„Teatr to nie fabryka pinezek” [Rozmowa]

Teatr im. Juliusza Słowackiego fot. lovekrakow.pl

Teatr imienia Juliusza Słowackiego jest wizytówką miasta. Co czyni to miejsce tak wyjątkowym? Jaki kierunek rozwoju obierze instytucja na kolejne lata? O tym oraz o swoim wieloletnim zarządzaniu teatrem i planach na najbliższy sezon opowiada nam jego dyrektor prof. Krzysztof Orzechowski.

Barbara Cyrek, LoveKraków.pl: Teatr im. Juliusza Słowackiego istnieje już 121 lat. Jaka jest recepta na długowieczność instytucji kultury?

Profesor Krzysztof Orzechowski: Zacznę trochę anegdotycznie. Mój świętej pamięci ojciec, człowiek o dużym wyczuciu stylu, powtarzał mi zawsze, że dobrze ubrany mężczyzna powinien podążać krok za modą. Nigdy ten, kto goni za wszystkimi nowinkami, nie jest prawdziwie elegancki. Mój staromodny tata był elegancki do ostatnich swoich dni i zawsze podobał się dziewczynom. To była lekcja, którą noszę ze sobą od dziesiątek lat. I w pewnym sensie ma ona związek z pani pytaniem. Jeżeli chcemy, żeby jakaś instytucja była długowieczna – bo zburzyć długowieczność jest bardzo prosto, ale jeżeli naprawdę chcemy, aby jak najdłużej trwała w dobrej kondycji – to nigdy nie należy poddawać jej rewolucyjnym zmianom. Ona znosi tylko ewolucję, natomiast nie znosi rewolucji. To jest pierwszy warunek.

Drugi warunek jest taki: musimy się rozwijać, czyli patrzeć w przyszłość, zmieniać się, bo świat się zmienia. Ale jednocześnie od czasu do czasu trzeba się obejrzeć do tyłu. To nie jest modne w tej chwili. Najnowsze trendy w sztuce i w teatrze, którym hołduje młode pokolenie, raczej mówią o tym, że tradycja powinna być „zwinięta” – a z tego „worka” wybierać można to, co się chce, co pasuje do nowoczesnej układanki. U nas jest troszkę inaczej. Czasem oglądamy się do tyłu, szanujemy tradycję, ale nie może być tak, że ona nam krępuje ręce. Wtedy nic dobrego z tego nie wyjdzie.

Mamy w Krakowie wiele teatrów – tych młodych i długowiecznych. Co pana zdaniem sprawia, że właśnie Teatr im. Juliusza Słowackiego jest wizytówką miasta?

Szeroko pojęta historia – nie tylko dzieje gmachu, ale oczywiście historia związanych z nim ludzi: aktorów i twórców. Na przykład fakt, że z tym miejscem jest kojarzony Stanisław Wyspiański, który przecież jeszcze dla mojego pokolenia był czwartym wieszczem. To jest bardzo istotne, że on stąpał po tej scenie – mimo że nigdy nie został dyrektorem tego teatru, o co się starał. Na przykład „Wyzwolenie” jest napisane na tę scenę i dla niej. Fakt, że historia takiego twórcy jak Wyspiański jest związana bezpośrednio z tym miejscem, jest rzeczą szalenie istotną, żeby teatr był nadal wizytówką Krakowa.

Oczywiście ważna jest też historia samego budynku. Dla wielu ludzi, nawet młodych, to jest taki prawdziwy teatr. Ikona. Pachnie w nim sceną. Mało jest takich miejsc w Polsce. Teatr Słowackiego uważany jest za jedną z najpiękniejszych budowli teatralnych nie tylko w kraju, ale i w Europie. Często przyjeżdżają tu fotograficy ze świata, by sportretować to wnętrze jako najwspanialszy przykład architektury teatralnej końca XIX wieku.

Jest pan dyrektorem teatru już 15 lat. W pańskiej branży to długo?

To jest bardzo długo, zwłaszcza jak na dzisiejsze czasy. Dłużej był tylko jeden dyrektor – Bronisław Dąbrowski. Zaraz po II wojnie światowej był dyrektorem najpierw 3 lata, potem miał przerwę, po której znowu został powołany. Wówczas piastował to stanowisko przez 17 lat. Teoretycznie mam szansę zbliżyć się lub wyrównać drugą kadencję Bronisława Dąbrowskiego. Nie sądzę, żebym ja albo ktokolwiek po mnie pobił 20 lat dyrektorowania, bo tyle trwały obie kadencje Dąbrowskiego.

Na ogół dyrektorzy w tym teatrze pracowali krótko, 3-4 lata. To jest bardzo trudna placówka. Nad tym budynkiem przecinają się wszystkie wektory sił. Wszyscy wiedzą na temat teatru Słowackiego wszystko: jak się powinno nim zarządzać, co tu powinno się wystawiać i tak dalej i tak dalej. Do momentu, kiedy trzeba na to dać pieniądze. Wtedy dyrektor na ogół pozostaje sam z kłopotami i musi sobie radzić.

Czyli wszyscy komentują pańskie poczynania?

Pamiętam sytuację sprzed wielu lat. Na frontonie budynku zawisł piękny mosiężny napis „Teatr imienia Juliusza Słowackiego”. Boże, co to się działo! Ileż było protestów, że to tak jakbym na Wawelu napisał „Wawel”. A ja zrobiłem to z bardzo prostych powodów. Po pierwsze dlatego, że parokrotnie wychodziłem przed budynek, gdzie stali turyści i pytali „gdzie tu jest teatr Słowackiego?”. To pierwszy powód. Drugi był taki, że w latach, kiedy to zrobiłem, tu jeszcze była opera, z którą mieliśmy dosyć napięte stosunki. W związku z tym budynek podpisałem. TO JEST TEATR IMIENIA JULIUSZA SŁOWACKIEGO. To przykład na to, że właściwie każda zmiana, która się tutaj dokonuje, a która dodatkowo jest zmianą widoczną, zawsze jest bardzo szeroko komentowana.

Czy za pana kadencji teatr przyjął nowy kierunek rozwoju?

Nie chcę mówić w tej chwili o sprawach artystycznych, dlatego że w tak dużych teatrach uprawia się na ogół repertuar eklektyczny, czyli bardzo różnorodny, to nie są sceny autorskie. Podobnie jest u nas – gości zarówno współczesność, zwłaszcza klasyka współczesności, jak i starsze rzeczy. Tutaj, pod względem generalnej linii repertuarowej, nic się od szeregu lat nie zmienia.

Za mojej dyrekcji powstał Salon Poezji, wielka nasza chluba. Już ma kilkudziesięciu naśladowców w Polsce i poza nią. Powstały też inne sceny, jak Scena przy Pompie, która działa kilkanaście lat, oraz Scena w Bramie.

Wreszcie stało się to, o czym marzyłem – tłumnie przychodzą do nas widzowie. Mamy w tej chwili frekwencję dziewięćdziesiąt-dziewięćdziesiąt kilka procent rocznie. To jest bardzo dużo, bo nie jest łatwo zapełnić tak dużą salę.

Czy nastąpiły jakieś zmiany w kwestii technicznej i technologicznej?

Niektórzy śmieją się ze mnie, że jestem dyrektorem budowniczym. Skończyliśmy konserwatorski remont substancji zabytkowej. Ukończyliśmy także drugi etap remont budynku, który był zaczęty pod koniec lat 80. Zabrakło wówczas pieniędzy i czasu, w związku z czym nie wszystkie roboty zostały wykonane i zalewała nas woda w piwnicach. Za mojej dyrekcji sfinalizowaliśmy wszystkie potrzebne prace.

Wyposażyliśmy teatr w naprawdę nowoczesne urządzenia. Mamy teraz najnowszą technologię, jeśli chodzi o oświetlenie i nagłośnienie. Może gorzej jest jeszcze z mechaniką sceny, ale jeżeli chodzi o światła i akustykę prezentujemy bardzo wysoki poziom.

Zapewniliśmy komfort widzowi. Teraz każdy, dzięki internetowi, może wiedzieć, co się u nas dzieje. Może kupić sobie przez komputer albo przez komórkę bilet. Może ten bilet wydrukować lub dostać sms-a z biletem – mamy w teatrze odpowiednie czytniki. Mało tego, widz sam sobie wybiera miejsce na widowni. W dziale sprzedaży biletów mamy wykorzystane wszystkie techniczne możliwości dostępne w tej chwili.

Czy jakaś inicjatywa lub wydarzenie, które miały miejsce za pańskiej kadencji, szczególnie pana uszczęśliwiły?

Mnie uszczęśliwia każda udana premiera. Do tej pory najbardziej udaną, właściwie legendarną, była premiera „Idioty” z 2002 roku w reżyserii pani Barbary Sas. Ale udał nam się szereg bardzo pięknych premier, choć kilka „położyliśmy”. Tak jest zawsze i wszędzie, teatr to nie fabryka pinezek. Czasem się coś udaje, a czasem nie.

Natomiast największym moim sukcesem jest wybudowanie Małopolskiego Ogrodu Sztuki. Poświęciłem temu 8 lat. To bardzo dużo. Wiedziałem, że musi coś takiego powstać. Nasz piękny, stary budynek jest jaki jest, architektura widowni i sceny daje ograniczenia, gdyby się chciało wystawić bardzo nowoczesną sztukę. Chodziło mi o to, by powstało miejsce, gdzie tych ograniczeń nie ma, żeby teatr mógł się rozwijać, uwzględniając nowe kierunki. Oczywiście nie tylko teatr, bo Małopolski Ogród Sztuki poświęcony jest również innym sztukom.

Za swój sukces uważam również fakt, że udało się uporządkować cały majątek trwały teatru. Były nieuregulowane sprawy działów geodezyjnych oraz sprawy własności. Wszystko to zostało ostatecznie uporządkowane. Teraz jest absolutna jasność, mamy stosowne zapisy w odpowiednich księgach. To też była żmudna praca.

Zbliża się kolejny sezon teatralny. Czego możemy oczekiwać?

Bardzo pięknie udała nam się premiera „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” dla dzieci, a ten teatr zawsze był też dla dzieci. Tu przychodziły całe rodziny. To jest szczególnie ważne zwłaszcza teraz, by najmłodszym pokazać, że w teatrze też może być fajnie. Ale premiera „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” była już 3 lata temu. W związku z tym teraz będziemy przygotowywać następną sztukę dla dzieci – będzie to „Pinokio”.

Chcemy wystawić „Wiśniowy sad” Czechowa oraz „Opętanych” Gombrowicza. W Małopolskim Ogrodzie Sztuki wystawimy autorski spektakl Pawła Miśkiewicza oparty na „Murzynach” Geneta. Pragniemy także pokazać sztukę specjalnie dla nas pisaną przez poetkę Ewę Lipską, która będzie się nazywała „Suflerka”. To będzie debiut sceniczny pani Lipskiej. Iwona Kępa zrobi nam w Miniaturze „Szepty i krzyki” Bergmana. I tak mniej więcej będzie to wyglądało w najbliższym czasie.

Czy w niedalekiej przyszłości planowane są istotne zmiany w strukturze lub działalności teatru?

Nie są. A dlaczego? Otóż jestem przekonany o tym, że teatr w Polsce wymaga bardzo istotnych zmian strukturalno-organizacyjnych. Przy czym te zmiany są tak istotne, że nie może ich wprowadzić tylko jeden teatr. Mówię o zmianach naprawdę fundamentalnych, dotyczących na przykład finansowania czy zasad funkcjonowania zespołów. To są podstawowe rzeczy. Obowiązujące nas przepisy, mimo że się trochę zmieniły, są nadal z minionej epoki. One nam bardzo często krępują ręce, tak jak to robią przepisy, które doszły z powodu biurokracji unijnej, często nieudolnie i zbyt rygorystycznie przenoszone na nasz grunt.

Jaką ma pan wizję co do przyszłości teatru?

Z przyczyn naturalnych mój czas w tym teatrze powoli się kończy. Ja nie wiem, jak długo będę jeszcze tutaj dyrektorem. To zależy od mojego zdrowia i chęci, ale przede wszystkim od moich samorządowych, wojewódzkich władz, które wkrótce będą nowe – może nowe-stare, tego jeszcze nie wiemy.

Moim największym marzeniem jest, żeby pozostawić teatr swojemu następcy lub swojej następczyni w jak najlepszej kondycji. A co on lub ona z tym zrobi, to już nie będzie moja sprawa. Na pewno nie będzie to taki teatr jak teraz. Ale chciałbym żeby to był dalej TEATR. Dlatego uważam, że powinienem to miejsce zostawić w dobrym stanie, aby to był punkt odbicia dla młodszych ludzi, zupełnie inaczej myślących.

News will be here