Na twarzy była krew? Policjanci niezgodni

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Trzech funkcjonariuszy policji zostało przesłuchanych w roli świadków przed krakowskim sądem w sprawie uderzenia działacza pro-life przez Macieja M., krakowskiego artystę. Mundurowi opowiadali ponad trzy godziny o tym… czego nie widzieli.

Na czynniki pierwsze rozbierane są minuty po domniemanym uderzeniu działacza Pro Life przez Macieja M. Dziś przed sądem zeznawało trzech policjantów, którzy brali udział w zabezpieczeniu demonstracji KOD-u i fundacji, która odbywała się w tym samym czasie, jednak w pewnej odległości od opozycyjnego zgromadzenia.

Pierwszy został przesłuchany komisarz, który najprawdopodobniej dowodził policjantami zabezpieczającymi zgromadzenia, a było ich w sumie czterech. Jak zeznał policjant, w pewnym momencie miał podbiec do niego Łukasz K. – pokrzywdzony – i oświadczyć, iż został uderzony. Komisarz stwierdził, że na wardze była widoczna krew. Mundurowy zawiadomił swoich kolegów o tej sprawie.

Nie widzieli, bo odpowiadali na pytania

Komisarz zajmował się zabezpieczeniem zgromadzenia KOD-u, natomiast dwóch innych funkcjonariuszy miało za zadanie pilnować pikietę antyaborcjonistów. Jak zeznali, siedzieli w radiowozie w odległości około 100 metrów od grupy.

Samego domniemanego uderzenia Piotra K. przez Macieja M. nie widzieli, ponieważ w tym samym czasie podeszło do nich około 20-30 osób i pytało, czy można cokolwiek zrobić z tymi treściami na banerach. – Przychodzili z małymi dziećmi i mówili, że są tym oburzeni. W tym jedna osoba oświadczyła, że chce złożyć zawiadomienie i dlatego została wylegitymowana. Tłumaczyliśmy, że Pro Life ma zgodę na zgromadzenie – oświadczył mundurowy.

Jego zdaniem gdy Piotr K. przyszedł, aby powiadomić o naruszeniu nietykalności cielesnej, nie miał żadnych widocznych obrażeń ciała. Drugi twierdzi natomiast, że mógł mieć rozciętą wargę od strony wewnętrznej. Policjanci zeznali również, że ruszyli za wskazanym mężczyzną, ale ten wszedł w tłum i zniknął im z pola widzenia.

Kwestionuje dowody

Pełnomocnik poszkodowanego, aplikant Maciej Kryczka pod koniec posiedzenia przedstawił sądowi nowe dowody. Na płycie CD, jak twierdzi, nagrał oś czasu strony na Facebooku Maciej Maleńczuka, gdzie ten informuje, że jest na manifestacji KOD-u, a w kolejnym poście, że „wypłacił piąchę” K. Dodatkowo Kryczka wydrukował, jak to nazwał, pierwsze lepsze artykułu dotyczące M., przedstawiające artystę w niekorzystnym świetle.

Mecenas Marta Lech, obrońca M., zakwestionowała dowody, przede wszystkim ich autentyczność. – Moje oburzenie wzbudza fakt, że składa się wydruki z tabloidów do sądu, które mają wpłynąć na ocenę postawy sprawcy o winie i karze. Z przykrością odnotowuje, że pani prokurator przyłącza się do takiego wniosku. To nie jest żaden dowód. A wręcz zgłoszenie takiego dowodu stanowi wynaturzenie przepisów prawa karnego – grzmiała na sali sądowej.

Proces jest wynikiem zdarzeń, do jakich doszło w grudniu 2016 roku. Wówczas to grupa antyaborcjonistów pikietowała na Rynku Głównym z banerami, na których widać rozczłonkowane ciała dzieci. Równolegle rozpoczęła się manifestacja w obronie sądów, na której pojawił się Maciej Maleńczuk. Piosenkarz zauważył banery, po czym podszedł do organizatorów pikiety. Co było dalej, ma wyjaśnić sąd.

Kolejne posiedzenie zostało wyznaczone na marzec.