„Nadzieja, że Bóg nie robi ze mnie frajera” [Rozmowa]

o. Leon fot. Fot. Jan Nieć

Dawid Kuciński: Jak się miewa najstarszy bloger i vloger w Polsce?

Ojciec Leon Knabit: Nie wiem, czy jestem najstarszy.

„Sztab” podpowiada, że tak.

Mnie jest wszystko jedno. Normalnie, żyję życiem zakonnym, dopóki Pan Bóg nie przerwie mojego lotu, jak to się mówiło w pewnych kołach, nie powie dosyć, to jestem zadowolony. Pracuję nad sobą, jak tylko potrafię. Zawsze z pretensją do siebie, że za mało. Jak już dojdę do pewnego poziomu ideału, to będę mógł umrzeć. Na razie fakt, że żyję, oznacza, że jeszcze muszę dojrzewać (śmiech).

Benedyktyni zawsze mieli do czynienia ze słowem. Wieki temu spisywali księgi, a teraz szaleją w Internecie.

Nie wiem, czy szaleją. Nie czuję, że to jest szaleństwo. Jeśli chodzi o słowo, to bardzo je cenię. Benedyktyni uważali, że żadne słowo napisane przez człowieka, czy chrześcijańskie, czy pogańskie, nie powinno zginąć, bo jest ono świadectwem kultury. Jeśli coś ocalało, to benedyktyni to spisywali. Jeśli człowiek napisał – zachowajmy to. O otwartości na każdy rodzaj przekazu świadczy fakt, że księgi drukowane pojawiły się w Tyńcu stosunkowo szybko po ukazaniu się druku.

Nie byłem zbyt skłonny do zajęcia się słowem poprzez komputer czy Internet. Nie wyobrażałem sobie, że mogę pisać książki. Skoro jednak redaktor z "Tygodnika Powszechnego" poprosił o wywiad w sprawie wiary, moje słowo mówione przelało się na papier. Zaraz potem powstała pierwsza książka, a skoro oswoiłem się z komputerem, po pierwszej poszły inne, a potem ludzie z naszego wydawnictwa Tyniec zaproponowali mi, żebym zaczął pisać bloga. Nie miałem za bardzo czasu i chęci, mówili, że znajdą ludzi, którzy pociągną to od strony technicznej. No i piszemy tak już… ile, trzy lata?

Pięć.

Już pięć?!

Wydał ojciec niedawno książkę „Słów kilka”. Właśnie chciałem zapytać o te słowa, które są najważniejsze.

Wszystkie słowa są najważniejsze, nie ma mniej ważnych.

Ojciec co jakiś czas zaczyna nowe rzeczy. Była telewizja, jest prasa, teraz media internetowe, vlog, książki… Jak ludzie, mimo upływu wieku, mają sobie z tym radzić, jak zaczynać od początku?

Twittera jeszcze nie zacząłem. Ja po prostu mam zadania wyznaczone przez przełożonego.

Pisać bloga i prowadzić Facebooka?

Tak, najpierw w klasztorze byłem nowicjuszem – sprzątałem, zmywałem i tak dalej. Potem byłem proboszczem. Bałem się tego bardzo, bo też zacząłem coś nowego. Ciągle coś zaczynam od nowa, a każdy dzień to szansa od Pana Boga. „Będziesz prowadził bloga – nie bardzo umiem – my ci pomożemy”. Proboszczem też nie potrafiłem być… Tak jest ze wszystkim, trzeba próbować nowych rzeczy. Mowa wysiada, ale póki umysł jest trzeźwy i z głową jest w porządku, póki wiem, jak się nazywam i nawet znam swój numer komórkowy na pamięć (tutaj ojciec Leon zaczyna recytować numer – przyp. DK), co uważam za wielki intelektualny sukces, to próbuję nowych zadań. Gdyby przełożony wyznaczył zadanie przekraczające możliwości, to należy powiedzieć, że nie daję rady.

A tacy zwykli ludzie, którzy nie mają przełożonego i sami muszą zaczynać? Jak mają sobie poradzić?

Wtedy radzę tym ludziom mocniej oprzeć się o Pana Boga. Jeśli człowiek jest pełen zapału do życia, to sobie poradzi. Często może się poranić, bo ludzie zaczynający nie mają przetartych ścieżek. Nawet młodzież śpiewa w piosence: „ciągle zaczynam od nowa, choć czasem w drodze upadam”. Mam świadomość tego, co robię. Kocham Pana Boga, On kocha mnie, przepraszam, jak się wygłupię, no i tak te 84 lata i 10 miesięcy minęło. Za dwa miesiące 85, jak dobrze pójdzie.

Czyli taka prosta rada – mimo mgły, mimo zimy i wiatru, miłość jest fundamentem?

Tak. Przepraszam, ale jeśli wszystko bym to robił bez miłości Boga, bo muszę, to byłbym zły i nastroszony. A ja mam tak, że to, co muszę, to ja chcę. Tak, jak Lopek Krukowski powiedział kiedyś: „Jestem żyd i jestem z tego dumny. Bo jakbym nie był dumny, to i tak  byłbym tylko żydem. To już wolę być dumny”.

Za wszelką cenę chcę być poważny, żeby nie żartować sobie z takich tematów.

Ale to wcale nie oznacza spłycania podejścia do życia. Wielu było takich, którzy wypłakiwali się przy mnie i wtedy humor był nie na miejscu. Ale nadzieja jest najważniejsza, światło. Świadomość połączona z pewnością – ja w to wierzę i dzięki temu żyję – uspokaja, jak magnes przyłożony do opiłków. Daj jakiś magnes, dzięki czemu bezsens układa się w sens.

Jak światło to musi być i ciemność. Za chwilę Wszystkich Świętych, później święto zmarłych i będziemy stać nad tymi grobami. Ciotki będą plotkować, kto przyniósł ładniejszy znicz i wieniec, komuś może przejść przez głowę, że za jakiś czas będzie tam leżał pod tymi płytami nagrobnymi.

Dla mnie najciekawsze było, kiedy odprawiałem mszę świętą przed ołtarzem św. Sebastiana w Rzymie – płyta ołtarzowa, a pod płytą leży Wujek Karol (św. Jan Paweł II, przyjaciel o. Leona – przyp. red) jako święta relikwia, a ja mu sutannę pożyczałem… I oczywiście, mam świadomość tego, że ja też odejdę. Dzięki temu wiem, pod jakim kątem układać życie. Gdybyśmy układali życie jedynie pod kątem doczesności, to oczywiście, wydusić jak najwięcej i tylko dla siebie. Że jest rodzina, miłość, ale ona minie. Trzeba wierzyć, że nie minie.

Naukowo się nie udowodni, że nic nie ma po śmierci. Jeśli wiem, że coś potem jest, to sensowna jest walka o życie, które zaczyna się, ale się nie kończy. I to jest cała nadzieja. Jeśli coś się wali, nie wychodzi, to wiem, że jeżeli będę dobrze nastawiony i będę umiał powstawać oraz zaczynać od nowa, to wtedy wszystko będzie dobrze. To jest optymizm nie z tej Ziemi. To „optymizm plus”, czyli nadzieja, że Pan Bóg nie robi ze mnie frajera.

Na ostatnich Targach Książki ludzie podchodzili do ojca, aby porozmawiać…

Podeszło do mnie 449 osób, nie licząc autografów.

A poza takimi wydarzeniami, przychodzą do ojca ludzie tak po prostu pogadać?

Bardzo często. Nie ma tygodnia, żeby jedna lub dwie osoby nie przyszły.

Czy my, młodzi ludzie, potrafimy rozmawiać? W autobusie zakładamy słuchawki, czytamy książkę, byle z nikim nie gadać.

Zauważyłem, siadając do pociągu (jestem dosyć towarzyski): dwa laptopy w przedziale, cztery pary słuchawek i ja jeden. Najczęściej nie ma mowy o nawiązaniu kontaktu. Co drugi człowiek na ulicy idzie ze słuchawkami na uszach. Ojciec Dominik Michałowski powiedział kiedyś: „nie to, że gadają. Dlaczego gadają?”. Bo nie mają o czym milczeć. Jeżeli między ludźmi jest sympatia, to potrafią oprzeć się o siebie i dwie godziny przesiedzieć, nic nie mówiąc, żeby słowami nie spłoszyć tego, co jest istotne.

Sam czasami mam wyrzuty sumienia, że siedzę z dziewczyną i nic się nie odzywam.

Czasem nie potrzeba nic mówić, a bełkocze się nie wiadomo o czym. Z drugiej strony natomiast dziewczyna lubi pogadać o niczym. Karol Wojtyła powiedział kiedyś do naszego ojca opata, że przyjedzie do nas pogadać o „głupstwach”. Jak przyszły papież może gadać o głupstwach?

Ludzie boją się gaduł, ale cieszą się z towarzystwa tych, którzy potrafią podtrzymać rozmowę i zainteresować nią. Nie należy na siłę uszczęśliwiać ludzi rozmową, ale też nie należy siedzieć jak mruk i nic nie mówić.

Na kogo ojciec będzie głosował w wyborach prezydenckich w Krakowie?

Nie będę głosował, bo nie będzie mnie w Krakowie.

A jakby ojciec był w Krakowie?

Śmieję się zawsze, że od parunastu lat jest 30 kandydatów i wygrywa Jacek Majchrowski. Tak, jak do ostatniego roku było, że 22 goni za piłką i wygrywają Niemcy. Teraz się okazało, że nie zawsze.

Całe szczęście.

Prezydent Majchrowski to człowiek bardzo umiejętny w swoim postępowaniu. Nawet jeśli ktoś ma zarzuty przeciwko niemu, to nikt nie umie tego udowodnić. Jest to rekordzista w utrzymaniu się na stanowisku. Wie doskonale, jakie gesty stosować, by ludzie go zaakceptowali, ale też w kulturalny sposób potrafi nie zgodzić się na to, co mu się nie podoba. Niektórzy się o to złoszczą. Uważam, że jeśli cztery lata temu wygrałby Stanisław Kracik, to może byłoby to lepsze dla Krakowa, ale Pan Bóg dopuścił Jacka Majchrowskiego, więc on także coś musiał zrobić dla Krakowa w tym czasie. Co będzie, to nie wiadomo. Na dwoje babka wróżyła. Ostatnio wyczytałem, że zachwiała się pozycja PO w Warszawie. Z tym, że prezydent Majchrowski jest nastawiony na ostro do wszystkich. Powiedział: „nie będę prezydentem ani lewicy, ani prawicy. Będę prezydentem Krakowa”. Czyli ma przeciwników tu i tu. A ponieważ oni są przeciwnikami i dla siebie, więc wygrywa. Zobaczymy, co będzie.

Jak ustaliliśmy, za te 15 lat i dwa miesiące mija 100 lat. Chciałbym wiedzieć, co ojciec wymyśli nowego. To, co każe przełożony, czy jakieś pomysły?

Ja nic nie wymyślę, nie mam na to już siły. Obecny przełożony dał mi całkowitą swobodę, co nie znaczy, że nic nie robię. Wciąż dużo piszę. Od czasu do czasu książka, raz w tygodniu dwa artykuliki do prasy, prowadzenie bloga, wyjazdy na spotkania autorskie, korespondencja nawet na przyszły rok mam już z 15 rozmaitych zajęć w Polsce, a także i we Włoszech z okazji Światowych Rekolekcji Podhalańskich. Mam tez wiele kłopotu z rozmaitymi archiwaliami: zdjęcia, listy, dokumenty. Najlepiej by to wszystko spalić, ale wiele ma obiektywną wartość archiwalną. Z przyjemnością siedziałbym pół roku w celi i segregował te papiery, bo bardzo lubię tę robotę. A celę mam wspaniałą:  ze wzgórza tynieckiego widok na południe. Duże okno i chyba z 50 kilometrów zieleni aż po Babią Górę, którą widać na horyzoncie przy odpowiedniej pogodzie. A do tego umiłowany wciąż klasztor. Żyć nie umierać!

News will be here