Narty na Kasprowym? Lepiej wyskocz z helikoptera

fot. pixabay.com

Warto choć raz zapomnieć o chłodnych podróżach gondolą na górę i krótkich zjazdach po ubitym i zatłoczonym stoku. Helikopterem możesz wylecieć na sam szczyt góry w przeciągu kilku minut, jednocześnie doświadczając wrażeń, za które inni płacą krocie podczas lotów widokowych. Najbardziej niesamowita jest jednak jazda po zupełnie nieubitym puchu, który sprawia, że adrenalinę i fascynujący brak pewności czuje się przy każdym ruchu. Heli-skiing jest niezwykłym doświadczeniem, łączącym wrażenie zobaczenia świata z lotu ptaka i strach przed jazdą w miejscach, w których nie robił tego nikt dotychczas.

Niebezpiecznie? Oczywiście, ale podczas zjazdu zawsze towarzyszy nam doświadczony instruktor, a każdy z uczestników wyposażony jest w pełny zestaw lawinowy (detektor, sonda, łopata, czasem plecak z systemem poduszek powietrznych ABS). Pomimo tych zabezpieczeń należy pamiętać, że heli-skiing jest sportem ekstremalnym i jego uprawianie niesie ze sobą ryzyko, choć wcale nie jest to zabawa jedynie dla zawodowców. – Już średnio zaawansowany narciarz wyposażony w odpowiednio szerokie narty jest w stanie zjechać z tych mniej wymagających górek dostępnych z helikoptera – mówi Rafał Urbanelis, fan narciarstwa pozatrasowego i autor bloga „nakreche.pl”.

Gdzie uprawiać heli-skiing?

Określenie heli-skiing jest połączeniem dwóch angielskich słów: „helicopter” i „skiing”, czyli inaczej jazda na nartach. Sama idea na świecie nie jest nowa – jazda po dziewiczych stokach po uprzednim wyskoku z helikoptera stała się popularną rozrywką już w drugiej połowie lat 60. w Kanadzie. W 1965 roku Hans Gromer, imigrant z Austrii, zapoczątkował używanie helikoptera do transportu pierwszych grup zapaleńców w kanadyjskich skałach. Biznes Austriaka rozwinął się niesamowicie i dziś firma jest operatorem 11 luksusowych baz w całym pasie górskim zachodniej Kanady.

Ta niebezpieczna forma uprawiania narciarstwa szybko przyjęła się także w innych częściach świata. Wyskoki z helikoptera stały się popularne także na Alasce, w Nowej Zelandii, a także w Europie – we Włoszech, Szwajcarii i w Rosji. Na terenie Francji i Austrii jest ona zakazana. Za to wspaniale pojeździć można w ten sposób w Andorze na malowniczych stokach Pirenejów. Niezwykłych wrażeń dostarczy z pewnością przygoda na Kamczatce. Także w Polsce są firmy zajmujące się tego typu wyjazdami. Wyprawa z kimś doświadczonym to okazja do przyswojenia niesamowitej ilości wiedzy i zdobycia dużego doświadczenia. Firmy organizują takie wypady „heli” od A do Z. – Nie musisz się o nic martwić, bo nawet narty ci dadzą, jak nie masz. Na pewno będzie drożej niż jadąc samemu, ale na początek zdecydowanie poleciłbym oddanie się w ręce kogoś doświadczonego – radzi Rafał Urbanelis.

Drogo, ale warto

Zafascynowani tego typu turystyką zapaleńcy z Polski swoich sił spróbować mogą najbliżej na włoskiej górze Monte Rosa. Koszt lotu helikopterem i zjazd z przewodnikiem to około 250 euro. Znacznie więcej, bo nawet 10 tysięcy dolarów, zapłacić trzeba za tygodniowy pobyt z wyżywieniem na Alasce. Tylko nieco bliżej – na Kamczatce – za 10 dni szaleństwa zapłacimy około 5 tysięcy euro. – Przede wszystkim musisz zmontować grupę, która wypełni helikopter i koszty się rozłożą między ludzi. Trzeba też pamiętać, że w Alpach czy w Laponii nie polecisz bez przewodnika, bo w Europie na wszystko są sztywne procedury, co mocno podnosi koszt. Ale już na przykład na Alasce wiele zależy od tego, jakiego pilota znajdziesz i z kim się dogadasz. Jeżeli się uprzesz można znaleźć coś naprawdę tanio. Zdarzyło mi się wlatywać na alaskański dwutysięcznik za 50 dolarów – opowiada Urbanelis. Cena i niebezpieczeńtwo uciekania przed lawinami odstraszają, ale z drugiej strony z pewnością kusi niepowtarzalność śnieżnego doświadczenia jazdy w miejscu, gdzie nikt jeszcze tego nie robił.