Groziła Ziobrze, rozmawiała z Szydło. Szalony miesiąc w Kołobrzegu

fot. Dawid Kuciński

Miesiąc trwała mistyfikacja Elżbiety K., która jest oskarżona m.in. o powoływanie się na wpływy w instytucjach państwowych. Uwiedzeni obietnicą prowadzenia sanatorium w Kołobrzegu, przez blisko miesiąc przebywali z dala od rodzin. Na imprezę inauguracyjną oficjalnego przejęcia „Perły Bałtyku” mieli przyjechać ówczesna premier Beata Szydło, minister finansów Paweł Szałamacha czy prokurator generalny Zbigniew Ziobro.

Sprawę tę można podzielić na dwa etapy. Jeden z nich jest tak nieprawdopodobny, że ciężko byłoby go przyjąć nawet jako fikcję literacką. W tej sprawie występują troje oskarżonych: Ewa P. z mężem Andrzejem i Elżbieta K. Małżeństwo odpowiada z wolnej stopy, K. jest aresztowana.

1. Upadła gwiazda

Cała sprawa zaczyna się w momencie, kiedy Elżbieta K. i Ewa P. (obie rocznik 1967) zaczynają razem pracę. P. jest zatrudniona w jednym z podkrakowskich Domów Pomocy Społecznej. Elżbieta zaczyna tam pracę jako opiekunka. Już wtedy zaczyna tworzyć swoją legendę. Mówi, że została zmuszona wszystko zaczynać od zera, ponieważ wszyscy się od niej odwrócili, a przecież pracowała w „biurze kontroli przychodów” przy Urzędzie Skarbowym. Miała rozległe znajomości zarówno w administracji, jak i w świecie polityki. Podczas swojej pracy wszystkim pomagała – załatwiała po niższych cenach samochody, mieszkania. Teraz musiała stanąć na nogi. Zaskarbiła zarówno sympatię, jak i zaufanie Ewy P.

2. Biznesmeni, dotacje, licytacje

W 2014 roku Krzysztof W. i Arkadiusz M. zakładają spółkę. Mają zajmować się lokalną deweloperką. Pierwszy z biznesmanów poznaje Ewę P., która pomaga mu uzyskać kontakt do osoby chcącej sprzedać działki. Później opowiada o możliwościach Elżbiety K., która mogła – z racji swoich wcześniejszych doświadczeń zawodowych – załatwiać samochody i mieszkania pochodzące z licytacji komorniczych po niższych cenach. Arkadiusz M. nie wie, ile jego wspólnik wpłacił pieniędzy. Okazuje się, że uzbierało się ok. 240 tys. złotych. Zanim jednak oszustwa wyjdą na jaw, biznesmeni pojadą do Kołobrzegu z wiarą, że tam mają spotkać się z ważnymi osobami w kwestii różnego rodzaju dotacji.

– Straciłem całą firmę – mówi poszkodowany Arkadiusz M.

3. Perła Bałtyku, „przekręty ministra”

Biznesmenów w całej grupie, która pojechała do Kołobrzegu pociągiem na początku kwietnia, było tylko dwóch. Reszta to rodzina P. m.in. jej córka z mężem, a także znajomi. Na przykład Marek S., który otrzymał propozycję, aby zostać dyrektorem generalnym sanatorium nad morzem. Rzucił swoją dotychczasową pracę, bo ufał Ewie P. i pojechał kilkaset kilometrów z dala od domu. Do samego końca wierzył, że plany się ziszczą.

Marek S. opowiadał, że Elżbieta K. przekonała wszystkich, iż za pieniądze z Unii Europejskiej i ministerstwa finansów przejmie, wyremontuje, a później będzie zarządzać ośmioma obiektami. – Tak się składa, że w Anglii prowadziłem akademik – zeznawał.

Według mężczyzny Elżbieta K. była motorem napędowym całego przedsięwzięcia. Ona też była w stałym kontakcie z najważniejszymi ludźmi w Polsce: przez specjalny telefon rozmawiała nie tylko z ministrem finansów czy sprawiedliwości, ale również z samą ówczesną premier Beatą Szydło. – Cały ten teatr był przekonujący – stwierdził.

Po niemal miesiącu ciągłego Prima Aprillis, 29 kwietnia miało się odbyć oficjalne rozpoczęcie działalności Perły Bałtyku. Na imprezę przyjechać miała część rządu. Elżbieta K. rozmawiała o tym ze Zbigniewem Ziobrą, groziła mu nawet, że ujawni jakieś jego przekręty, których rzekomo miała być świadkiem.

Zamiast imprezy (poprzedzonej szukaniem ministra finansów po Kołobrzegu), zakończyło się nocą na komisariacie.

4. Rozbita rodzina

Termin imprezy inauguracyjnej, gdzie miała przyjechać wierchuszka z ministerstwa, został ustalony wcześniej. Nad morze przyjechała m.in. rodzina Ewy P., w tym jej 18-letni syn.

Mężczyzna nie zrezygnował ze składania zeznań, mimo że oskarżeni to jego rodzice. Składnie i ze szczegółami opowiedział swój pobyt w Kołobrzegu. W gruncie rzeczy potwierdzając to, co powiedział pierwszy świadek. Z tym, że jego pobyt kosztował znacznie więcej niż stracony czas (kilkanaście dni) czy pieniądze.

Okazało się, że w pewnym momencie Ewa P. została odizolowana od grupy, a sama grupa była odizolowana od świata zewnętrznego. Był zakaz kontaktowania się z dalszą rodziną, ponieważ rzekomo wszyscy byli na podsłuchu służb.

Frustracja rosła, kłębiły się negatywne emocje oraz pojawiały się pytania. Z zeznań świadków można wysnuć wnioski, że Elżbiecie K. potrzebny był kozioł ofiarny. Trzeba było znaleźć kogoś, kto byłby winny przedłużającym się formalnościom w przejęciu obiektów.

Syn Ewy P. zeznał, że w pewnym momencie sam zaczął bać się matki. Wcześniej Elżbieta K. oczerniała ją – mówiła, że to osoba, która prowadzi podwójne życie i że jest niebezpieczna. Opowiadała o tym, że w Ewa P. miała wielu partnerów, zdradzała męża, przeprowadzała aborcje.  – Uwierzyliśmy w to – powiedział. Rodzina: mąż, córka i syn odsunęli się od matki. Choć nie do końca dawali po sobie znać, że tak jest.

Szczytem manipulacji była prośba Elżbiety K., aby 18-latek zamykał się na noc od środka na klucz i pilnował matki. Miał też donosić jej, jeśli ktokolwiek z grupy wyrażałby jakiekolwiek wątpliwości. Młody mężczyzna robił to. – Ufałem jej bardziej niż swojej rodzinie – dodał.

W tę noc, gdy zamknął drzwi, obudził go telefon. Zeznał, że kobieta zadzwoniła do niego, ponieważ na posłuchu, który miał być rzekomo podłożony w pokoju, usłyszała hałas i zaczęła się o niego martwić. – Przez całą noc już nie mogłem spać – stwierdził przed sądem.

5. Mistyfikacja

Przejmowanie Perły Bałtyku zakończyło się pod koniec kwietnia. Marek S. zadzwonił do hotelu, w którym byli zakwaterowani, żeby zapytać, czy mają opłacone pokoje. Okazało się, że nie. Mieli do zapłacenia rachunek opiewający na ponad 30 tys. złotych. Ich bagaże zostały zatrzymane. Później pięć osób z grupy, która jeszcze pozostała na miejscu (reszta opuściła miasto w nocy i wcześniej), trafiła na komisariat. Sami zadzwonili po policję.

Marek S.: Wszyscy opowiedzieli policjantom to samo. Na początku nie uwierzyli.