"Trudno żyje się z bolesną świadomością, że jest się otoczonym przez śmierć i zabijanie"

Aktorzy w inscenizacji fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

W Brzegach swoje świadectwo wiary odczytały trzy osoby: Natalia Wrzesień z Polski i Randa Mittri z Syrii i Miquel z Paragwaju. Opowiadali o swoich doświadczeniach, życiu, które jest trudne i o tym, co ich wzmacnia oraz pozwala funkcjonować. Tą rzeczą jest wiara w Jezusa Chrystusa.

– 15 kwietnia 2012 roku, w niedzielę, obudziłam się w moim mieszkaniu w Łodzi. To jest trzecie największe miasto w Polsce. Byłam wtedy redaktor naczelną czasopism o modzie, od 20 lat nie miałam nic wspólnego z kościołem. Odnosiłam sukcesy w pracy, umawiałam się z fajnymi chłopakami, żyłam od imprezy do imprezy – i to było sensem mojego życia. Wszystko fajnie – powiedziała Natalia Wrzesień.

– Tylko że tamtego dnia obudziłam się z niepokojem, że to co robię z moim życiem jest bardzo dalekie od dobra. Zrozumiałam, że potrzebuję iść tego dnia do spowiedzi. Nie bardzo wiedziałam, jak to się robi, więc zguglowałam sobie „spowiedź”. W jednym z artykułów, które znalazłam, przeczytałam takie zdanie: Bóg umarł z miłości do nas. W pełni to zrozumiałam: Bóg umarł z miłości do mnie, chce mi dać życie w pełni, a ja, obojętna, siedzę sobie w kuchni i palę papierosa. Tak to zobaczyłam. Z miejsca się rozpłakałam – opowiadała dalej.

Zdobyła się na odwagę

Natalia spisała wszystkie grzechy i zdała sobie sprawę, że złamała wszystkie przekazania. – Poczułam, że natychmiast muszę porozmawiać z księdzem. Znalazłam w Internecie informację, że o 15 w katedrze jest spowiedź. Pobiegłam tam, ale strasznie się bałam, że ksiądz mi powie: „Twoje grzechy są zbyt ciężkie, nic nie mogę dla ciebie zrobić.” Mimo to zdobyłam się na odwagę i podeszłam do spowiedzi – mówiła.

– Opowiedziałam wszystko, bardzo się przy tym rozpłakałam. Ksiądz nic nie mówił. Jak skończyłam, powiedział: „To bardzo piękna spowiedź.” W ogóle nie wiedziałam o co mu chodzi, nie było nic pięknego w tym, z czym przyszłam. „Wiesz, jaki mamy dziś dzień?” – powiedział - „Niedzielę Miłosierdzia. Wiesz, która jest godzina? Po 15-tej. To jest godzina miłosierdzia. Wiesz, gdzie jesteś? W katedrze, w miejscu, w którym św. Faustyna codziennie się modliła, kiedy jeszcze mieszkała w Łodzi. To właśnie jej Pan Bóg objawił, że chce tego dnia wybaczać wszystkie grzechy, jakiekolwiek by one nie były. Twoje grzechy są wybaczone. Nie ma ich już, nie wracaj do nich, nawet o nich nie myśl.” To były mocne słowa – przypominała sobie Natalia.

Bóg na nią czekał

I choć była przekonana, że straciła życie wieczne, usłyszała, że Bóg sprawił, że te złe rzeczy zniknęły. A dodatkowo dowiedziała się, że czekał na nią. – Wyszłam z kościoła jak z pola bitwy – potwornie zmęczona, ale i przeszczęśliwa, z poczuciem zwycięstwa i przekonaniem, że Jezus wraca ze mną do domu. Przez ostatnie dwa lata przygotowywałam ŚDM w Łodzi, aby inni mogli doświadczyć tego co ja. Miłosierdzie Boga jest żywe i działa do dzisiaj. Jestem tego świadkiem i tego samego życzę każdemu z was – zwróciła się do ponad 1,5 miliona pielgrzymów na Brzegach.

Piekło Aleppo

– Nazywam się Rand Mittri. Mam 26 lat, pochodzę z Aleppo w Syrii. Jak zapewne wiecie, nasze miasto zostało zniszczone, zrujnowane i złamane. Odebrano nam sens naszego życia. Jesteśmy zapomnianym miastem – zaczęła Mitrri i dodała, ze zapewne wielu nie będzie łatwo słuchać i w pełni zrozumieć o tym, co dzieje się w Syrii.

– Każdego dnia otacza nas śmierć. Ale podobnie jak wy, codziennie rano zamykamy za sobą drzwi, udając się do szkoły czy do pracy. I właśnie wtedy ogarnia nas strach, czy po powrocie zastaniemy nasze rodziny i dom w takim stanie, w jakim je zostawiliśmy. Może tego dnia zginiemy – my albo nasze rodziny. Bardzo trudno żyje się z bolesną świadomością, że jest się otoczonym przez śmierć i zabijanie, ze nie ma stąd ucieczki, znikąd nie ma pomocy – opowiadała Mittri.

– Czy to możliwe, że to już koniec, że urodziliśmy się, żeby umrzeć w bólu? A może jednak dane nam będzie mieć życie, i to życie w obfitości? Ta wojna jest dla mnie trudnym, wręcz okrutnym doświadczeniem, ale dzięki niej szybko dorosłem i stałem się dojrzały ponad swój wiek. Teraz patrzę z innej perspektywy – stwierdziła Syryjka.

Chrystus odpowiedzią

Randa służy w Centrum Jana Bosko w Aleppo. –  Przyjmujemy ponad 700 młodych mężczyzn i kobiet, którzy przychodzą do nas w nadziei, że zobaczą u nas uśmiech i usłyszą słowa podtrzymujące na duchu. Szukają u nas również tego, czego nigdzie indziej nie dostaną – prawdziwej pomocy humanitarnej. Ale jak mam się dzielić radością i nadzieją, jeśli sam je straciłem? – zastanawiała się kobieta.

– Moje skromne doświadczenie życiowe nauczyło mnie, że moja wiara w Chrystusa jest większa od wszelkich życiowych okoliczności. Ta prawda potwierdza się nie tylko w warunkach życia w pokoju, wolnego od trudności. Coraz mocniej wierzę, że Bóg istnieje mimo całego naszego bólu. Wierzę, że przez ten ból On uczy nas prawdziwego znaczenia miłości. Moja wiara w Chrystusa jest źródłem mojej radości i nadziei. Nikt nigdy nie będzie w stanie mi ukraść tej prawdziwej radości – mówiła z mocą.

Pustka w Paragwaju

Miguel ma 34 lata, pochodzi z Asuncion w Paragwaju.  – Jestem jednym z 11 dzieci moich rodziców, ale jako jedyny miałem problemy z narkotykami. Przezwyciężyłem swoje uzależnienie w ośrodku Fazenda de la Esperanza San Rafael w Rio Grande do Sul w Brazylii – powiedział. Choć narkotyki władały nim 16 lat. Nie czuł się kochany, żył w atmosferze stałego napięcia. – Nie przypominam sobie, bym zasiadał razem z całą rodziną do stołu. Pojęcie „rodzina” było mi zupełnie obce, dom był dla mnie miejscem wyłącznie do jedzenia i spania – opowiadał.

Narkotyki i przestępstwa

– W wieku 11 lat uciekłem z domu, jako że pustka, którą nosiłem w sobie, stała się nie do zniesienia. Chodziłem wtedy jeszcze do szkoły, ale już pragnąłem wolności. Po kilku miesiącach miałem pierwszy kontakt z narkotykami, stało się to w drodze do szkoły. To jedynie pogłębiło moją wewnętrzną pustkę – nie chciałem wracać do domu, skonfrontować się z moją rodziną, z samym sobą – mówił.

Porzucił szkołę, a rodzice wyrzucili go z domu. – W wieku 15 lat popełniłem pierwsze przestępstwo i trafiłem do więzienia. Tam odwiedził mnie mój ojciec i zapytał, czy chcę się zmienić. Szybko odpowiedziałem „Tak!”. Wkrótce odzyskałem wolność, ale niedługo potem wróciłem do łamania prawa. Pewnego dnia popełniłem ciężkie przestępstwo i znowu poszedłem do więzienia, tym razem na 6 lat. To był dla mnie okres wielkiego cierpienia. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego nikt z mojego rodzeństwa nie przyszedł mnie odwiedzić. Lata mijały, odsiedziałem swój wyrok. Moi rodzice wciąż byli blisko Kościoła – mówił.

Życie bez sensu

– Po wyjściu z więzienia pewien ksiądz – przyjaciel rodziny – zaprosił mnie do miejsca zwanego „Fazenda de la Esperanza”. Moje życie nie miało w tamtym momencie sensu ani celu. Wszystkie te stracone lata odbijały się w moim spojrzeniu, na mojej twarzy. Przyjąłem zaproszenie i po raz pierwszy poczułem, co to znaczy rodzina – kontynuował historię Miguel.

Było mu trudno nawiązać relacje z ludźmi. – W tej wspólnocie metodą uzdrawiania jest Słowo Boże, życie tym Słowem. Częścią tego uzdrawiającego procesu był mój lokator, któremu nie potrafiłem wybaczyć. Ja potrzebowałem pokoju, on miłości. W siódmym miesiącu pobytu w tym domu dano mi zadanie, żebym coś zrobił dla poprawy funkcjonowania tego domu – dzielił się swoimi wspomnieniami Paragwajczyk.

Bóg nas odnawia

–  I właśnie wtedy zrozumiałem, że Bóg czegoś ode mnie chce. Otóż wspomniany współdomownik dostał list od żony. Ich małżeństwo było w kryzysie. To pomogło mi go lepiej zrozumieć. Wręczyłem mu list, a on zapytał: „Bracie, wybaczysz mi?” Odpowiedziałem: „Oczywiście.” I do tamtego momentu mieliśmy wspaniałą relację ze sobą. Bóg prawdziwie nas przemienia, On nas odnawia – podkreślił.

10 lat temu Miguel wrócił do społeczeństwa, od trzech lat jest odpowiedzialny za dom „Quo Vadis?” we wspólnocie „Fazenda de la Esperanza” w Cerro Chato w Urugwaju.