Wyszukane wariacje na temat deserów. Z wizytą w cukierni braci Szewczenko [ZDJĘCIA]

fot. Eliasz Suchodolski

Takich deserów w innych miejscach Krakowa pewnie nie znajdziecie. Kilka tygodni temu odwiedziliśmy cukiernię Wyszukane Desery Braci Szewczenko, która mieści się w kamienicy przy Rynku Kleparskim.

Koniec listopada. Do Krakowa dotarły już pierwsze mrozy, ale promienie słońca dzielnie walczą z delikatnie otulającym miasto chłodem. Na Rynku Kleparskim jak zawsze sporo krakowian spieszących w różnych kierunkach.

Kiedy jednak otwieramy drzwi cukierni „Wyszukane Desery Braci Szewczenko”, cały ten rozgardiasz gdzieś znika. A już od progu witają nas słodkie arcydzieła skryte za szybą – Czarny Książę, Czekoladowy Cheescake, Diliciz Tropikal, Mio Amore, Napoleon, Provenza czy Deser Kijowski. To tylko niektóre ze specjałów, jakie tworzą pochodzący z Dniepru bracia – Roman i Serhij Szewczenkowie. Postanowili zająć się właśnie deserami klasy Premium, bo uznali, że właśnie czegoś takiego brakuje w Krakowie.

Niewielką cukiernię otworzyli 25 grudnia 2015 roku.

Dziś

– Dzień dobry Państwu, zaraz przyjdzie mój brat Roman. Ja muszę dostarczyć zamówienie – wita nas Serhij, a w dłoni trzyma dość dużą „przesyłkę”. To zapewne jeden z tortów, który już niebawem będzie cieszył podniebienie zamawiających.

Od czasu otwarcia, bracia zdążyli już zostać „Orłami Cukiernictwa 2018”, otrzymać wyróżnienie dla jednej z najlepszych kawiarni w naszym mieście i zdobyć uznanie krytyków kulinarnych. Wraz z wyróżnieniami pojawiła się popularność – nie tylko wśród Polaków, ale też i mieszkających w Krakowie Ukraińców.

– Na początku ludzie przychodzili i pytali: co to jest – zaczyna opowieść Roman. – Tłumaczyłem, że to takie nowoczesne, udekorowane desery w eleganckim wydaniu. Początki działalności były trudne, bo prawie nikt do nas nie zaglądał. Kolejki zaczęły się robić po tym, jak znany krytyk kulinarny Wojciech Nowicki wystawił nam pochlebną recenzję w jednej z gazet – opowiada.

Jak to wszystko się zaczęło

A jak bracia Szewczenkowie trafili do Krakowa? – Moja przyjaciółka na Facebooku zobaczyła post z informacją, że w Krakowie działa firma pośrednicząca w założeniu swojego biznesu. Wtedy jeszcze nie mieliśmy doświadczenia, jak się za to zabrać – przyznaje.

Pierwszy raz przyjechał do stolicy Małopolski trzy lata temu. Chciał sprawdzić, czy mu się spodoba, chodził po różnych restauracjach, sprawdzając ich ofertę.

– I tak. Zakochałem się w Krakowie. Złota jesień też zrobiła wtedy swoje – śmieje się.

Po wizycie nadszedł czas decyzji. I tak Szewczenkowie postanowili przeprowadzić się do dawnego grodu Kraka. O tym, że właśnie Polska stanie się ich nowym domem zdecydowała przede wszystkim odległość.

Najpierw przez dwa tygodnie poszukiwali odpowiedniego lokum dla swojej cukierni. Na początku nie udało się znaleźć niczego. Z centrum miasta trafili na Rynek Kleparski – pod numer 14 niedaleko budynku poczty.

Kulinarna podróż dookoła świata

Co ciekawe, Roman z wykształcenia jest mechanikiem i inżynierem elektrykiem. Młodszy brat ukończył studia inżynierskie związane z wydobyciem i obróbką węgla. Jednak  jak widać to nie to pochłonęło naszych bohaterów bez reszty.

Nasz rozmówca podkreśla, że są też nie tylko cukiernikami, ale i kucharzami. On sam w wieku 23 lat w rodzinnym Dnieprze zaczął pracować jako pomoc kuchenna. Awans przyszedł dość szybko – został kucharzem, a później szefem kuchni. Później założył na Ukrainie swoją szkołę kulinarną.

Następnym przystankiem były Stany Zjednoczone, gdzie Roman pracował we włoskiej restauracji. Później nadszedł czas na europejskie kraje.

– Lubię przygody. Podróż do USA była super. Dobrze jest zobaczyć inny świat. Jednak jeśli chodzi o mieszkanie tam… zdecydowanie nie. Stany nie mają duszy, to taki plastikowy, nieprawdziwy jak dla mnie świat. A Kraków taką duszę ma – przyznaje.

Później pracował również na statku Princess Cruises, pływającym po Morzu Śródziemnym czy Bałtyckim.

„To u nas rodzinne”

Kuchenne i cukiernicze zainteresowania u braci to – można powiedzieć – rodzinna tradycja. A inspiracją stała się mama braci Szewczenko, która jest znaną w Dnieprze kucharką.

– Teraz już nie korzystamy z jej przepisów, bo zajmuje się gotowaniem bardziej klasycznych dań. Czasami, kiedy gotujemy sami dla siebie sięgamy po radę, bo ona ma do tego „złotą rękę”. Ale jeśli chodzi o naszą pracę, to mamy już duże doświadczenie. I tysiące przepisów na torty, desery i inne dania – wymienia Roman.

I teraz dzięki temu krakowianie mogą kosztować tych „słodkich arcydzieł”.

– Kiedy zaczynałem jako cukiernik, na pudełku z czekolady ujrzałem małe, reklamowe zdjęcie torcika w czarnej, lustrzanej glazurze. Na nim znajdowała się niewielka – powiedzmy – dekoracja.  Urzekł mnie ten minimalistyczny francuski styl. W takim też pracuję do dzisiaj. Moją specjalnością są wszystkie torty antreme – mówi. – Interesujące przepisy zmieniam tak, aby stworzyć swoją wersję. Dzięki temu elegancko wyglądają, przyciągają uwagę.

Bracia planują wprowadzić do sprzedaży jeszcze polskie desery. Kiedy pytamy, czy mają w planach otwarcie kolejnych cukierni, Roman przyznaje, że na razie o tym nie myślą. Jak na razie pracują tylko z bratem i to już jedna z trudności. Dodaje, że nie mają aż tylu klientów.

Słodko-gorzki smak rzeczywistości

Czy bracia Szewczenko w przyszłości chcieliby wrócić na Ukrainę? Roman zdecydowanie odpowiada: „nie”.

– Nie, nie tęsknimy. Niczego dobrego od Ukrainy nie dostałem. Tam zawsze masz jakiś problem czy to z umową, czy czymś innym. Nie możesz tak po prostu realizować swoich celów i być spokojnym, że wszystko jest w porządku. Zawsze coś się zmienia. Zarobki, ceny mieszkań, produktów czy odzieży, to coś nienormalnego. Bieda wśród starszych ludzi, medycyna i edukacja kuleją. Obecnie na Ukrainie nie ma szans na rozwój. Nie ma do czego wracać, dopóki władza się nie zmieni – ocenia.

Podkreśla, że w Polsce od momentu przeprowadzki zawsze wszystko było w porządku.

– Pamiętam, jak inni obcokrajowcy ostrzegali nas, że Polacy nie przepadają za Ukraińcami. Ja nie mam takich doświadczeń. Wręcz przeciwnie. Tutaj mam polskich przyjaciół, którzy pomagali, kiedy trzeba było. Początkowo nie znaliśmy przecież języka! Ale tak naprawdę wszystko zależy od człowieka. Wszyscy szukamy lepszego życia, niezależnie od tego, jaka narodowość widnieje w paszporcie – podsumowuje Roman Szewczenko.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Stare Miasto
News will be here