Śmierć w Skawinie. „Nikt nie miał na to wpływu”

Michał K. fot. Dawid Kuciński

Rozpoczął się proces czterech mężczyzn, którzy odpowiadają przed sądem za udział w bójce ze skutkiem śmiertelnym. Jak twierdzą obrońcy, sprawa jest skomplikowana i oparta na poszlakach. W środę ponad 2 godziny swoje wyjaśnienia składał Michał K. Oskarżony o posługiwanie się maczetą, zaprzeczył, aby kiedykolwiek miał takie narzędzie w ręku. Stwierdził też, że pierwszy raz w życiu widzi pozostałych współoskarżonych.

W nocy z 14 na 15 sierpnia 2017 roku na jednym ze skawińskich osiedli zmarł wskutek wykrwawienia Sławomir T. Okazało się, że został dwukrotnie ugodzony nożem – w nogę i klatkę piersiową. Również inni uczestnicy zdarzenia zostali ranni: Kamil P., Artur J. i Sebastian Cz. W bójce miał brać udział również kolega ofiary, Michał K. Prokuratura postawiła w stan oskarżenia wszystkich mężczyzn.

Praca, spacer z psem, śmierć

Michał K. znał się ze Sławomirem od dziecka. K. ma około 30-lat, Sławomir był od niego starszy. Jak stwierdził oskarżony, utrzymywali niemal rodzinne stosunki, nie było między nimi żadnych zatargów. Dzień nie wyróżniał się od innych. Do 17 K. był w pracy, później poszedł na spacer z psem. Wtedy spotkał Sławomira T., który namówił go na wieczorne wyjście.

Do Forum Przestrzenie wybrali się samochodem około godziny 23. Później wrócili do Skawiny i poszli do koleżanki, która wcześniej ich zaprosiła na drinka. Zresztą nie zdążyli go nawet wypić. Gdy Sławomir T. wyszedł z kobietą na papierosa, wszyscy usłyszeli głuchy huk. Mężczyzna rzucił do kolegi słowa o samochodach. Faktycznie, nieopodal stały jego trzy busy – prowadził on bowiem firmę przewozową.

Michał K., który również jest przedsiębiorcą, powiedział sądowi, że Sławomir był człowiekiem, który działał impulsywnie, ale nie był agresywny. Busy te były całym jego życiem, dbał o nie. Dlatego Michał K. wcale nie dziwił się reakcji kolegi i wyszedł za nim. Nie myślał o tym, że może coś się stać, ponieważ, jego zdaniem, to była spokojna okolica i wszyscy się znali.

Oskarżony powiedział, że wyszedł z bloku „normalnie”, ale gdy zauważył w oddali sylwetki osób, przyspieszył. Nie zdążył jednak dołączyć do Sławomira T. Wcześniej, jak utrzymuje, dostał gazem po twarzy, a następnie wpadł na kogoś i razem upadli. Piekły go oczy, nie był w stanie ich otworzyć, miał też problemy ze złapaniem oddechu.

Dlatego nie odpowiedział na pytanie, czy kogoś tam widział i ile osób tam przebywało oraz czy używali niebezpiecznych narzędzi. Stwierdził również, że pierwszy raz w życiu zobaczył innych oskarżonych dopiero na sali sądowej. – Wystarczy spojrzeć na ich wiek, nie znam ich i moim zdaniem nie znał ich też Sławek – dodał.

„Chyba nie da rady”

W pewnym momencie podszedł do niego Sławomir T. Powiedział, że słabo się czuje i leci mu krew. Pokazał też ranę Michałowi, ale ten na tę chwilę nie był w stanie ocenić, czy to poważna rana. – Niektórzy różnie reagują. Nawet małe skaleczenie może doprowadzić do omdlenia – mówił K.

Doszli do klatki schodowej, Sławomir cały czas powtarzał, że źle się czuje. Michał K. zawołał koleżankę, z którą wcześniej byli umówieni, żeby zadzwoniła po pogotowie. Sam wszedł do mieszkania i chciał pozbyć się substancji drażniącej z oczu. Przebywał w łazience kilkanaście minut. Po tym czasie zadzwonił do Marty K., która była przed budynkiem, aby zapytać, co z jego kolegą. Odpowiedziała, że „chyba nie da rady”. Później, już w mieszkaniu poinformowała go, że mężczyzna nie żyje.

Sugestie policjantów

Na początku lokalni policjanci zachowywali się, według relacji oskarżonego, bez zarzutów. Zapytali, czy potrzebuje pomocy medycznej oraz czy zechce złożyć zeznania. Następnie pojechał wraz z jednym policjantem na komisariat. To nie było zatrzymanie. Funkcjonariusz zresztą powiedział, że czynności nie będą trwały długo, dlatego nie zabrał ze sobą telefonu i kluczy do samochodu. – Nalegałem też na badania na zawartość alkoholu i narkotyków we krwi. Nie miałem sobie nic do zarzucenia – stwierdził Michał K.

Nieprzyjemnie zrobiło się dopiero, gdy przyjechali policjanci z Krakowa. – Mówili, że ja to zrobiłem, bo Sławek miał u mnie jakieś długi. Oskarżyli mnie, więc uznałem, że ta rozmowa nie ma sensu. Padło też stwierdzenie, że jeśli nikogo nie rozpoznam, to będę siedział. Złożyłem wyjaśnienia dopiero w obecności mojego adwokata – powiedział oskarżony.

Brat i maczeta

W trakcie bójki w ruch miał pójść gaz pieprzowy, półmetrowa maczeta i nóż motylkowy. Największy problem jest z maczetą. Prokuratura oskarża o jej użycie Michała K. Mężczyzna jednak na pytania, czy miał taki sprzęt, dostał go w trakcie zdarzenia, czy później odebrał jednemu z jego uczestników, stanowczo zaprzecza. Sam zarzut określił jako absurd.

Prokurator zapytał również o udział brata Michała – Ryszarda K. i jego syna w zdarzeniu, ponieważ w pobliżu mieszkania starszego brata znaleziono torbę z maczetą. Oskarżony ponownie zaprzeczył. Podkreślił również, że nie miał związku z jakąkolwiek grupą kibicowską, a sam chodził na mecze bardzo rzadko. Oskarżony odniósł się również do rzeczy znalezionych w jego samochodzie – rękawiczek i kominiarek. Michał K. stwierdził, że owszem, posiada takie rzeczy, a jedna para należy do jego dziewczyny, gdyż używają ich do jazdy na gokartach.

Michał K. o całym zdarzeniu powiedział, że było to zdarzenie losowe i nikt z nich nie miał na to wpływu. Zaznaczył, że wychodząc z bloku, nie był nastawiony na konfrontacje i zrobienie komuś krzywdy.

Na następnej rozprawie swoje wyjaśnienia będzie składać reszta oskarżonych. Sprawę będziemy w dalszym ciągu śledzić.