Zgodnie z logiką, nie mógł zabić

Areszt fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl
70-letni Zdzisław M. jako ostatniej deski ratunku od więzienia trzymał się rozmowy ze współwięźniem. Niezidentyfikowany do tej pory mężczyzna miał mu powiedzieć, że prawdziwy sprawca morderstwa Ewy P. przyznał się, że on to zrobił. On, czyli Leszek R. To jednak nie do końca była prawda.

Skazany na osiem lat więzienia za zabójstwo znajomej Ewy P. zaklinał się przed sądem, że tylko „ostatni kretyn” zabiłby osobę, którą wcześniej zaprosił do domu i ją szanował. Poza tym on w czasie zdarzenia miał… spać.

Okazało się jednak, że podczas jednej z imprez zakrapianych alkoholem Zdzisław M. chwycił za nóż i wbił go kobiecie w szyję. Tak na podstawie dowodów i zeznań świadków (w tym naocznego – Leszka R.) ocenił Sąd Apelacyjny w Krakowie, potwierdzając tym samym ustalenia pierwszej instancji.

Nie był w stanie zabić?

Adwokat Bartłomiej Chochla oparł linię obrony na tym, że zeznania Leszka R., konkubenta zabitej kobiety, były rozbieżne. Zdaniem obrońcy, R. chciał oddalić od siebie cień podejrzeń. Oprócz tego oskarżony miał być niezdolny do zadawania precyzyjnych ciosów nożem ze wzglądu na swoje zdrowie, w tym niesprawność jednej nogi. Na to, że sprawcą był Leszek R., miały też wskazywać jego kłótnie z kobietą.

Prawdziwym asem w rękawie Zdzisława M. była domniemana rozmowa na spacerniaku w areszcie śledczym. – Rozmawiałem z jednym z więźniów, nie wiem, jak się nazywa. Siedział za kradzież. Gdy dowiedział się, jak ja się nazywam i za co siedzę, powiedział, że słyszał, jak ktoś mówi, że „frajer siedzi za to, co ja zrobiłem” – opowiadał przed sądem oskarżony.

Tą osobą miał być właśnie Leszek R. Problem w tym, że przez pół roku nie udało się nikomu ustalić, kim był więzień, o którym wspomniał oskarżony. Pierwsze wnioski w tej sprawie jego adwokat wysłał do aresztu zimą, ale władze zakładu nie były w stanie w żaden sposób zweryfikować tych informacji.

Sąd oraz prokuratura dziwili się, dlaczego o tak ważnej rozmowie oskarżony nie wspomniał podczas pierwszego procesu. Odpowiedział, że uznał, iż nie zostanie skazany, a całe oskarżenie jest absurdalne. Dodatkowo mężczyzna odmówił składania wyjaśnień przed sądem. – Tak mi polecili inni więźniowie. Tam co jeden to lepszy adwokat – przyznał szczerze.

Teraz był bardziej wylewny. Zdzisław M. przekonywał sąd, że nie miał motywów, aby zabić. Opowiadał, że zaprosił Ewę P. i Leszka R. do swojego mieszkania po śmierci żony. Wyciągnął ich ze śmietników i piwnic, bo tak wyglądało ich życie. Mówił, że organizował im wigilię, dawał pieniądze na alkohol. Kobieta w zamian sprzątała mu mieszkanie i robiła zakupy. – Bardzo ją szanowałem – zaznaczył.

Nie ma wątpliwości

Prokuratura ani przez moment nie miała wątpliwości, kto jest sprawcą. Pomijając mniej ważne okoliczności, na sprawstwo Zdzisława M. wskazywały nie tylko zeznania, które zostały zweryfikowane przez dowody (np. ślady biologiczne na nożu), ale to, że oskarżony przyznał się, co zrobił policjantom, którzy przyjechali do jego mieszkania.

– Kiedy otworzył drzwi policjantom, był cały we krwi. Funkcjonariusze zeznali, że się przyznał – powiedział w wulgarny sposób, że zabił kobietę, bo ta go obraziła – powiedziała prokurator.

Zresztą, sąsiedzi i biegli, którzy zeznawali w sprawie oraz sporządzali opinie, obalili mit o dobrym Zdzisławie i złym Leszku. To właśnie oskarżony, według słów świadków, po alkoholu był agresywny i wybuchowy. Eksperci uznali, że nieadekwatnie reaguje na dane wydarzenia.

Wobec tych wszystkich dowodów i ustaleń, sąd oddalił skargę apelacyjną i utrzymał w mocy wyrok ośmiu lat więzienia. To najniższy ustawowo wymiar kary, ale jak podkreślał sędzia Andrzej Solarz, oskarżony miał ograniczone zdolności do rozpoznania czynu i pokierowania swoim zachowaniem.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Nowa Huta
News will be here