Oskarżony: To było chore, co robiłem

Jarosław K. fot. DK

Aby jedni mogli zarobić, drudzy musieli stracić. Ostatecznie większość została poszkodowana w wyniku budowy klasycznej piramidy finansowej. Jej twórcy, Jarosławowi K. grozi nawet do 10 lat więzienia. Oskarżony przyznaje się do prowadzenia działalności parabankowej, ale nie do zarzucanych mu czynów. Określa swoją działalność jako chorą rzecz.

Jarosław K., rocznik 1962 z wykształceniem średnim, rolniczym. W 1999 roku rozpoczął pracę w branży związanej z rynkami finansowymi i ubezpieczeniami społecznymi. Twierdzi, że zarabiał około 3 tysięcy złotych miesięcznie. Jak mówi, to właśnie działalność dużych przedsiębiorstw i krzywdy, jakie wyrządzały jego klientom, popchnęły go do założenia własnej „działalności gospodarczej” w 2012 roku.

Apetyt rośnie...

Założenia były proste. Klient przekazywał pieniądze R. Umowa, jaką sporządzali, mówiła o comiesięcznej wypłacie ustalonych odsetek od początkowego kapitału. Ich wysokość, podobnie jak wysokość wpłacanych kwot, różniła się. Były osoby, które wpłacały po 10 tysięcy złotych i takie roszczenia wobec oskarżonego wysuwają.

Ale w akcie oskarżenia, który liczy 55 pozycji, pojawiły się kwoty od kilkuset tysięcy do nawet 3 milionów złotych. Piotr P. twierdzi, że jest poszkodowany na pół miliona złotych, małżeństwo P. na 300 tysięcy złotych, Adam M. na 3 miliony złotych, Krzysztof H. 1,2 miliona złotych. W sumie nazbierałoby się około 10 milionów złotych. W procesie występuje 53 pokrzywdzonych.

Każdy, kto czyta o piramidzie finansowej, myśli sobie: naiwniacy, dali się nabrać. Przecież nawet filmy robią o takich ludziach, a oni dalej wierzą w magiczne pomnożenie kapitału i pewny zysk. Jednak w momencie, kiedy wszystko działa tak, jak obiecuje osoba, której powierza się kapitał, człowiek nie myśli racjonalnie. Oprocentowanie było tak wysokie, że przy wpłacie 20 tysięcy złotych, po miesiącu „inwestor” był bogatszy o 6 tysięcy złotych. Klienci przyprowadzali kolejnych, dostawali też za to prowizje.

– Podchodził mnie trzy lata. Obiecywał cztery, sześć, a na końcu 12% zysku. Głupio jednak zrobiłem, że w ogóle się zgłosiłem do prokuratury. Od razy zaczął mnie sprawdzać urząd skarbowy – powiedział przed salą sądową jeden z pokrzywdzonych i jednocześnie oskarżyciel posiłkowy.

Szło jak po maśle...

Przez około 3–4 lata wszystko działało, o ile można użyć takiego słowa w kontekście oszustwa, znakomicie. Ludzie w piramidzie wymieniali się pieniędzmi, myśląc, że Jarosław K. zarobił je m.in. na platformie Forex. Jak stwierdził przed sądem, właśnie w ten sposób okłamywał swoich klientów. Kłamstwo to okazało się kamyczkiem, który poruszył lawinę.

Nikogo nie trzeba przekonywać o tym, że powiedzenie, iż apetyt rośnie w miarę jedzenia, jest jednym z najtrafniejszych, opisujących ludzką naturę. Tak samo miało być w tym przypadku. Z zeznań oskarżonego wynika, iż wiele osób, które wiedziały, czym ten Forex jest, zażądało podwyższenia oprocentowania swojego kapitału.

– Słyszeli, że można tam zarobić dużo więcej. Inni chcieli też wypłaty kapitału, aby zainwestować np. w nieruchomość – opowiedział K. Nie było obce też rollowanie oprocentowania, czyli zamiast comiesięcznych wypłat, dodanie „zarobionej” kwoty do kapitału początkowego.

W marcu 2016 roku zaczęły się problemy. Jedni „inwestorzy” chcieli więcej pieniędzy, drudzy zwrotu wpłaconej gotówki, kolejni wysokich prowizji za nowych klientów (jedna z klientek miała, zdaniem oskarżonego dostać 30 tysięcy złotych za osobę, która zainwestowała 440 tysięcy złotych). K. nie miał żadnej rezerwy, aby móc się zabezpieczyć przed załamaniem.

Maszyna, która do tej pory pracowała dość sprawnie, zaczęła zgrzytać. Latem tego samego roku przestała funkcjonować. Piramida runęła z wielkim hukiem. Nie pomogła pożyczka od syna (100 tysięcy złotych) ani sprzedaż samochodu (18 tysięcy złotych), aby znów być wypłacalnym.

Jarosław K. udał się do kancelarii prawnej, aby opowiedzieć o swojej sytuacji. Miał tam usłyszeć, że zostanie przeprowadzone postępowanie upadłościowe. Stwierdził też, że jedna z rad brzmiała: nie kontaktować się ze swoimi klientami. Ci nie zamierzali tego tak zostawić.

Niszczone umowy

Przed sądem zeznawał, iż z wieloma osobami, które go teraz oskarżają, jest rozliczony. Z resztą może nie być, ale już nie pamięta. Wszystko powinno być w dokumencie na jego komputerze. Umowy? Były. Czasem dłużej, zwykle krócej. K. twierdzi, że klienci nie chcieli zostawiać po tych transakcjach śladu.

– Palili umowy, niszczyli, potrafili zatajać je przed swoją rodziną – powiedział oskarżony. – Klienci też nie pytali, poza jedną osobą, czy mam zgodę na gromadzenie środków pieniężnych. Przyznaję, że takiej nie miałem – dodał.

Jarosław K. zeznał, że nie zainwestował żadnych pieniędzy w nieruchomości. Środków swoich klientów miał również nie przejeść. – Żyłem skromnie, nie miałem nawet samochodu. Wszystkich chciałem przeprosić za stres i stracone pieniądze – zwrócił się do pokrzywdzonych.

Mężczyzna zarzeka się, że działał dla dobra klientów i na dobrą sprawę nic z tego wszystkiego nie miał. Po tym, jak zainteresowały się nim organy ścigania, rozstał się z żoną, obecnie nie ma też stałego adresu zameldowania, od roku przebywa w areszcie. I tam też zostanie przez najbliższe trzy miesiące.

Na kolejnej sesji rozprawy swoją wersję wydarzeń przedstawi sześć osób, które zawierzyły pieniądze Jarosławowi K., odniosą się także do słów oskarżonego mężczyzny.

News will be here