Zabłocie, czyli przepis na rewitalizację po „krakosku”

Miało być kuźnią idei, wylęgarnią nowych technologii i przestrzenią artystycznej kreacji. Jednak nie będzie tu drugiego SoHo ani Kreuzbergu. Więcej, nie będzie tu nawet Žižkova. Zabłocie – najbardziej eklektyczy obszar w Krakowie będzie jedynie wydmuszką, karykaturą samego siebie i wyrzutem sumienia przyszłych pokoleń urbanistów.

Rewitalizacja? – Paweł Kubisztal, szef stowarzyszenia Podgórze.pl parska śmiechem. – Zabłocie jest wielką straconą szansą – zżyma się. Spotykamy się w ukrytym pomiędzy blokiem z wielkiej płyty a nasypem kolejowym „parku” przy ulicy Dekerta. Cudzysłów jest w pełni uzasadniony. Jest brudno, cuchnie wręcz niemiłosiernie, bo okoliczni mieszkańcy urządzają tu sobie wybieg dla psów. Produktów przemiany psiej materii nikt nie sprząta.

Szwankujący respirator

Na papierze wszystko wygląda ładnie. Opracowany przed dekadą Lokalny Program Rewitalizacji miał być respiratorem tchnącym oddech w „postbalcerowiczowskiego” trupa. „Celem nadrzędnym wynikającym z ochrony dziedzictwa kulturowego jest utrzymanie na Zabłociu klimatu dawnej dzielnicy przemysłowej” – czytamy w dokumencie. Niestety, fabryka Korngoldów, Miraculum czy najstarszy, pochodzący z 1888 roku dom bezpowrotnie zniknęły bądź znikają z powierzchni ziemi.

– Pomimo iż już w 2006 roku uchwalono miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, a potem Lokalny Program Rewitalizacji to presja deweloperów okazała się zbyt duża. Nagle z dawnych fabryk, z miejsc, które były  przemysłowym zapleczem Podgórza, które cywilizacyjnie wciągnęło Kraków w XX wiek, Zabłocie stało się wielkim gruzowiskiem, na którym wyrastają bloki i biurowce – zasępia się Kubisztal.

– Wie pan, jaki adres w planie ma ten budynek? – pyta wskazując na wypalone ruiny zarastające zielskiem. – Kiełkowskiego 15. Niech pan sobie sprawdzi. Kiedyś tu były koszary, później stacja kolejowa, a potem, do lat 90-tych mieszkania komunalne. Radni to uchwalili. Oni nawet nie wiedzą, gdzie to jest, a to budynek sugerowany do rejestru zabytków – ironizuje. Sprawdzam na mapie. Kiełkowskiego, jest dwie przecznice stąd.

Jest ciepło i fetor w parku staje się nie do zniesienia. Jak mówi pan Paweł, nie wiadomo, jak długo zieleniec się utrzyma. Plan miejscowy zakłada tu zabudowę mieszkaniową, sąsiednia działka jest już wystawiona na sprzedaż. Szkoda, bo można by tu zrobić prawdziwą strefę relaksu. Ruszamy na spacer. Przechodzimy przez podworzec kamienicy, której klatkę schodową zdobią szkliwione pelikany. Wychodzimy na ulicę Wałową. Tłoczno od samochodów.

Ofiary rewitalizacji

– Deweloperzy wykorzystują plan do granic możliwości. Jak ma być zróżnicowana zabudowa pomiędzy 12 a 25 metrów, to znaczy, że te bloki będą miały 24,90 w jednym, a 25 w drugim i to będzie to zróżnicowanie – zaczyna kolejny wywód. – Widzi pan te dwa bloki? – wskazuje nowe inwestycje pomiędzy starymi kamienicami. – Czy one utrzymują linię kalenic i gzymsów, tak jak jest zapisane w MPZP? – pyta. Patrzę. Oba bloki wystają dobrych kilka metrów ponad dachy istniejących budynków.

– Mieszkańcy Wałowej stali się ofiarami „rewitalizacji”. Przy tych budynkach nie powstało ani jedno miejsce parkingowe. Zamiast spokojnej, jednokierunkowej uliczki mieszkańcy mają wjazd do biurowców o powierzchni 30 tys. m2, kolejny etap -  kolejne 30 tys. m2 otworzy się jesienią – tłumaczy. Rzeczywiście, spacerując po obszarze Zabłocia można dojść do wniosku, że to teren szalonych eksperymentów drogowych.

– Zabłocie jest jednym wielkim parkingiem. Ze względu na nieuregulowany status ulic nie został objęty strefą. Biurowce, Fabryka Schindlera, MOCAK powstały bez miejsc parkingowych. Także przy mniejszych inwestycjach miejsca parkingowe nie powstają praktycznie w ogóle – stwierdza. – Grodzone osiedla i biurowce to nie jest rewitalizacja. O ile transport publiczny jest sprawny, o tyle stan dróg woła o pomstę do nieba – żali się.

Z Wałowej zawracamy na Dekerta. Mijamy budowaną estakadę kolejową. Pamiętam, że jeszcze rok temu asfalt w tym miejscu przecinały tory widmowej linii kolejowej. Teraz wraz z budową zniknęły. A mogły zostać jako miejsce pamięci po przemysłowej historii miejsca. Skręcamy w Mydlarską. Przed nami porośnięta chaszczami metalowa brama, zza której majaczą zaparkowane ciężarówki. – Tu można by zrobić przejście wprost na Romanowicza. Wielokrotnie rozmawialiśmy z ZIKIT-em na ten temat. To był taki postulat mieszkańców, by scalić obszary Zabłocia poprzecinane linią kolejową, niestety bez odzewu – stwierdza.

Udekorowana szopa

Idziemy zatem na około. Na moje oko dzięki skrótowi przez Mydlarską zaoszczędzilibyśmy jakieś pół kilometra. Niby niewiele, ale z pewnością usprawniłby dojście do Emalii. Ulica Romanowicza - to tu mieściła się fabryka Korngoldów. W jej miejscu powstały nijakie, klockowate bloczyska. Choć fabryka wpisana była do ewidencji zabytków, to z jej dawnej formy niewiele pozostało. Oksydowane na czarno elementy dźwigarów i dwa słupy.

– To była brama, która została wyburzona. Deweloper miał nakaz jej zostawienia. Po naszych interwencjach została przywrócona do formy, jaką miała. Ona stała dokładnie w tym miejscu, więc nie było trzeba jej ruszać, bo z niczym nie kolidowała. Jest to replika, jedyne symboliczne zaznaczenie, że coś tam było. Tylko że nikt nie wie, o co z nią chodzi – mówi.

Robert Venturi, guru architektury postmodernistycznej, takie „udawane” miejsca nazywa udekorowaną szopą. Takiej architektonicznej mimikry jest na Zabłociu więcej. Weźmy na przykład Młyn „Ziarno” na Przemysłowej. – On nigdy nie był ceglany tylko obłożony szarym tynkiem. Niestety dla dewelopera był za mało „industrialny”, więc, żeby był bardziej przemysłowy, obłożyli go udawaną cegłą i zostawili w chodniku kawałek torów – ironizuje. Podobnie jest z budynkiem MOCAK-u i Fabryką Schindlera, których obecna forma ma naprawdę niewiele wspólnego z historyczną architekturą.

Ostatnia stacja

Z Przemysłowej, na której mijamy mikroskopijny domek z uroczym portalem i skwerem idealnie nadającym się na stworzenie parkletu, idziemy na tonącą w półmroku Ślusarską. Tu skojarzenia z Ruczajem nasuwają się same. Gęsta, przytłaczająca zabudowa nowych apartamentowców, które sprawiają wrażenie, jakby miały zwalić się przechodniowi na głowę. Zawracamy na ul. Zabłocie. Tu niebawem powstanie długo wyczekiwany park „Stacja Wisła”. Stacja istniała do 2002 roku, to od niej odchodziły liczne bocznice m. in. do fabryki Miraculum. Jak wiele obiektów zniknęła z powierzchni ziemi. A szkoda. Ostatnio Muzeum Inżynierii Miejskiej zaproponowało, by w tym miejscu ustawić odnalezioną na bocznicy w Płaszowie zabytkową lokomotywę.

– Miasto zgodziło się, by deweloper wyburzył stację na własny koszt. Chodziło o to, żeby dojazd był atrakcyjniejszy, żeby z okien z samochodu nie było widać opuszczonych budynków. Udało się przynajmniej zachować oryginalną nazwę Kraków Wisła. Ale obiekty, które tam były, można było zostawić, postawić tam lokomotywę, nikomu by to nie przeszkadzało – zamyśla się. By dogodzić nowym mieszczanom, w perzynę obrócono także podgórską rzezalnię, której dach podtrzymywała zdaniem fachowców unikatowa konstrukcja.

Pacyfikacja sojową latte

Pisząc o negatywnych skutkach rewitalizacji Zabłocia, nie sposób pominąć zmian, jakie zachodzą w sferze społecznej. Wykrawanie przez deweloperów coraz to większych kawałków z "miejskiego tortu" i przekształcanie ich w przestrzeń półprywatną prowadzi do zjawiska, które amerykańska socjolożka Sharon Zukin określiła mianem "pacyfikacji przez cappuccino". Zukin opisywała rewitalizację nowojorskiego Parku Bryanta, którego zarządzaniem zajęła się prywatna firma. Park został uporządkowany, zamontowano monitoring, stworzono idealną przestrzeń dla "białych kołnierzyków" z pobliskich biurowców, popijających cappuccino z papierowych kubków. Podobnie jest na Zabłociu. Kontrolę nad przestrzeniami otwartymi przejmują sączący sojową latte pracownicy korporacji, narzucający konsumpcyjny model życia. Tym samym "rdzenni" mieszkańcy Zabłocia, a także ci, niedysponujący odpowiednio wysokim kapitałem są "wywłaszczani" z oswojonych przestrzeni quasi-publicznych.


Rewitalizacja „po krakosku” wymazując z map mentalnych charakterystyczne, postprzemysłowe punkty czyni z Zabłocia atrapę samego siebie i pogłębia szkodliwy proces gentryfikacji. Koncentracja zabudowy, przyznawanie ad hoc pozwoleń na budowę kolejnych dużych osiedli nie porządkują zgodnie z tezami LPR chaosu urbanistycznego. W połączeniu z brakiem rozsądnej polityki transportowej będą źródłem „ruczaizacji” – problemu znanego z osławionego, pierwszego eksperymentalnego osiedla bez zieleni.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Podgórze