Ogórek, betonowe miasta i ciorba de burta [Reportaż]

Grecja, Santorini fot. pixabay.com

Wyruszyli z Krakowa, a właściwie ze Skawiny. W ciągu dwudziestu czterech dni przemierzyli osiem krajów, podróżując żółtym ogórkiem. Spali głównie pod namiotami i przekonali się, czym jest ciorba de burta. Mijali betonowe place i budynki, a na szycie mitycznego królestwa bogów pozostawili poezję. Wakacyjna przygoda ośmiorga przyjaciół to dokładnie sześć tysięcy siedemset pokonanych kilometrów i osiemset pięćdziesiąt dwa litry spalonej benzyny. Jaka jest, według nich, Europa południowo-wschodnia?

Swoją wyprawę ekipa ogórka odbyła w sierpniu 2014 roku. – Zaczęliśmy z Krakowa, a właściwie ze Skawiny, bo Mat z Bartkiem tam mieszkają – odpowiada Sebastian, jeden z uczestników wycieczki i właściciel samochodu, którym grupa przemierzyła Europę południowo-wschodnią. – Podróżujemy sobie ogórkiem, Volkswagenem T2, rocznik siedemdziesiąty piąty – dodaje. Na trasie ich wyprawy znalazła się Rumunia, Mołdawia, Bułgaria, Grecja, Macedonia, Kosowo, Serbia i Węgry. Dotarli do wielu ciekawych i intrygujących miejsc, choć nie ukrywają, że do głównych elementów krajobrazu należały biedne, betonowe miasteczka, prawosławne świątynie, kiepskie drogi i pustkowia.

Już pierwszego popołudnia, podczas swojej podróży ekipa dotarła do rumuńskiego Satu Mare na północy kraju. Do miasta komunistycznego z blokami, betonowymi placami i pomnikami. Początkowo przemierzali północne tereny państwa. – Jechaliśmy tam pięknymi dróżkami, takimi mega dzikimi, a po drodze były wioseczki z niezwykłymi bramami, masa ludzi siedzących na ławeczkach, wszyscy machający. To było przemiłe – kontynuuje Sebastian. W końcu dotarli do Mołdawii, a potem znów kontynuowali podróż przez Rumunię.

Najpierw Ciorby, potem kolorowe nagrobki

Pierwszym postojem w Rumunii był obiad. – Gdzieś tam przeczytałem, że takim narodowym daniem u nich jest ciorba de burta, no i tak strasznie się napaliłem, co to jest ta ciorba de burta, że koniecznie musiałem ją zjeść – mówi Sebastian. Zatrzymali się w górach i w miejscowym lokalu poprosili o tradycyjną rumuńską potrawę. – Zamówiliśmy ciorby, a że były trzy, wzięliśmy wszystkie, żeby zobaczyć co to tak naprawdę jest. Ciorby to zupki w różnych smakach – opowiada dalej Sebastian. – Generalnie skończyło się to tak, że jadłem to ja z Rudym, no może ktoś tam podjadł jeszcze, ale mało kto miał ochotę, nie okazało się to takim wielkim smakołykiem – dodaje.

Kolejnym postojem ekipy ogórka był Wesoły Cmentarz, znajdujący się w miejscowości Sapanta. Wyróżniają go kolorowe, drewniane nagrobki, na których widnieją scenki z życia pochowanych tam mieszkańców wioski. – Każda osoba jest narysowana, jakby to było przedstawienie tego, co ją w życiu charakteryzowało – opowiada Sebastian. – Ulubioną czynnością kobiet w tym rejonie było siedzenie, szydełkowanie, a wolny czas spędzały z rodziną – dodaje Łukasz. – Czasami też, jak nie było wiadomo, co namalować o kimś, to jest pokazane jak umarł – mówi znów Sebastian. – Mnie się najbardziej podobał taki malunek, gdzie facet w życiu opiekował się owcami, a na tym drugim bodajże, ucięli mu głowę, bo je kradł – żartuje Łukasz.

„Nie wszyscy mówią po polsku”

Noclegi ekipa spędzała przeważnie pod namiotami. – Bo, oczywiście, podróżując ogórkiem, nie ma możliwości, żebyśmy spali w hostelach, no bo to nie przystoi – odpowiada Łukasz. W Bukowinie Rumuńskiej, gdzie żyją potomkowie polskich górników, podróżnicy spędzili noc w jednym z Domów Polskich, funkcjonujących w tamtejszych miejscowościach. – Jedziemy sobie drogą w nocy i szukamy tego domu. Nie widzimy go i pewni, że wszyscy tu mówią po polsku, Bastek otwiera szybę, wystawia głowę i pyta: czy wy mówicie… no i koniec, nie dowiedzieliśmy się niczego. Nie wszyscy tam jednak mówią po polsku, a Dom Polski w końcu znaleźliśmy i poszliśmy tam spać – mówi Łukasz.

„Totalnie inny świat”

Rumuńskie drogi przemierzali z prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę. Ekipa podążała między innymi drogą wiodącą przez środek gigantycznego Kanionu Bicaz. Pływali statkiem po delcie Dunaju, w Focsani zwiedzili Rezerwat Wiecznego Ognia Focul Viu. – Trzeba tam przyjechać w nocy, żeby to miało efekt taki, jaki miało dla nas – mówi Sebastian. Fenomenem tego miejsca jest płonąca ziemia, którą wystarczy po prostu podpalić. W Buzau podróżnicy zobaczyli gejzery błotne – Jest tam taki Mars trochę i totalnie inny świat – mówi Sebastian. – Są takie wielkie góry pozlepianego błota, a raz na jakiś czas wulkany błotne, z których po prostu też coś się wydziela i wygląda to, jakby gotowała się zupa – dodaje.

„Tu było tak piekielnie rosyjsko”

Na granicę z Mołdawią dojechali około trzeciej w nocy. – Czuliśmy trochę niepewność przed jej przekroczeniem, bo to wszystko było obce. Rozłożyliśmy więc namiocik tam na granicy, poszliśmy spać i obudziliśmy się o siódmej rano, po czym pojechaliśmy dalej – mówi Sebastian.

W Mołdawii ekipa ogórka odwiedziła między innymi Kiszyniów i Bielce. – Tu było tak piekielnie rosyjsko, takie same place, betonowe, brzydkie, mnóstwo pomników rosyjskich. Była tam taka wielka pustka. Jest to jednak na swój sposób ciekawe, bo dzięki temu kształtuje się zdanie na temat miasta i kraju, w którym się przebywa – mówi Łukasz. – Jest biednie, w sklepach puste półki, jak się wzięło jakąś rzecz, to okazywało się, że był tylko jeden rząd, a za nim nic. Trolejbusy jeżdżą, bo jeżdżą, ale się psują – dodaje Sebastian.

A jak podróżuje się drogą mołdawską? – Możesz jechać, którędy ci się podoba, bo jest w miarę pusto. Była jedna taka droga krajowa i jechało się przez całą Mołdawię od północy na południe i jak popatrzyło się w lewo, niezależnie, czy na początku czy na końcu naszej trasy, to było pole. A jak się popatrzyło w prawą stronę, to przez całą trasę od początku do końca – było pole. I to było niesamowite – odpowiada Łukasz.

Wiele kultur i religii

W Bułgarii uczestnicy wyprawy wypróbowali Free Walking Tour, podczas którego przewodnik w dwie godziny pokazał im całe miasto. – Sofia jest fajnym miejscem, będącym połączeniem kultur i religii, a także tolerancyjnym, gdzie na jednym placu znajdziesz synagogę, jakiś meczet, kościół katolicki i prawosławny – opowiada Łukasz. W kraju tym grupa zdecydowała się na dodatkową atrakcję, jaką był rafting. Spływ dmuchanymi kajakami po wzburzonej rzece, walka z wodą i skakanie ze skał sprawiło im wiele radości.

Olimp celem wyprawy

Następnym punktem na trasie ogórka była Grecja, gdzie spędzili tydzień. – Na początku strasznie chcieliśmy pojechać na Półwysep Athos. To jest takie miejsce, w którym mieszkają mnisi protestanccy i strasznie trudno jest tam wejść. Bez szans, żeby weszły tam kobiety i dziennie może przedostać się tam dwunastu mężczyzn tylko, na cały ten półwysep – dodaje. Spędzili więc trzy dni na Półwyspie Halkidiki, odpoczywając na kempingu. Następnie przejechali przez Saloniki i udali się w stronę Olimpu, by wejść na najwyższy jego szczyt – Mitikas.

– Niektórzy z nas założyli sobie, że Olimp jest głównym celem tej wyprawy i ja też tak uważałem. Byłem strasznie szczęśliwy, że nam się udało tam wejść. Na górze natomiast można się wpisywać – mówi Łukasz. – Zostawiliśmy po sobie poezję na szczycie – dodaje Sebastian. – A najpiękniejsze i najbardziej niespotykane, chyba nigdzie indziej, jest to, że stoisz na dwa tysiące dziewięćset osiemnastu metrach nad poziomem morza i ty widzisz to morze – kontynuuje.

Ekipa zwiedziła Akropol, świątynie, parlament oraz Kanał Koryncki. Udali się też wzdłuż całego Peloponezu, podróżując jego północną stroną. Wstąpili do Delf oraz Meteorów, gdzie spośród dwudziestu czterech klasztorów prawosławnych, umiejscowionych na skałach, znajduje się obecnie sześć.

Tandeta i kicz

W Macedonii z kolei ekipa ogórka dotarła do Ohrid. – To miasto bomba pod względem motoryzacyjnym – mówi Sebastian. Można tam zobaczyć samochody sprzed wielu lat, zachowane w dobrym stanie, a także piękne uliczki. Skopje natomiast grupa zapamiętała jako miasto tandetne i kiczowate. – Budynki są jakby z tektury, puste w środku i stoją wzdłuż rzeki, której nie ma, bo wyschła. Tam jest milion takich budynków i wszystkie się świecą. Dla mnie to szok – dodaje.

Zatopione domy, gorące źródełka i powrót na dwóch biegach

Po pobycie w Kosowie, kolejnym punkcie na trasie, uczestnicy wyprawy dotarli do Serbii. Wstąpili do wioski Geamana, do której jedzie się piętnaście kilometrów po głazach. Dojeżdża się donikąd. Na miejscu znajduje się tylko jezioro, mieszczące się na terenach dawnej kopalni odkrywkowej miedzi. Można tam dojrzeć zatopiony kościół, domy, a woda o każdej porze roku przybiera inną barwę. – Jak my tam byliśmy, to jezioro było niebiesko-biało-pomarańczowe – mówi Łukasz.

Kończąc swoją podróż, ekipa ogórka udała się na Węgry, gdzie cały dzień poświęciła na kąpiel w gorących źródełkach. Potem pozostała już tylko droga do domu. – W Egerze całkiem zepsuła nam się skrzynia biegów i ledwo dotarliśmy. Jechaliśmy nawet na jednym, dwóch biegach, zamarzła nam szyba po drodze z powrotem – opowiada Sebastian.

Monika Jaracz

News will be here