Spór o koncesje na alkohol. „Musimy złapać równowagę” [Rozmowa]

Bogusław Kośmider, przewodniczący RMK fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

– Musimy „złapać równowagę” między naturalnymi potrzebami mieszkańców i przedsiębiorców, a sposoby na taką równowagę są znane, tylko trudno je realizować. Są to między innymi: częstszy monitoring punktów sprzedaży alkoholu i zmiana przepisów tak, aby miasto miało realne narzędzia reagowania na niewłaściwe zachowania. Taka równowaga i takie narzędzia są konieczne, inaczej w przyszłości problem znowu będzie wracał – mówi w rozmowie z LoveKraków.pl Bogusław Kośmider, przewodniczący Rady Miasta Krakowa.

Patryk Salamon, LoveKraków.pl: Pierwsze plany z Krakowską Kartą Mieszkańca pojawiły się w 2013 roku. Powstało wrażenie, że realizacja bardzo się ociąga.

Bogusław Kośmider (PO), przewodniczący Rady Miasta Krakowa: W 2013 roku pojawiły się pierwsze sygnały związane z wprowadzeniem Karty Krakowianina, ale realne działania zostały podjęte dopiero dwa lata później od momentu przyjęcia uchwały kierunkowej. Miesiąc temu miasto wyliczyło, ile będzie kosztować wprowadzenie takiego rozwiązania oraz jak przeprowadzić to sprawnie. Nasza karta nie będzie się różnić specjalnie od pomysłu wdrożonego w Warszawie. To znaczy, że  w pierwszej kolejności zaczniemy od zróżnicowania taryfy biletowej dla płacących podatki w naszym mieście oraz osób spoza Krakowa. W stolicy różnice w cenie biletu wyniosły od 10 do 15 procent. Podobny taryfikator powinien zacząć obowiązywać w stolicy Małopolski.

Zróżnicowanie cen biletów w Warszawie nie spowodowało, że mieszkańcy nagle chętniej zaczęli korzystać z komunikacji miejskiej.

I tak, i nie. Doszło w pewnym momencie do nasycenia. Kolejnym krokiem Warszawy jest pójście w programy komercyjne, lojalnościowe. My robimy akcję "Płać podatki w Krakowie", która przynosi zawsze dodatnie, ale różne, pod względem wpływu do kasy miasta, rezultaty. Przy poprzedniej edycji już mówiłem, że powoli dochodzimy do stanu nasycenia i duża kampania dotycząca mówienia o karcie mieszkańca spowodowała, że pewna grupa mieszkańców przekonała się o pozytywnym znaczeniu płacenia podatków w naszym mieście.

Co taki obywatel, który już będzie miał Krakowską Kartę Mieszkańca, realnie zyska od miasta?

Po pierwsze będzie mniej płacił za bilety niż ten, który nie ma takiego dokumentu. To będzie przywilej w pierwszym etapie. Zobaczymy, jak on zadziała. Przyjmując, że takie rozwiązanie się sprawdzi, to kolejnym udogodnieniem będzie dostęp do różnych miejskich rzeczy. Ostatnio na LoveKraków.pl czytałem opinię jednego z mieszkańców, który proponował różnicowanie cen w strefie płatnego parkowania.

Rozwiązanie ze strefą byłoby rzeczywiście dobre, ale na taki ruch nie pozwala nam prawo krajowe, a Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa nie spieszy się ze zmianami.

Na razie. Myślę, że w perspektywie czasu musi się to zmienić. Parkowanie w Prokocimiu i centrum miasta musi mieć zróżnicowaną cenę.  Obecnie ekonomicznie i marketingowo to się całości nie trzyma. Uważam, że ta karta docelowo powinna angażować  różne podmioty w Krakowie, nie tylko miejskie, ale i komercyjne.

Czyli mieszkaniec miałby dostać usługi komunalne, a później komercyjne?

To była główna idea pani wiceprezydent Magdaleny Sroki, wspierana przez pana wiceprezydenta Andrzeja Kuliga. Oprócz efektu ekonomicznego, czyli zwiększenia strumienia PIT-u w postaci około 100 milionów złotych, mieszkaniec miałby poczucie, że Kraków „nagradza” go pewnymi ulgami za to, że tu właśnie płaci swój PIT, inaczej niż tych niedokładających się do wspólnej kasy.

Zapytam inaczej: co mieszkaniec np. Zielonek, który Kraków traktuje jak swoje miasto, spełnia się w nim zawodowo, prowadzi życie rozrywkowe i kulturalne, dostanie od Krakowa?

Jeśli np. z tych 100 milionów wydamy 50 milionów na polepszenie transportu publicznego, to  w efekcie zwiększy się dość znacznie częstotliwość kursowania autobusów czy tramwajów. Te 100 milionów może być przeznaczone na różne inwestycje, czy docelowo wręcz na obniżkę cen biletów. Ludzie, płacąc swoje podatki np. w Wieliczce czy Rzeszowie, mają prawo oczekiwać lojalności miasta, do którego budżetu się dokładają.

Zmieńmy temat. Podczas ostatniej sesji Rady Miasta Krakowa restauratorzy wyrazili swój sprzeciw wobec zeszłorocznej uchwały dotyczącej limitów na sprzedaż alkoholu. Pojawił się duży konflikt przedsiębiorców z radnymi. Czy był sens, aby protestowali?

Jak mieli powód, to oczywiście mogli protestować. Wyjaśnimy sprawę. Ponad rok temu, po długim okresie konsultacji społecznych w dzielnicach, prezydent przedstawił propozycję zmian w sprzedaży alkoholu, nieznacznie zmniejszając limity, rozdzielając gastronomię i handel oraz wprowadzając podział na 18 krakowskich dzielnic.

Najczęściej pojawiającym się postulatem było oczekiwanie ograniczenia liczby punktów sprzedających alkohol.

Tak, to jest główny problem w handlu alkoholem. Miasto musi zarządzać przestrzenią, głównie wokół małych osiedlowych sklepów, aby nie dochodziło tam do zachowań patologicznych. Mieszkańcy wymuszają na nas działania, aby poprawić sytuację. Zmiany, które wprowadziliśmy przeszło rok temu, zostawiały rezerwę limitów. Okazała się to niewystarczająca liczba, w związku z powstaniem nowych lokali gastronomicznych i sklepów. Przedsiębiorcy stanęli w kolejce i dostali wolne koncesje, co spowodowało, że nagle zaczęło brakować pozwoleń dla podmiotów, którym wygasła koncesja. Intencją uchwałodawców nie było to, żeby negatywne konsekwencje dotknęły punkty dobrze funkcjonujące. Naszym problemem nie jest gastronomia, z małymi wyjątkami, ale głównie małe punkty sprzedaży alkoholu w terenie, wokół których dzieje się najwięcej przypadków zakłócania porządku publicznego.

Powstał pomysł, jak to rozwiązać. Ale chyba nie udał się do końca?

Pojawiło się kilka przeszkód. Pierwszą z nich było porzucenie prac przez posłów nad ustawą dającą samorządom możliwość regulacji godzin otwarcia sklepów alkoholowych czy ustalania minimalnej powierzchni. Wydawało nam się, że do wakacji nowe prawo zostanie uchwalone i Kraków skorzysta z tych zmian, i wprowadzimy np. ograniczenia co do powierzchni. To wyeliminowałoby małe sklepy, najbardziej problematyczne i uwolniło koncesje dla innych przedsiębiorców. Niestety to się nie udało.

Nawet jeśli pójdziemy w stronę większej liczby limitów, czyli w inną niż - jak wskazały konsultacje społeczne, chcieliby mieszkańcy, to w przyszłości znów zabraknie limitów. Jeśli samorząd nie dostanie narzędzi, to zawsze tego typu sprawy będą się powtarzać.

Mieszkańcy jednak chcą, aby miasto uporało się z najbardziej patologicznymi, osiedlowymi sklepami.

Miałem okazję rozmawiać z przedstawicielami Kongregacji Kupieckiej. Oni też by chcieli zmian, bo nie pasuje im psucie wizerunku, np. gastronomii. Po drugie musimy spowodować, aby straż miejska właściwie reagowała na te negatywne zjawiska. Tutaj przy pomocy prezydenta musimy wymóc, aby straż miejska starała się rozwiązać problem pijanych awanturujących się ludzi, którzy psują obraz naszego miasta. Musimy „złapać równowagę” między naturalnymi potrzebami mieszkańców i przedsiębiorców, a sposoby na taką równowagę są znane, tylko trudno je realizować. Są to między innymi: częstszy monitoring punktów sprzedaży i zmiana przepisów tak, aby miasto miało realne narzędzia  reagowania na niewłaściwe zachowania. Taka równowaga i takie narzędzia są konieczne, inaczej w przyszłości problem znowu będzie wracał.

News will be here