Śpiwór i herbata mogą zdecydować, czy ktoś przeżyje noc [Rozmowa]

fot. facebook.com/ZupaNaPlantach
"Pomagamy tym osobom, o których wiemy, że faktycznie takiej pomocy potrzebują. Przestrzeń bezdomności jest mocno zróżnicowana, są tam osoby słabsze i mocniejsze, bardziej i mniej zaradne, bardziej i mniej schorowane. Poznając ich widzimy, jak sobie radzą i czego potrzebują". O działalności Zupy na Plantach i trudnej rzeczywistości, z jaką muszą się mierzyć osoby w kryzysie bezdomności, rozmawiamy z Piotrem Żyłką.

Jakub Drath, LoveKraków.pl: Okres większych mrozów, przynajmniej na razie, za nami. Jak wyglądały te ostatnie dni działalności fundacji?

Piotr Żyłka, prezes Fundacji Zupa: Faktycznie, wygląda na to, że największe mrozy mamy za sobą.  W takich okresach, kiedy temperatura spada poniżej -10 stopni, Zupa na Plantach przechodzi w tryb działania kryzysowego, dużo bardziej intensywnego niż zwykle. Przy wielkich mrozach na ulicy jesteśmy codziennie wieczorem. W Krakowie mamy dużo osób, które nie przebywają w bezpiecznych mieszkaniach, noclegowniach czy ogrzewalniach, tylko na pustostanach i w innych niemieszkalnych miejscach, w których większość z nas nie przeżyłaby jednej nocy i dotarcie do nich z ciepłym jedzeniem, herbatą, ubraniem czy śpiworem może zdecydować o przeżyciu bądź nieprzeżyciu nocy. W czasach przed pandemią wyglądało to tak, że wyjeżdżaliśmy przed Galerię Krakowską z kilkoma garami zupy i herbatą. Osoby, które potrzebowały takiej pomocy, mogły przyjść i zjeść albo napić się czegoś ciepłego przed snem. Teraz musimy zachowywać dodatkowe środki bezpieczeństwa, więc co wieczór siedem-osiem ekip wyjeżdżało samochodami z naszej siedziby z termosami z herbatą, kanapkami i zapasem ciepłych rzeczy. Staraliśmy się pokryć te wszystkie miejsca niemieszkalne w Krakowie, które znamy.

O jakiej skali mówimy?

W zależności od tego, ile ekip wyjedzie, to od 60 do 100 miejsc. Czasem jest w nich jedna, czasem kilka osób.

Wiecie, że jedziecie do konkretnej osoby, czy sprawdzacie też jakieś miejsca „w ciemno”?

Zasadniczo większość miejsc dobrze znamy, bo jeździliśmy tam jeszcze przed pandemią, ale to było znacznie mniej intensywne. Przed pandemią wyjeżdżaliśmy raz-dwa razy w tygodniu, ale jeździła tylko jedna ekipa. Teraz jeździmy co tydzień we wtorki i w czwartki i jest to łącznie kilkudziesięciu wolontariuszy. Co tydzień staramy się pokryć cały „pustostanowy” Kraków. Mamy przygotowaną mapę na Google Maps z pozaznaczanymi miejscami i notatkami, kto tam jest, czy skład się zmienił, czy jakieś miejsce zostało wyburzone. W każdym tygodniu docieramy ze wsparciem do stukilkudziesięciu osób.

Jak to się ma do potrzeb w skali miasta?

W Krakowie sytuacja jest o tyle dobra, że organizacji świadczących pomoc jest sporo. Zdecydowana większość z tych miejsc działa tak, że osoby w kryzysie same muszą do nich przyjść. Nas od początku cechuje to, że działamy bezpośrednio na ulicy i docieramy do osób, które do tych miejsc pomocy z różnych powodów mają utrudniony dostęp. Szczególnie teraz w pandemii. Jeździmy do wszystkich, o których wiemy. Osoby w kryzysie troszczą się o siebie nawzajem, więc przekazują nam informacje o nowych miejscach. Często też takie sygnały – na przykład o tym, że ktoś zauważył na swoim osiedlu osobę żyjącą w altanie śmietnikowej – otrzymujemy od mieszkańców Krakowa. W ten sposób nasza baza systematycznie się powiększa. Ważne jest też to, że pomagamy tym osobom, o których wiemy, że faktycznie takiej pomocy potrzebują. Przestrzeń bezdomności jest mocno zróżnicowana, są tam osoby słabsze i mocniejsze, bardziej i mniej zaradne, bardziej i mniej schorowane. Poznając ich widzimy, jak sobie radzą i czego potrzebują. Ale oczywiście zdajemy sobie sprawę, że w Krakowie nie mówimy o kilkuset, tylko o kilku tysiącach osób i na pewno do wszystkich nie udaje nam się docierać.

Przez ponad cztery lata inicjatywa zdążyła się już mocno rozrosnąć i sprofesjonalizować. Czym różni się dzisiejsza fundacja od tej inicjatywy z pierwszych miesięcy funkcjonowania?

Cały czas się uczymy. Cenimy sobie to, że jesteśmy stosunkowo młodą i mało zinstytucjonalizowaną organizacją, bo dzięki temu nie mamy jeszcze takich utartych schematów i jesteśmy otwarci na nowe rozwiązania. Na początku wyjeżdżaliśmy po prostu na Planty z garem zupy, stworzyliśmy przestrzeń, żeby osoby domne i bezdomne mogły się spotkać, żeby zbudować relacje i zaufanie. To jest podstawa wszystkiego. Kiedy ludzie zobaczyli, że ich poważnie traktujemy, że nie jesteśmy tylko na chwilę, że faktycznie chcemy z nimi być i im pomagać, pojawiały się kolejne pomysły. Doszła np. pomoc medyczna – najpierw prowizorycznie, własnymi siłami, później poznaliśmy lekarzy, którzy też chcieli działać na ulicy. Na Plantach, na ławce, powstawała „mini-przychodnia”, gdzie np. opatrywane były rany i wykonywano podstawowe badania. Ta grupa przekształciła się w fundację Przystań Medyczna i dalej bardzo blisko współpracujemy. Kiedy jedziemy na pustostan i widzimy, że ktoś potrzebuje pomocy, dzwonimy a oni przyjeżdżają najszybciej jak się da. Później doszły właśnie wspomniane wyjazdy pustostanowe. Wiedzieliśmy już, że jest grupa ludzi, którzy żyją w bardzo trudnych warunkach i trzeba do nich docierać regularnie, żeby sprawdzać jak się mają. Czyli zajęliśmy się streetworkingiem. To jest bardzo cenna działalność, bo opiera się na indywidualnym kontakcie.

Teraz wchodzicie w nowy etap, bo w grudniu uruchomiliście pierwsze zupowe mieszkanie.

Osobie, która chce zamieszkać w takim mieszkaniu, proponujemy udział w całym programie. Z jednej strony dostaje dach nad głową i ma zapewnione podstawowe rzeczy do życia, jak jedzenie czy środki higieniczne, ale z tym wiąże się też to, że bierze udział w programie aktywizacji społecznej. Chłopaki codziennie przychodzą do naszej siedziby i mają różne przestrzenie, gdzie mogą się zaangażować. Jest warsztat rowerowy, jest przestrzeń rzemieślnicza, ostatnio budowali nowe regały i wieszaki na ubrania. W ramach programu spędzają tam codziennie kilka godzin, jest zatrudniony instruktor aktywizacji, będzie też asystentka mieszkania, która indywidualnie będzie pracować z tymi osobami przy odbudowywaniu podstawowych kompetencji społecznych, rozeznawać z nimi czy potrzebują jakiejś terapii, pomagać im w kontaktach z MOPS-em itd. To jest pomoc na dużo mniejszą skalę, ale dużo głębsza. Jeśli po kilku miesiącach okaże się, że program dobrze działa, będziemy chcieli go poszerzać. W Polsce bardzo często takie mieszkanie dostaje się „w nagrodę”, po przejściu już kilku etapów, np. po terapii i znalezieniu pracy. My staramy się odwrócić tę logikę: najpierw dać człowiekowi bezpieczne warunki, a dopiero potem pracować nad wszystkim innym. Nie można wymagać od człowieka, że zmieni swoje życie, jeśli nie ma godnych warunków do spania.

Zimowe miesiące wciąż jeszcze przed nami. O czym powinniśmy pamiętać spotykając osobę, po której widać, że potrzebuje pomocy?

Przede wszystkim, nie udawajmy, że nie widzimy ludzi na ulicy. Jeśli kogoś spotkamy, zwłaszcza jeżeli są duże mrozy, zapytajmy, czy nie potrzebuje czegoś ciepłego do picia, czegoś do zjedzenia, czy ma gdzie bezpiecznie spędzić najbliższą noc. To jest kilka minut, żeby np. skoczyć do sklepu i kupić bułkę i jakiś pasztet albo konserwę czy pomidora, albo zadzwonić po straż miejską, która odwiezie go do ogrzewalni a można komuś uratować życie. A jeśli zobaczymy kogoś na klatce schodowej, to nie wyrzucajmy go, pozwólmy mu tam bezpiecznie przetrwać mrozy. Szczególnie w nocy, kiedy trudno jest znaleźć miejsce do ogrzania się.

Czy obserwujesz postęp, jeśli chodzi o zrozumienie dla tych problemów i reakcje ludzi?

Tak, widzimy tę zmianę. W ostatnich latach podobne inicjatywy wystartowały w kilkunastu miastach, pojawiło się dużo oddolnych ruchów, które pomagają osobom w kryzysie bezdomności, ale też dużo o tym opowiadają. Więc ten temat zaczął dużo szerzej funkcjonować w mediach, mediach społecznościowych i świadomości społecznej. Widzę też zmianę w środowisku dziennikarskim – kiedy zaczynałem o tym mówić kilka lat temu, spotykałem się z różnymi stereotypami, uproszczeniami, generalizacjami, a teraz świadomość jest znacznie większa. Ale przed nami wciąż dużo do zrobienia. Wpływanie na społeczną wrażliwość to praca na lata, a może nawet pokolenia.

Tak, widzimy tę zmianę. W ostatnich latach podobne inicjatywy wystartowały w kilkunastu miastach, pojawiło się dużo oddolnych ruchów, które pomagają osobom w kryzysie bezdomności, ale też dużo o tym opowiadają. Więc ten temat zaczął dużo szerzej funkcjonować w mediach, mediach społecznościowych i świadomości społecznej. Widzę też zmianę w środowisku dziennikarskim – kiedy zaczynałem o tym mówić kilka lat temu, spotykałem się z różnymi stereotypami, uproszczeniami, generalizacjami, a teraz świadomość jest znacznie większa. Ale przed nami wciąż dużo do zrobienia. Wpływanie na społeczną wrażliwość to praca na lata, a może nawet pokolenia.