wykonawcą, aby jakość wykonanej pracy była wysoka i żeby jednocześnie zagwarantować krótki termin realizacji.

Załóżmy, że problemy miejskich inwestycji rozwiążemy na poziomie przetargów, pozostaje pytanie, co później zrobią z nimi PKP, bo, w mojej opinii, koleje nie są dla miasta szczególnie łatwym współpracownikiem…

Pełna zgoda. Spółki kolejowe są trudnymi partnerami, ale jak pokazuje przykład środowej rozmowy Jacka Majchrowskiego, da się z nimi rozmawiać. Zwłaszcza że władze miasta oprócz argumentów miękkich – takich jak rozmowa – mają także argumenty twarde.

Co ma Pan na myśli?

Zgody na realizację robót przez PKP nie wydaje ZIKiT, tylko wojewoda, ale bez uprzedniej zgody ZIKiT-u nie można zająć pasa drogowego. Roboty muszą więc być zawsze poprzedzone przeprowadzonymi z ZIKiT-em uzgodnieniami. I myślę, że gdyby ZIKiT był twardym i nieustępliwym partnerem, jak pokazał w środę, to wiele można by osiągnąć.

Ale ZIKiT może odbić piłeczkę – my przyblokujemy kolejarzy, to oni przyblokują nasze inwestycje, jak przejazd pod torami na Wrocławskiej…

Nie zakładałbym złej woli PKP. To rzeczywiście jest trudny partner, takie państwo w państwie, ale jestem przekonany, że z każdym można rozmawiać tak długo, aż pojawi się wzajemne zrozumienie. Poza tym nieco cynicznie: to PKP ma więcej próśb wobec miasta niż miasto wobec PKP. Instrumenty nacisku istnieją i można je wykorzystać.

Jest i kolejny problem – inwestycje deweloperów, którzy po podpisaniu umowy z ZIKiT-em realizują dojazd do swoich inwestycji. Jak można by uregulować tę kwestię? Temat, co tu ukrywać, budzi sporo emocji.

Najbardziej kontrowersyjne jest to, że deweloperzy realizując swoje inwestycje z opóźnieniem, nie płacą nawet złotówki kary. Wynika to wprost ze specyfiki umów zawieranych pomiędzy nimi, a ZIKiT-em. Deweloper występuje w nich jako tzw. inwestor zastępczy. Już rok temu Michał Pyclik, rzecznik prasowy ZIKiT-u w rozmowie z red. Grzegorzem Krzywakiem przyznał, że te umowy powinny wyglądać inaczej. Ale od tamtego czasu nic nie zostało w tej kwestii zrobione, rok minął i ZIKiT mówi dokładnie tak samo. Gdyby deweloper za każdy dzień spóźnienia musiał płacić karę, miałby bodziec do szybszej realizacji inwestycji.

Czy rozwiązanie, w którym to deweloper buduje drogę, jest dobre? Niektórzy inwestorzy skarżą się na władze miasta, twierdząc, że Kraków jest chyba jedynym miastem w Polsce, wymuszającym na nich budowę dróg.

Inwestorzy zawsze będą się żalili, że stawiane są im zbyt duże wymagania, ale jestem przeciwnego zdania. Według mnie, władze Krakowa są zbyt pasywne w rozmowach z deweloperami i paradoksalnie, wymagają od nich za mało. Powstają osiedla, na których nie ma wystarczającej ilości miejsc parkingowych, placów zabaw dla dzieci, skwerów. Takie rzeczy powinni również budować deweloperzy i nie ma co przejmować się tym, że narzekają, tylko trzeba z nimi bardzo twardo rozmawiać.

Za chwilę deweloper powie, że nie widzi powodów, dla których miałby budować plac zabaw, skoro on nie ma tego w roli swojej społecznej. Drugie pytanie, to jak z nimi rozmawiać, skoro mogą pojawić się zarzuty przeciwników politycznych, twierdzących, że władza – kto by nie rządził – dogaduje z deweloperem, że ten tak naprawdę buduje miejską infrastrukturę, czyli parki, place zabaw, ławki... Dobrym przykładem są Bronowice, gdzie powstaje osiedle z obiektami, za które płaci właśnie deweloper. Co robić w takich sytuacjach? Wmuszać inwestycje w infrastrukturę, prowadzić oficjalne, publiczne rozmowy?

To są dwa powiązane tematy. Zacznę może od przedstawienia swojej filozofii. Jeśli jest jakaś okolica, to w tej okolicy jest pewien zasób dóbr wspólnych. Jest jakiś park, są jakieś ławki, pula miejsc parkingowych i mieszkańcy, na których te dobra przypadają. Jeśli pojawi się deweloper i wybuduje pięć nowych bloków, a nie wybuduje ani jednego skweru, ani jednego żłobka czy ani jednego miejsca parkingowego, to obniża się komfort życia tych ludzi, bo nagle okazuje się, że tych dóbr wspólnych jest tyle samo, za to chętnych do „podziału tortu” jest o wiele więcej. Nie może być tak, że deweloper będzie budował nowe bloki dla nowych mieszkańców,jednocześnie zabierając trochę szczęścia tym, którzy tam wcześniej mieszkali. W związku z tym trzeba deweloperom tłumaczyć, że jeśli chcą budować, to muszą również powiększać pulę dóbr wspólnych. I to jest moim zdaniem właściwa filozofia.

Co do drugiej kwestii – wszelkie rozmowy prowadzone z deweloperami powinny być w pełni transparentne. Byłoby najlepiej, gdyby jak najwięcej z tych wymogów było zapisanych w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego.Tak żeby dla każdego dewelopera od początku było jasne, że zasady są takie same dla wszystkich.

Tylko tu pojawia się problem prawodawstwa na poziomie krajowym. Do tej pory nie ma czegoś takiego jak umowa deweloperska podpisywania z partnerem publicznym. Rozumiem, że są prowadzone prace nad nowym kodeksem architektoniczno-budowlanym, ale do momentu jego uchwalenia, miasto nie ma instrumentów, lub przynajmniej ja ich nie widzę, na uregulowanie tej kwestii.

Niektóre z tych rzeczy mogą być zapisane jako wymogi wobec inwestorów w planach zagospodarowania przestrzennego. Tych jednak w Krakowie wciąż brakuje – pokryta nimi jest zaledwie połowa powierzchni miasta.

Co w sytuacji, w której na terenach gdzie deweloperzy realizują inwestycje nie ma planów, a te są uchwalane dopiero później, niejako sankcjonując stan faktyczny?

I to jest coś, o co mam największe pretensje do władz miasta. Dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, że teraz w pobliżu al. 29 Listopada powstaje apartamentowiec, w którym wskaźnik miejsc parkingowych wynosi 0,1 na jedno mieszkanie, czyli na 10 mieszkań deweloper wybuduje jedno miejsce parkingowe. No to ja przepraszam bardzo, ale jak to jest możliwe? Ano tak, że nie ma planu i dlatego wszystko idzie na tzw. "wuzetki", czyli ustalane osobno dla każdej inwestycji warunki zabudowy. I to jest plaga, z którą trzeba walczyć. Trzeba jak najszybciej pokryć cały Kraków planami zagospodarowania przestrzennego. Głoszę ten postulat od dawna. Obecnie mniej więcej 1 proc. powierzchni Krakowa jest co roku pokrywany planami. W tym tempie cały Kraków zostanie objęty planami dopiero za pół wieku. Można wyobrazić sobie, jak wtedy będzie wyglądało nasze miasto. To nie będzie dobre miejsce do życia. Niestety…

Miasto podnosi argument, że albo firmy które byłyby w stanie opracowywać plany nie garną się do tego, albo nie nadążają ze zleceniami. Gdzie, Pana zdaniem, leży prawda?

Nie wierzę w to. To klasyczny przykład filozofii „nie da się”. Ja uważam, że się da. W Krakowie i Polsce jest bardzo dużo urbanistów, planistów oraz architektów. Jeżeli się ich zaprosi i zachęci, to znajdą się chętni do tego, żeby jednocześnie rozpocząć prace nad pokryciem całego Krakowa planami.

Skoro już jesteśmy przy miejscach parkingowych. ZIKiT wprowadza tzw. eliminację miejsc powstałych w sprzeczności z prawem. Słusznie? W tej sprawie nie wybrzmiało jednoznaczne stanowisko Logicznej Alternatywy. To celowy wybieg, by nie zaogniać konfliktu społecznego?

Ta, nazwijmy to, reforma wynika z przepisów, które mówią, że poza wyjątkowymi sytuacjami, na chodniku muszą być zachowane dla pieszych co najmniej dwa metry. Od dawna wiedziano, że część miejsc parkingowych, zwłaszcza w centrum, nie spełnia tych wymogów. Było więc jasne, że wcześniej czy później dojdzie do konieczności ograniczenia liczby miejsc parkingowych. O to nie można mieć pretensji do władz miasta. Można je natomiastmiećodnośniesposobu, w jaki jest to robione. Panuje ogromny chaos, co chwila zmieniane są plany, mieszkańcy nie są informowani. Jeśli pan pozwoli, to przytoczę sms-a, którego dostałem od Adrianny Siudy z Logicznej Alternatywy. W środę napisała mi coś takiego: „Na ul. Kazimierza Wielkiego, przy samym wyjeździe z uliczki prowadzącej do naszego biura zrobili nowe miejsca parkingowe, tak że wyjeżdżając nic nie widać, a sami wcześniej postawili tam słupki, które już nie obowiązują. Dzwonię więc do ZIKiT-u i pytam, czy mogę z kimś porozmawiać o reorganizacji miejsc parkingowych.Dostaję jakiś specjalny numer. Odbierają po 10 próbach. Pytam, czy możemy porozmawiać o nowych miejscach parkingowych przy ul. Kazimierza Wielkiego. W odpowiedzi słyszę, że „tak ogólnie to możemy, ale ja sięna tym nie znam, bo wie pani, nikt pani teraz, ja na pewno nie, nie powie co się dzieje w tej strefie i jakie będą te zmiany, bo oni zmieniają zdanie co minutę. No tak, bo wie pani, ja wiem że ten telefon jest podany i ja go tak w sumie odbieram, ale do końca to nie wiem o co chodzi”.

To sytuacja, która mogła się zdarzyć. Sam kilka dni temubyłem na spotkaniu na Grzegórzkach i jedna z mieszkanek żaliła się, że przyszła na nie specjalnie, bo dzwoniła próbując się czegoś dowiedzieć, ale nie była w stanie uzyskać żadnej informacji.

No właśnie. Więc skoro od dawna było wiadomo, że prędzej czy później te miejsca parkingowe trzeba będzie zlikwidować, to dlaczego nie można było wcześniej opracować jakiegoś planu, sposobu informowania mieszkańców? Teraz bylibyśmy w zupełnie innej sytuacji, a mieszkańcy by się tak bardzo nie złościli. Mamy więc pierwszy zarzut. Drugi jest taki, że skoro w centrum tych miejsc będzie mniej, to trzeba było pomyśleć nad jakimiś działaniami, które by zmniejszyły dolegliwości związane z ograniczeniem ich liczby.

Pojawił się pomysł na strefy zielone, które miały być dedykowane mieszkańcom. Urząd Wojewódzki ma wątpliwości, czy rozwiązanie miejskich urzędników jest zgodne z prawem. ZIKiT powoli wycofał się z tego pomysłu.

Też odnoszę się sceptycznie dotego pomysłu. Mam natomiast pretensje do władz miasta, że przez trzy lata tej kadencji nie powstał ani jeden parking park and ride. Gdyby takich parkingów na obrzeżach było więcej, to może część ludzi przyjeżdżających codziennie do Krakowa z innych miejscowości zostawiałaby na nich swoje samochody i dalej podróżowała komunikacją publiczną. Dzięki temu ich auta nie zajmowałyby miejsc parkingowych mieszkającym w centrum. Ponad to władze miasta za mało inwestują w transport publiczny. Gdyby tramwaje czy autobusy były lepiej ogrzewane w zimie, a w lecie działała klimatyzacja, gdyby nie było takiego ścisku, gdyby pojazdy komunikacji miejskiej były bardziej punktualne, to część ludzi jeżdżących do centrum być może przesiadłaby się z samochodów do komunikacji publicznej, a wtedy nie byłoby potrzeba aż tylu miejsc postojowych. To kwestia działań długofalowych, które zostały wcześniej zaniedbane.

Miasto odbije piłeczkę, że parkingi się budują – co prawda dopiero teraz – ale się budują.  Pierwszego możemy się spodziewać na koniec roku na Kurdwanowie. Gdzie jeszcze można by je budować i jak usprawnić ten proces? Jest specjalna spółka, która miała się parkingami zajmować,ale się nimi nie zajmuje. Pobiera za to opłaty za strefę płatnego parkowania. Wiemy,że parkingi są potrzebne, tylko nie ma żadnych poważniejszych działań.

Zacznijmy od liczb. W Krakowie istnieją dwa parkingi park and ride na 250 miejsc łącznie.

Jeden, w Bronowicach to prawie dzikie klepisko, a drugi bardziej cywilizowany wybudowany już celowo na Czerwonych Makach.

I w budowie są trzy. Łącznie będą miały około 450 miejsc. Razem z istniejącymi da to 700 miejsc do końca przyszłego roku. Sprawdziliśmy, że w gminach ościennych jest około 150 tys. samochodów. Załóżmy, że tylko co trzeci mieszkaniec tych gmin, posiadający samochód – co moim zdaniem jest optymistycznym założeniem – codziennie jedzie do Krakowa do pracy. Daje nam to 50 tys. samochodów, które wjeżdżają do miasta. Więc te 700 miejsc parkingowych pokrywa niewiele więcej niż 1 proc. potrzeb parkingowych mieszkańców podkrakowskich gmin. Jeśli chcemy naprawdę zbudować sieć park and ride, to muszą one mieć pojemność kilkunastu lub kilkudziesięciu tysięcy samochodów. Trzeba je zbudować w ciągu 5-7 lat. W dotychczasowym tempie potrwa to ze sto lat. Co roku do kasy miasta wpływa 50 mln zł z tytułu opłat za parkowanie w strefie. To bardzo duża kwota. Gdyby odkładać te pieniądze przez 4 lata, to można by wybudować parkingi park and ride na co najmniej kilkanaście tysięcy aut.

Wróćmy do centrum miasta. Pojawia się zarzut, że ZIKiT łamie prawo nie uzgadniając z konserwatorem zabytków sposobu malowania miejsc wstrefie – mam na myśli pomniki historii – Kazimierz, Podgórze i Stare Miasto. Czy ZIKiT nie powinien malować i czekać na nowelizację przepisów, którą przygotowujeMinisterstwo Rozwoju, zgłaszające konieczność takiego właśnie oznaczania miejsc postojowych?

Na pewno tak. Nie znam szczegółów tej nowelizacji, ale w takiej sytuacji zawsze warto poczekać.

Co w sytuacji, kiedy ZIKIT zacznie malować, a konserwator będzie się upierał? Dotarliśmy do pisma, w którym konserwator jasno stwierdza, że nie wyraża zgody na powstawanie nowych linii. Wiemy, że największy problem z brakiem minimum 1,5 metra na chodnikach jest na Kazimierzu i Starym Mieście. Co robić? Są dwie grupy o sprzecznych interesach – ci, którzy chcą parkować i ci, którzy chcą swobodnie korzystać z chodników.

Myślę, że w takiej sytuacji trzeba próbować wyważyć rację jednych i drugich, ale jeśli ta nowelizacja zostanie szybko uchwalona, to po prostu warto na nią poczekać.

Z czego jeszcze może wynikać to niezadowolenie społeczne? Wiemy, że szwankuje polityka informowania mieszkańców.

Kolejną rzeczą, o której warto w tym kontekście wspomnieć, jest wydawanie fikcyjnych w gruncie rzeczy wjazdówek i abonamentów postojowych mieszkańca. Teoretycznie prawo do parkowania w danej strefie za symboliczną opłatę, 10 zł miesięcznie, powinni mieć tylko jej mieszkańcy. Często mamy jednak do czynienia z fikcyjnymi meldunkami albo umowami, które stwierdzają, że dany samochód jest wykorzystywany przez osobę, która mieszka w strefie, podczas gdy naprawdę wcale tak nie jest. To jest problem, który warto rozwiązać. Gdyby się okazało, że cześć fikcyjnych abonamentów mieszkańca zostanie zabrana, to ludzie być może przesiądą się do komunikacji publicznej. W Warszawie zastosowano taki system. Podoba mi się idea, że mieszkaniec danej strefy dostaje możliwość parkowania tylko w odległości 8 parkometrów od miejsca swojego zamieszkania. Gdyby takie rozwiązanie wprowadzić w Krakowie, to nagle by się okazało, że atrakcyjność tych abonamentów dla kogoś, kto nie mieszka w okolicy, radykalnie spadnie. Bo taka wjazdówka będzie umożliwiała parkowanieza pół darmo na bardzo małym obszarze.

Wtedy w wielu miejscach mogłoby spokojnie dojść do likwidacji miejsc parkingowych?

Tak jest. Co więcej nie byłaby ona aż taka bolesna.

Rok wyborczy przed nami. PKW odezwała się do Logicznej Alternatywy w sprawie pańskiej książki, którą można by uznać za początek kampanii wyborczej? Zdaje się, że komisja jest teraz szczególnie wyczulona na nazwijmy to elementy pre-kampanii.

PKW zwróciła się z pismem, w którym przypomina, że nie należy podejmować pewnych działań przed ogłoszeniem kampanii wyborczej. W związku z tym, że występuję w sondażach wyborczych jako kandydat na prezydenta oraz że sam taki sondaż zleciłem,powinienem być tym bardziej ostrożny. Ale w tym piśmie nie padają żadne konkretne odniesienia do tej czy innej akcji, więc traktuję to po prostu jako ogólne zalecenie.

Zatrzymajmy się na chwilę przysondażu. Wydaje się nieco podejrzany, bo nie wchodzi Pan do drugiej tury ale jak już Pan wejdzie, to wygrywa Pan z Jackiem Majchrowskim. Jak go odczytywać ?

Niezależnie od wyników pierwszej tury, ankieterzy realizującej sondaż firmy Millward Brown zapytali mieszkańców o to, jak zagłosowaliby w drugiej turze w zależności od tego, kto zmierzyłby się w dogrywce z Jackiem Majchrowskim, faworytem wyborów. Jakie szanse miałby kandydat PiS, jakie kandydat PO, a jakie – Łukasz Gibała. Gdyby wybory odbyły się dzisiaj, do drugiej tury zakwalifikowaliby się Małgorzata Wassermann i Jacek Majchrowski. Wygrałby Jacek Majchrowski. To nie jest zaskakujące, bo PiS ma ogromny elektorat negatywny. I stąd bierze się stosunkowo słaby wynik Małgorzaty Wassermann w drugiej turze. Ale z tego samego sondażu wyniknęło także, że jedynym kandydatem, który w dogrywce mógłby pokonać Jacka Majchrowskiego, jestem ja. Taki wynik sondażu powinien dać do myślenia tym, którzy chcą zmiany na fotelu prezydenta, bo oznacza, że samo głosowanie przeciwko Majchrowskiemu nie wystarczy. Jedyną szansą na odsunięcie go od władzy jest wprowadzenie do drugiej tury takiego kandydata, który ma szansę z nim wygrać.

Czy prowadzi Pan jakieś rozmowy z partiami PO lub Nowoczesną? Od czasu do czasu pojawiają się deklaracje o wystawieniu wspólnego kandydata przeciwko Prawu i Sprawiedliwości.

Żadnych takich rozmów ze mną nie prowadzono. Czytałem na Facebooku wpis jednego z radnych PiS, który twierdził, że to ja mam być tym wspólnym kandydatem, ale dementuję to – nie jest prawdą, że ktoś zwrócił się do mnie w tej sprawie, ja też nie zainicjowałem takich rozmów. Powiem więcej –nie będę prowadzić żadnych targów politycznych. Jeśli wystartuję w wyborach prezydenta miasta, to jako kandydat niezależny. Jeśli jakieś partie będą chciały mnie poprzeć, to proszę bardzo, ale bez żadnych ustaleń personalnych, bez żadnych obietnic stanowisk.

Zostanie Pan prezydentem i co w tym momencie? Najważniejszą kadrą w urzędzie są wiceprezydenci. Czy możemy mówić o jakichś nazwiskach czy mamy kupić kota w worku?

Nie mogę podawać szczegółów. Mam grupę świetnych ekspertów, z którymi współpracuję, ale oni, ze zrozumiałych względów nie chcą, by ich nazwiska pojawiały się w debacie publicznej. Są fachowcami w swoich dziedzinach, są niezależni, nie chcieliby mieć problemów z przyszłym prezydentem, czy to będzie Jacek Majchrowski, czy może ktoś inny. W związku z tym nazwiska wiceprezydentów poznamy dopiero wtedy, kiedy krakowianie zdecydują, że to ja zostanę prezydentem – jeśli w ogóle to nastąpi.

Co w sytuacji, gdy PiS zmieni ordynację wyborczą i będzie tylko jedna tura ? Zapewne będzie Pan wystawiał listę do rady miasta. Jeśli okręgi będą trzy mandatowe,jest nikła szansa na przekroczenie progu, a nawet jeśli to się uda to nie oznacza, że będzie można uczestniczyć w podziale mandatów. Co w tej sytuacji ?

Zarówno pierwsza, jak i druga potencjalna zmiana będzie niekorzystna dla wszystkich niezależnych środowisk obywatelskich, a korzystna dla dużych partii politycznych. Mam nadzieję, że do żadnej z nich nie dojdzie. Już w tej chwili duże partie polityczne mają ogromne przywileje i to jest niedobre dla Polski. Jeśli jednak te zmiany zostaną wprowadzone, to moje stanowisko w kwestii rozmów z partiami politycznymi nie ulegnie zmianie. Nie będę takich rozmów inicjował. Ale tym bardziej będę wyciągał rękę do innych środowisk obywatelskich. Przypomnę, że w 2014 roku było trzech kandydatów niezależnych: Sławomir Ptaszkiewicz, Tomasz Leśniak i Łukasz Gibała. Każdy z nas startował osobno. Gdyby zsumować nasze wyniki oraz wyniki naszych list do rady miasta, to okazałoby się, że zdobylibyśmy mandaty do rady, a kandydat obywatelski byłby bliski wejścia do drugiej tury. Więc będę otwarty na rozmowy ze środowiskami niezależnymi. Z partiami – nie.

Prowadzi Pan rozmowy z innymi środowiskami obywatelskimi, miejskimi?

Nie, jeszcze jest za wcześnie. Właściwy czas na takie rozmowy to pół roku przed wyborami.

Kiedy oficjalnie ogłosi Pan swoją kandydaturę? Prezydent Majchrowski również mówi, że swoją deklarację złoży w podobnym czasie co Pan.

To akurat jest bardzo mądre ze strony Jacka Majchrowskiego. Sam wyznaję podobną zasadę. Pół roku przed wyborami to odpowiedni moment, żeby podjąć decyzję.

News will be here