„Przełęcz ocalonych”. Jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić? [Rozmowa]

W listopadzie do kin trafił nowy film Mela Gibsona „Przełęcz ocalonych”. Główny bohater, Desmond Doss, adwentysta dnia siódmego, wyrusza na front bez broni. O nowej hollywoodzkiej produkcji i poświęceniu w czasach współczesnych opowiada nam Artur Dżaman, pastor Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Krakowie.

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: Moja pierwsza myśl po wyjściu z kina: czy współcześnie jest możliwe takie poświęcenie jak Desmonda Dossa? Czy tylko zachwycamy się takimi filmami i dużo mówimy na ten temat?

Pastor Artur Dżaman, Kościół Adwentystów Dnia Siódmego w Krakowie: Osobiście uwielbiam biografie. Inspirację czerpię również z Pisma Świętego. Uważam, że patrząc na życie innych ludzi,  nie musimy popełniać tych samych błędów. Ale tak naprawdę życie innych może być dla nas prawdziwą inspiracją. Desmond Doss to przede wszystkim człowiek, który był inny ze względu na wielką wiarę. Obecnie żyjemy w takim świecie, że Bóg, Biblia są czymś zwykłym, naturalnym Jednak kiedy człowiek idzie za Bogiem tak na sto procent, często odbierany jest jako dziwak. O biblijnych historiach często mówi się, że są nierealistyczne. Tutaj mamy historię człowieka nie sprzed 500 lat, ale sprzed kilkudziesięciu. Więc dlaczego dzisiaj takie historie nie mają mieć miejsca?

„Jestem adwentystą dnia siódmego” – wypowiada w jednej ze scen Doss. Co dla obdżektora oznacza pójście na front?

Obdżektor z kontekstu filmu to osoba, która uchyla się lub nie chce pełnić służby wojskowej ze względu na swoje przekonania. Doss wyłamał się z tej reguły. Choć był powołany do wojska, mógł łatwo otrzymać służbę zastępczą przez to, że pracował w stoczni. Zdecydował się jednak służyć ojczyźnie na froncie - jako sanitariusz.

Tymi słowami od razu zwraca na siebie uwagę.

Odnosząc się do słów wypowiedzianych przez Dossa – nie chcę, żeby to nieskromnie zabrzmiało,  ale moje korzenie znajdują się w kościele powszechnym. Jednak kiedy poznałem Ewangelię, nie dziwię się, że bohater wypowiedział to z dumą. Ten świat żyje bez Pana Boga, a jeżeli ktoś żyje zgodnie z biblijnymi zasadami, jest albo oryginałem, albo tak jak już wspomniałem – jest postrzegany jako dziwak. Dlatego zwraca na siebie uwagę. Istnieją relacje świadków, które zostały wykorzystane w dokumencie „Szeregowiec Doss”.

Bohater „Przełęczy ocalonych” faktycznie poszedł na front bez broni, co uznano za istne szaleństwo. Warto zaznaczyć, że w przypadku filmu, jak i książek poświęconych tej tematyce, głównym bohaterem ma być Pan Bóg, który sprawia, że Doss wierzy i jest inny. Wierzył, że jest pod opieką Boga. Adwentyści to chrześcijanie, którzy za jedyne źródło wiary uznają Pismo Święte. Doss uważał, że Bóg się nim opiekował, tak jak i my w to wierzymy.

Naprawdę trudno dziwić się, że inni początkowo uznali czyn Dossa za szaleństwo. W końcu wybiera się na front bez broni.

Doss nie dzielił ludzi na wrogów i przyjaciół, sam został ranny kilka razy.

Po obejrzeniu filmu możemy wyjść z seansu z przekonaniem, że po tak trudnych wydarzeniach bohater miał wspaniałe życie.

Doss wrócił z wojny bardzo chory. Nie mógł spotkać się z żoną, ponieważ trafił do szpitala w innym stanie USA. Miał wycięte płuco, otrzymywał złe antybiotyki w trakcie leczenia, więc stracił słuch. W 2006 roku, kiedy zmarł, był bardzo schorowanym człowiekiem. Nie tracił jednak witalności i radości życia. Przez długi czas nie mógł również przytulić swojego syna, bo zachorował na gruźlicę. Miał szansę jedynie zobaczyć go z daleka, co było bolesnym doświadczeniem. Doss miał również problemy ze znalezieniem pracy, po postrzeleniu przez snajpera miał unieruchomione ramię. To nie było łatwe życie. Dopiero po jakimś czasie rząd amerykański uznał, że należy bohaterom wojennym odznaczonym Honorowym Orderem Kongresu przyznać rentę.

Pomimo sławy, nadal pozostał skromny…

Myślę sobie, że jest wiele wierzących osób, które nie chcą pokazywać swoich czynów w świetle reflektorów. Nie działał dla ludzi tylko jeden dzień czy noc, ale stale narażał swoje życie dla dobra innych. Jego wiara sprawiała, że nie mógł pozostać bierny wobec rozgrywających się wydarzeń. Pismo Święte zawiera Stary i Nowy Testament. W domyśle rozumiem to tak, że Bóg mówi w jednej części: Kocham cię i wybaczam wszystkie grzechy. Cudownie, ale druga część mówi już: teraz ty wybacz wszystkim, którzy ci zawinili.

Wybaczenie jest trudne, prawda?

Jest trudne, ale jeżeli przyjmujemy przebaczenie Boga, to nie ma opcji, że jesteśmy na dystans z innymi ludźmi. Tak jak śpiewał Stanisław Sojka: Daleko raj, gdy na człowieka się zamykam. Życie nie tylko po to jest, by brać, I aby żyć siebie samego trzeba dać. Na miły Bóg.

Jeżeli chcemy wybaczenia, to przychodzi nam to prościej, ale jeżeli to my mamy wybaczyć nie jest już tak łatwo.

Wszelka psychologia kończy się, gdy pojawia się kwestia własnej woli, własnej siły. Kiedy pozwalamy Bogu, żeby leczył nasze serca czy dusze, jesteśmy zdolni do heroicznych czynów takich jak Doss. Film Gibsona przepełnia patos, tak jak większość hollywoodzkich produkcji dotyczących wojen. Przyznaję, że tu wszystko ze sobą dość dobrze współgra – obraz, muzyka, obsada.  Został dobrze przyjęty przez krytyków i widzów. Pod tym względem jesteśmy jednomyślni. Jednak chciałbym zadać pani redaktor jedno pytanie w kontekście powyższych słów. Kiedy ostatnio słyszała pani, żeby w mass mediach pozytywnie przedstawiano obraz Boga?

Trudno mi oceniać. Następuje laicyzacja społeczeństwa, każdy ma prawo wyboru. Wydaje mi się,  że ludzie odwracają się od samych instytucji  kościelnych, ponieważ ingerują w niektóre sfery życia. Raczej nie powinny tego robić. Moim zdaniem ma to ogromny wpływ na to, co obecnie dzieje się czy to w Polsce,  czy na świecie.

Ciężko się z tym nie zgodzić. Patrząc na współczesne media, nie znajdziemy w nich pozytywnego obrazu Pana Boga. Albo jest przedstawiany jako ktoś daleki czy obcy, albo ktoś, kto czyha na nasze upadki i słabości. Ukazanie jego zasad, odnosząc się do filmu i samych adwentystów [sobota jako dzień święty, dieta, podejście do przemocy – przyp. red.], w świecie współczesnym jest dość obce. Cieszymy się, że dzięki Dossowi te zasady zostały przedstawione w „Przełęczy ocalonych”.

Żyjemy w czasach konsumpcjonizmu. Poświęcamy się pracy, karierze i po drodze zatracamy niektóre wartości.

Dlatego też ostatnio pojawiła się moda na tzw.  slow life.

I naprawdę musiało dojść do tego, żeby pojawiła się moda na taki styl życia?

Myślę, że ludzie są zwyczajnie zmęczeni. Dlatego słysząc propozycję slow, czyli zwolnij, nie odkładaj życia na potem, zaplanuj sobie przerwę i wolny dzień, zastanów się, gdzie tak pędzisz...

Właśnie, gdzie?

Każdy człowiek powinien planować sobie czas na refleksję nad sobą i swoim życiem.



Doss nie zatracił tych wszystkich wartości. Jednak o tym zadecydował też jego upór. Mimo wielu trudnych sytuacji czy początkowo wrogiego nastawienia swoich współtowarzyszy, na wiele zdarzeń reagował uśmiechem.

Andrew Garfield grający Dossa, w wywiadach opowiadał, że próbował prawidłowo odwzorować swojego bohatera. Gdy wybrał się do miasteczka Dossa, zobaczył jego mieszkanie i poznał całą historię, zrozumiał ciężar tej historii. Wtedy po raz pierwszy w życiu zaczął się modlić. Doss był osobą wierzącą, skromną, pozytywną i oczywiście uśmiechniętą...

Czy my dzisiaj potrafimy się uśmiechać szczerze, czy tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujemy?

Dobre pytanie. Przypomina mi się scena z Ewangelii, kiedy dzieci lgną do Jezusa. Musiał mieć w sobie naprawdę dużo ciepła i wrażliwości, skoro tak było. Trudno mi zatem wyobrazić sobie osobę smutną, mającą focha i wybierającą się do nieba. Tak naprawdę to zła reklama Pana Boga. Ja rozumiem Ewangelię jako dobrą, radosną nowinę.  Jestem grzesznikiem, ale Pan Bóg mnie kocha! Do wielu trudnych rzeczy sam podchodzę z uśmiechem. Zmartwienia są jak bujany fotel – a bujany fotel zabiera nam czas i nie posuwa nas do przodu. Jako adwentyści czy - szerzej - chrześcijanie - mamy wiele powodów do uśmiechu i radości z tego, co mamy. W końcu żyjemy w wolnym kraju.

Ale jak doceniać to, co mamy, skoro świat chce od nas coraz więcej?  Czy my tak zwyczajnie potrafimy cieszyć się z tego, co mamy?

Albo się temu podporządkowujemy, albo nie. Według mnie nie musimy.

Tak sobie myślę, że teraz to pójście pod prąd jest trochę skomplikowane. W końcu działają na nas różne czynniki, m.in. społeczne. Istnieją też pewne normy, których trzeba lub powinno się przestrzegać.

Wie pani co jest ważne, co jest cudem? Dziś w Krakowie obudziło się wielu ludzi. Jesteśmy w grupie ludzi, którzy spędzili noc w domu, rano się obudzili, zjedli śniadanie i mają przed sobą jakąś perspektywę. Bezpośrednie potrzeby mamy spełnione. Nie jesteśmy za młodzi, żeby umrzeć, ale wierzę w to, że każdy dzień i każda minuta jest nam darowana przez Boga. Z perspektywy człowieka wierzącego, jeżeli mamy świadomość jestem, żyję, bo Bóg tak chciał, mamy mądrość do pokonania problemów. A gorzkie życie tu na ziemi jest tylko wstępem do czegoś większego.

Kiedyś, podczas rozmowy, ktoś powiedział mi, że Bóg zsyła na nas tyle, ile jesteśmy w stanie znieść.

Ta osoba bardzo dobrze pani powiedziała. To parafraza słów Pisma Świętego z 1 Listu do Koryntian 10,13: Dotąd nie przyszło na was pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie. Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście, abyście mogli je znieść. Gdy jest ciężko, Bóg wie, ile jesteśmy w stanie znieść. Ten tekst biblijny pojawił się również na zdjęciu Dorothy, żony Dossa. W filmie tego nie zobaczymy. W tej malutkiej Biblii, którą miał ze sobą bohater na wojnie, podkreślony był właśnie ten cytat.

Można powiedzieć, że największy wróg Dossa stał się jego największym przyjacielem. Dlaczego teraz tak trudno powiedzieć czy pokazać, że zależy nam na innych. Mam wrażenie, że teraz chcemy udowodnić, że poradzimy sobie sami?

Każdy z nas ma czas na to, co uzna za ważne. Dlaczego ludzie nie poświęcają obecnie czasu na relacje?  Bo żyją w świecie wirtualnym. To jednak tylko pozory. Czasami przecież potrzebujemy kogoś, kto nas przytuli czy pocieszy. Potrzebujemy prawdziwych ludzi. Wiele osób nawet teraz – przed trzydziestką czy po, czuje się samotnie. Robią karierę, żyją intensywnie, ale w tym wszystkim jest jakaś pustka.

Ludzie chyba uświadamiają to sobie po jakimś czasie. Chociaż mówi się, że nigdy nie jest za późno.

Czytałem kiedyś, w jakim wieku Amerykanie wydają najwięcej pieniędzy na leczenie. W ostatnim roku życia. To smutne, bo nie dbają o zdrowie, żyją jak żyją, a kiedy zaczynają się problemy, jest za późno. I nie są w stanie niczego zmienić.

Wielu chyba myśli, że jest niezniszczalnych.

To jest naprawdę krótka droga, a życie szybko to koryguje.

Ulubiona scena z filmu?

Kiedy Doss zostaje nocą sam na froncie. Zadaje Bogu pytanie: Czego chcesz? Nie słyszę… Co mam robić? I w tym momencie słyszy jęk rannego, zaczyna rozumieć, że chodzi o ratowanie rannych. Prosi w tej scenie: Pozwól mi ocalić jeszcze jednego.

Czego w "Przełęczy ocalonych" zabrakło?

W jednej ze scen Doss rozmawia ze swoim przyjacielem w okopie. Opowiada, że niegdyś prawie zabił ojca i nigdy nie dotknie broni. Pomijając uproszczenia w historii miłosnej, bo Doss nie poznał żony w szpitalu, to była trochę krzywdząca dla niego scena. Nie wynikało z niej, że po prostu Biblia przekazała mu tą prawdę, ale że był jakiś dramat w jego życiu. Gdybym mógł trochę zmienić w scenariuszu, pokazałbym prawdziwą historię poznania Dorothy.

W ramach podsumowania – może krótka recenzja?

Dla mnie to film udowadniający, że w XX i XXI wieku można wierzyć w Boga i może to być prawdziwa przyjaźń. Tak naprawdę biblijne chrześcijaństwo nie było popularne, ale pokazuje, że w świecie laicyzacji i konsumpcjonizmu są osoby, które wierzą i poświęcają się dla innych. Działają spontanicznie, jest to dla nich jak oddychanie. Doss nigdy nie chciał, żeby powstał o nim film. Uważał, że przemysł Hollywood to nie dla niego. Ostatecznie został do tego przekonany. Pamiętajmy jednak, że to Bóg w tym filmie jest głównym bohaterem.

News will be here