Zabłocie. Reaktywacja?

fot. Krzysztof Kalinowski

Jeszcze trzydzieści lat temu pejzaż Zabłocia zdominowany był przez niebieskie drelichy robotników i zgrzyt lokomotyw manewrujących po niezliczonych bocznicach. Wszystko zmieniło się po 1989 roku, kiedy to wraz z Balcerowiczem jeden po drugim zaczęły upadać kolejne niewydolne przedsiębiorstwa. W ich miejscu pojawiły się modne restauracje, wielkie centra kultury i niestety odległe od kanonu piękna bloki. Tu postmoderna nieznośnie igra z proletariackim dziedzictwem, choć robotników ślęczących nad tranzystorami w fabryce Unitra-Telpod czy wtłaczających w tubki krem do golenia „Wars” zastąpili nowi mieszczanie i turyści odhaczający kolejne punkty na kieszonkowej mapie – „Wieliczka Salt Mine – Auschwitz Birkenau – Schindler’s Factory”. Po artykule Zabłocie, czyli przepis na rewitalizację po „krakosku” wracamy z LoveKraków.pl do tematu rewitalizacji obszaru Zabłocia. Tym razem z kilkoma pomysłami, jak do minimum ograniczyć negatywne skutki nieudanej rewitalizacji.

Jeden. Walka o ogień

Krakowianie ubóstwiają samochody, nasze miasto jest w ścisłej czołówce najbardziej zatłoczonych miast w Polsce, a według rankingu firmy TomTom zajmuje 48 lokatę wśród najbardziej zatłoczonych metropolii na świecie. Co prawda daleko nam do Mexico City czy Bangkoku, jednak poranna walka o miejsce postojowe coraz częściej przypomina kadry z filmu "Walka o ogień". Nie inaczej jest na Zabłociu. Jak mówi Paweł Kubisztal ze stowarzyszenia Podgórze.pl, powstanie kilkudziesięciu tysięcy metrów kwadratowych powierzchni biurowej, jak i nowych osiedli bez odpowiedniej liczby miejsc parkingowych sprawiło, że ulice Dekerta, Wałowa czy Zabłocie stały się wielkim placem postojowym.

Jak w warunkach zagęszczającej się zabudowy sprawić, by chodniki służyły do celu, dla którego zostały stworzone? Warunkiem koniecznym jest, tu pewnie narażę się na zmasowaną krytykę zwolenników indywidualnego transportu samochodowego, wprowadzenie na Zabłociu strefy płatnego parkowania, której, jeżeli jest uzupełniona dobrze funkcjonującym systemem komunikacji miejskiej, jestem gorącym entuzjastą. Kluczem jest stworzenie jednego, a najlepiej kilku parkingów kubaturowych. Gdzie? - zapytają zapewne krytycy tego pomysłu, skoro przestrzeni tam ponoć jak na lekarstwo. Taką lokalizacją mogłaby być wschodnia część kwartału, pomiędzy ulicami Dekerta i Nowohucką, która zgodnie z miejscowym planem przeznaczona jest pod usługi komercyjne – biura, handel i usługi, a, jak przyznaje sam Kubisztal nie wyróżnia się szczególnie pod względem architektury. Same parkingi to jednak nie wszystko. Żeby zarówno mieszkańcy, jak i pracownicy biurowców chcieli z nich korzystać, muszą być one dobrze skomunikowane z miejscami ich pracy czy zamieszkania. Najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby zatem poprowadzenie linii autobusowej kursującej wzdłuż ulicy Dekerta z tychże parkingów do nowo powstałych bloków i biurowców. Co więcej, (tu z pewnością zostanę posądzony o ekoherezję, ekoekstremizm lub zwyczajne oszołomstwo) linia ta mogłaby być zelektryfikowana – odnoga trakcji tramwajowej biegłaby od ul. Herlinga-Grudzińskiego, a z niej autobusy wzorem tych przy Galerii Krakowskiej, mogłyby w rejonie przystanków końcowych ładować akumulatory. Tabor jest, potrzeba tylko inicjatywy i przełamania utartych schematów. Komu pomysł „osinobusa dla korpoluda” się nie podoba, niech spojrzy na miasta europejskie, w których inwestorzy, będący właścicielami biurowców, utrzymują linie dowożące swoich pracowników. „Niedasie”? Otóż da się. Przykład można brać i z naszego podwórka. W podkarpackiej Dębicy w latach 80-tych XX wieku Kombinat Rolno-Przemysłowy Igloopol uruchomił linię trolejbusową dowożącą pracowników do zakładu w Straszęcinie. Jako ciekawostkę dodam, że tenże Igloopol planował uruchomienie trolejbusów również w Krakowie i to… m. in. w rejonie ul. Dekerta, gdzie mieściły się jego chłodnie. Jest też przykład nieco bardziej współczesny. Comarch – gigant branży IT wprowadził linię autobusową dowożącą pracowników do swoich biurowców w Krakowskim Parku Technologicznym. Ważne, by abonament za parkowanie był w rozsądnej cenie i jednocześnie upoważniał do korzystania ze wspomnianej komunikacji. Uzupełnieniem linii autobusowej byłoby stworzenie ścieżki rowerowej wzdłuż ulicy Dekerta i umiejscowienie stacji rowerów miejskich  w najbliższym sąsiedztwie biurowców i parkingu.

Dwa. Przestrzeń otwarta

Każdy, kto choć raz spacerował ul. Lipową, przeciskał się zapewne przez stada meleksów, lawirował pomiędzy samochodami i piętrowymi autobusami dowożącymi niezliczone wycieczki pod samą bramę Fabryki Schindlera. Dodatkowo znaczący wzrost liczby samochodów w tym rejonie spowodowało oddanie do użytku blokowiska przy ul. Przemysłowej. Lipowa to jednak ulica z ogromnym potencjałem społecznym i miastotwórczym. Obecność Emalii, Muzeum Sztuki Współczesnej, coraz lepsza oferta gastronomiczna, a także dobra piesza komunikacja z Placem Bohaterów Getta czynią z niej atrakcyjną przestrzeń do spacerów i spotkań. To obszar idealny na tętniący życiem woonerf, na którym znalazłoby się miejsce i dla (nielicznych) samochodów, i pieszych oraz rowerzystów. Pomysł jest możliwy do zrealizowania, czego najlepszym przykładem są ulice Amsterdamu – kolebki woonerfów, Berlina czy choćby Łodzi, w której wzdłuż przebudowanej ul. Traugutta jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kawiarnie, a trasa momentalnie zapełniła się pieszymi. Wystarczy zniwelować krawężniki, wytyczyć miejsca parkingowe i zadbać o małą architekturę. Ważne, by ławki, kosze na śmieci czy kieszonkowy plac zabaw dla dzieci były funkcjonalne i nawiązujące do byłej funkcji dzielnicy; dlaczegóż by zatem nie sięgnąć do steam- czy dieselpunkowej estetyki, wpisującej się w postindustrialny klimat kwartału zdecydowanie bardziej niż ławka „typ PARK 02 wandaloodporna”. Dopełnieniem całości byłaby zieleń przywracająca znakom ich znaczenie. Nie zamierzam tu bynajmniej uprawiać semiotyki, a jedynie zwrócić uwagę na to, iż ulica Lipowa lipową jest tylko z nazwy. Drzew rodzaju Tilia jest tutaj tyle, ile palców jednej ręki nieostrożnego stolarza. Chcąc uspokoić nieco urzędników przerażonych tak głęboką ingerencją w niweletę drogi przypominam, że istnieje pewna alternatywa. Są nią relatywnie tanie parklety, zajmujące powierzchnię nie większą niż miejsce parkingowe. W ramach parkletu można posadzić drzewo w wersji doniczkowej, o których dobrostan mogliby zadbać sami mieszkańcy, wespół z ZZM, gwarantuję, że chętnych do opieki by nie zabrakło.

A skoro przy zieleni jesteśmy. Ta na Zabłociu staje się towarem mocno deficytowym. Utworzenie parku Stacja Wisła czy ogrodu motyli przy ul. Dekerta w pewien sposób niweluje te braki. Jak niepodległości należy bronić nieco partyzanckiego, zagospodarowanego przez Asię Wendorff i jej fundację Czas Wolny parku przy ul. Dekerta 15, o którym pisaliśmy tutaj, a który zagrożony jest zabudową. Ukłonem w stronę „rdzennych” mieszkańców kwartału byłoby utworzenie kieszonkowego parku na pustym skwerku u zbiegu ulic Dąbrowskiego i Hetmańskiej. Postawienie ławek, kilkuosobowej huśtawki i zasadzenie paru drzew korzystnie wpłynęłoby na odbudowę zanikających relacji międzysąsiedzkich. Kolejny do rozważenia pomysł to urządzenie skweru pod powstałą estakadą łącznicy kolejowej Zabłocie-Krzemionki. Mogłaby tam powstać otoczona zielenią przestrzeń wypoczynkowa z leżakami, hamakami czy placem zabaw dla dzieci. W nasyp kolejowy doskonale wkomponowałby się ogród skalny, a żelbetonowe filary konstrukcji mogłyby być naturalnym rusztowaniem dla pnączy. Ciekawym uzupełnieniem byłaby biblioteka, w której można by wdrażać idee booksharingu; banalnie prosty przepis na własną wersję nowojorskiego High Line Park. Jest tylko jedno "ale" – miasto musiałoby dogadać się z zarządzającą infrastrukturą kolejową spółką PKP PLK.

By uczynić Zabłocie bardziej przyjaznym należałoby udrożnić niektóre ciągi komunikacyjne, zablokowane czy to przez infrastrukturę kolejową, czy fabryczną. Paweł Kubisztal zwracał uwagę na dwa takie miejsca – jedno to przesmyk pomiędzy ulicami Mydlarską i Romanowicza przegrodzony metalową bramą w sprawie którego mieszkańcy wielokrotnie i bezskutecznie zwracali się do urzędników ZIKiT-u. Drugie to zagrodzone fabrycznym murem przejście pomiędzy ulicami Przemysłową a Ślusarską. Tu problem polega na tym, że nie jest do końca jasne, do kogo tak naprawdę on należy. Niby drobnostka, ale dzięki przebiciu się przez mur mieszkańcy oszczędziliby niemal 300 metrów spaceru.

Jednak, co tu mówić o otwieraniu przestrzeni, skoro poniedziałkowa „Wyborcza” donosi, że fragment ul. Przemysłowej zostanie odgrodzony nowiutkim szlabanem…

Trzy. Strategia

Od uchwalenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego Zabłocia minęło 11 lat, niemal 10 od opracowania Lokalnego Programu Rewitalizacji. Rzeczywistość pokazała, że liczący 71 stron LPR pozostaje de facto martwym dokumentem. Jak widać na przykładzie nowych „kamienic” przy ul. Lwowskiej martwe pozostają też zapisy MPZP. Patrząc na nowo powstające bloki czy koszmarnie wręcz pastelowo-postmodernistyczny hotel, uśmiech politowania wywołują stwierdzenia o „wkomponowywaniu nowych obiektów o wysokim standardzie i estetyce architektonicznej w historyczną i zabytkową tkankę miejską” czy „wkomponowaniu nowej zabudowy w historyczną i zabytkową tkankę miejską, z zachowaniem architektonicznego charakteru zabudowy typowej dla Podgórza”. Dlatego też konieczne jest wyrzucenie do kosza bezużytecznego LPR i opracowanie nowej strategii dla Zabłocia, która przystawałaby do zupełnie nowej, „postrewitalizacyjnej” rzeczywistości. Przed opracowaniem nowych wytycznych należałoby powołać managera Zabłocia, z uprawnieniami pełnomocnika prezydenta, w roli pasa transmisyjnego pomiędzy różnymi wydziałami magistratu, mieszkańcami, deweloperami oraz inwestorami. Swojego managera ma łódzka ulica Piotrkowska, na której małymi krokami udaje się wprowadzać europejskie standardy rewitalizacyjne.

W tym miejscu mała dygresja. Prztyczek pod adresem marudów i malkontentów. Gdy w 2015 roku powstawał Zarząd Zieleni Miejskiej, podniosły się głosy oburzenia, że nowa jednostka to zbytek i ciepła przystań dla przyjaciół i znajomych królika. Po dwóch latach funkcjonowania ZZM krakowianie zakochali się w łąkach kwietnych, o czym świadczą chociażby ostatnie interpelacje radnych. Rejon Dąbia odżył za sprawą miejskiej plaży, nikt też nie puka się w czoło, gdy pojawia się pomysł postawienia na tej czy innej ulicy parkletu. Dziś podważanie sensu istnienia tej jednostki ani chybi uznane byłoby za przejaw obłędu bądź kołtunerii. Dyrektor Piotr Kempf stał się twarzą dobrej, nomen omen, zmiany i został podniesiony do rangi urzędnika-celebryty, niekwestionowanego ajatollaha krakowskiej zielonej rewolucji.

Manager kwartału jako inicjator opracowania nowej strategii rozwoju, odpowiadałby także za jej realizację. Byłby uchem i ustami mieszkańców i organizacji pozarządowych, negocjatorem pomiędzy nimi a deweloperami, „policjantem” pilnującym, czy nadbudowy rzeczywiście, a nie na papierze nie przekraczają linii kalenicy najwyższego budynku w okolicy. Do jego zadań należałoby również opracowanie strategii promocyjnej, dzięki której o Zabłociu byłoby głośno na równi z Greenwich, Zatybrzem czy Katendrechtem. Byłby także głosem niemych – budynków, które póki co ocalały z „deweloperskiej zawieruchy”, jak choćby późno-modernistyczny gmach Unitry-Telpodu, który nowy właściciel planuje przekształcić w luksusowy akademik. Pojawił się pomysł, by jego wyremontowaną elewację ozdobił „radiomural” autorstwa Aleksandry Toborowicz współpracującej z Pawłem Krzywdziakiem. Niestety został odrzucony. A szkoda, bo przywołujące pulpit radioodbiornika „Śnieżka” fosforyzujące graffiti, z wypisanymi nazwami dzielnic i miast, którym udało się przywrócić postindustrialne przestrzenie, byłoby wyjątkową ozdobą, przypomnieniem dziedzictwa budynku i całej zanikającej „dzielnicy”.

Fot. dzięki uprzejmości Aleksandry Toborowicz

Koncepcji na reinkarnację Zabłocia może być wiele. Przeważać powinien jednak głos rozsądku. Niestety ma już powrotu do stanu sprzed kilkunastu lat, Krakowa nie stać na to, by wzorem Szwedów czy Holendrów odkupywać od inwestorów sprzedane kiedyś działki i przywracać do życia zdegradowane przestrzenie. Najważniejsze wydaje się opracowanie spójnej strategii, swoistego „planu naprawczego”, który ograniczyłby negatywne skutki, powiedzmy wprost, błędów i wypaczeń urzędników. Strategii, która nie wyląduje w tekturowym segregatorze, pokrywającym się kolejnymi warstwami kurzu.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Podgórze
News will be here