Pracownicy banku bronią się przed zarzutami blisko 15 lat

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Pięciu pracowników oddziału banku PKO w Olkuszu od ponad 15 lat musi stawiać się przed sądami za sprawę z przełomu wieków. Chodzi między innymi o wyłudzenia kredytów. Zamieszany w proceder miał być głównie dyrektor oddziału banku, jednak oskarżeni zostali również: zastępca dyrektora oraz pracownicy niższego szczebla.

Cała sprawa miała miejsce w latach 1997-2000 i nie dotyczyły jedynie tego banku. Wówczas to poseł AWS Marek K. został oskarżony o wyłudzenie kredytów i VAT-u na kwotę bliską 40 mln złotych. Wraz z dwoma spólnikami z premedytacją wprowadzał pracowników banku do błąd. Przestępcy wiedzieli, że spółki, które prowadzą, nie będą w stanie spłacić zobowiązań. Polityk został dwukrotnie skazany. Ostatni raz w 2014 roku na pięć lat pozbawienia wolności, wtedy jednak przebywał już w więzieniu od 8,5 roku.

W sprawę zamieszany był również dyrektor oddziału olkuskiego banku Andrzej B., brat znanego polityka małopolskiego i znajomy pozostałych oskarżonych. B.  sam został oskarżony o niedopełnienie obowiązków i spowodowanie wysokiej straty banku. Za to został skazany na dwa i pół roku więzienia.

Skazani już zostali również Mariola N., Anna A., Jolanta P. oraz Jarosław B. Sprawa jest o tyle zawiła, że sąd postanowił tak naprawdę jedno przestępstwo popełnione w krótkim okresie, podzielić na trzy sprawy w związku z tym, że kredyty były wydawane trzem różnym podmiotom. Dlatego oskarżeni wciąż muszą występować przed sądem.

Ile stracił bank?

Antoni B. był dyrektorem olkuskiego oddziału banku. Jego obrończyni mecenas Anna Dąbrowska w apelacji zażądała zmiany wyroku na uniewinniający bądź uchylenie wyroku i przeniesienie sprawy do ponownego rozpoznania.

Zdaniem obrońcy, przede wszystkim nie została ustalona wysokość szkody banku, a oskarżony nie był zobowiązany do nadzoru finansowego. Zajmować miał się tylko sprawami administracyjnymi czy organizacją pracy placówki. Dąbrowska dodała, że w tym czasie w banku było procedowanych 240 kredytów i B. nie mógł zweryfikować dokumentacji związanej z konkretnymi kredytami.

Jednak zupełnie inną linie obrony, niejako wskazującą winnego całej sytuacji, przyjęli obrońcy pozostałych byłych pracowników banku. Mariola N., która była zastępczynią B., stwierdziła, że nie umniejsza swojego udziału z racji funkcji, jaką pełniła, ale z drugiej strony przypomniała, że z zeznań świadków wynika, iż jej rola w banku była marginalna. – Wszyscy byliśmy pod presją dyrektora – powiedziała N.

Dodał też, że od 2005 roku występują w sądach, a z racji tego, że to wszystko tak długo trwa, jej kariera uległa zatrzymaniu. – W związku z wyrokami straciłam pracę i od tego momentu nie pracuje. Wszystkie rozmowy z potencjalnym pracodawcą zaczynają się od pytania, czy spraw już się zakończyła – opowiadała kobieta.

Odpowiedzialny był dyrektor

Również Anna A. jest w podobnej sytuacji. Mecenas Grzegorz Eliasz również podkreślał, że nie została ustalona szkoda banku. Ważne było również to, jaka była rola poszczególnych osób w ówczesnej kadrze pracowniczej banku. Oskarżona była m.in. kierownikiem i naczelnikiem sekcji kredytowej.

Według Eliasza, nie miała jednak żadnej mocy sprawczej, jej rola ograniczała się do funkcji informacyjnej i doradczej. – Decyzję dotyczącą przyznania kredytu podejmował tylko i wyłącznie dyrektor banku – podkreślił mecenas.

Prawnik odniósł się również do wyroku, w którym sąd stwierdził, że pracownicy działali wspólnie i w porozumieniu. Jego zdaniem nie zostało to wykazane w uzasadnieniu. – Dyrektor żądał podporządkowania się i sporządzenia danej dokumentacji – dowodził Grzegorz Eliasz.

Jolanta P. również ponownie zasiadła na ławie oskarżonych. Jak przekonywał mecenas Jan Kuklewicz, była szczebel niżej w hierarchii. – Nie dysponowała mocą wiążącą do podejmowania decyzji. W 1999 roku wykonywała obowiązki inspektora kredytowego, a w 2000 otrzymała pełnomocnictwo do podejmowania decyzji do kwoty 50 tys. złotych – przypominał obrońca.

– Dyrektor sam podejmował decyzję. Korzystał z pomocy inspektorów, ale ostatecznie to była jego decyzja.  Czy Jolanta P., która zbierała tylko dokumentu, to osoba, którą mogła obejmować powstanie szkody? – dowodził.

Paweł Pędras, obrońca oskarżony, Jarosław B., zauważył, że jego klient był również bez mocy decyzyjnej w sprawie udzielania kredytów. – Dyrektor robił co chciał w tym banku. Dyrektor dyktował co i kto miał napisać, a kredyt był udzielany wtedy, kiedy chciał – mówił mecenas Pędras.

Prokuratura nie ma wątpliwości

Zdaniem prokuratury, sąd przeprowadził szczegółowe postępowania dowodowego, a także prawidłowo ustalił szkody w odniesieniu do każdego z kredytów. Śledczy podkreślił, że to, iż nie została wykazana strata w bilansie rocznym banku jest rzeczą obojętną, ponieważ placówka np. sprzedawała wierzytelności w celu zmniejszenia strat.

Żaden z przedmiotowych kredytów nie powinien zostać udzielony – przekonywał oskarżyciel. Były braki w dokumentacji, a pracownicy mieli przymykać na to oko. Kiedy sporządzali wnioski, zaniżali ocenę ryzyka kredytowego. – Wszyscy oskarżenie byli zobowiązani do spraw majątkowych banku – powiedział prokurator. A ich zadaniem było minimalizowanie ryzyka finansowego placówki. Zdaniem oskarżyciela, gdyby pracownicy dochowali swoich obowiązków, nie doszłoby do zawarcia umów kredytowych, nawet przy uwzględnieniu autonomii dyrektora B.

– Naciski nie powinny ściągać odpowiedzialność z pracowników – dodał prokurator.

Wyrok w tej sprawie zapadnie w lutym.