Emocji i jakości jak na lekarstwo. Superpuchar dla Cracovii

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl
Rzuty karne rozstrzygnęły wynik pierwszego w historii Cracovii meczu o Superpuchar. W serii uderzeń z jedenastu metrów zdobywcy Pucharu Polski byli lepsi od mistrza, Legii Warszawa.

Superpuchar przypomina „superokazję”. Na pierwszy rzut oka dobrze wygląda i nieźle brzmi. W rzeczywistości nie ma wielkiego znaczenia, nikomu nie jest potrzebny do szczęścia, a bywa i kulą u nogi. To taki sparing przez duże „S”. Bo jak inaczej oceniać spotkanie, w którym najlepsi piłkarze mistrza i zdobywcy krajowego pucharu w tym samym czasie są tysiące lub setki lub tysiące kilometrów dalej na zgrupowaniach reprezentacji? W Serbii, zamiast na ławce w Warszawie, przebywa trener gospodarya, w tym przypadku Legii, który pracę w klubie łączy z prowadzeniem kadry do lat 21. Żeby było śmieszniej, Czesław Michniewicz powołał do młodzieżówki pierwszego bramkarza rywala swojego klubu, czyli Karola Niemczyckiego.

Pokręcone losy

Ktoś może powiedzieć, że to zwykłe czepialstwo, bo przecież mecz o Superpuchar miał się odbyć 9 sierpnia, ale zły koronawirus wszystko wywrócił do góry nogami. Superpuchar jednak od początku ma pod górę i prosi się, by skończyć z nim raz na zawsze. Już pierwszy planowany mecz, czyli rywalizacja Szombierek Bytom z Legią w 1980 roku, nie doszedł do skutku. Żeby nie musieć sięgać pamięcią 40 lat wstecz, wystarczy sobie przypomnieć, co działo się dziewięć lat temu, kiedy warszawianie mieli się zmierzyć z Wisłą. Nie zmierzyli się. Rok temu Waldemar Fornalik narzekał, że Superpuchar upchano jego Piastowi w terminarz, kiedy powinien był myśleć tylko o eliminacjach europejskich pucharów.

Sytuacje dopiero po przerwie

Skoro już jednak do meczu Legii z Cracovią doszło, to trzeba powiedzieć, że do przerwy nie działo się kompletnie nic. Jedyne fajerwerki odpalili kibole, którzy opóźnili rozpoczęcie o prawie kwadrans, „dziękując” prezesowi Dariuszowi Mioduskiemu, że mistrz Polski znów skompromitował się w eliminacjach LM i LE.

Po zmianie stron było nieco lepiej. Najpierw po podaniu Bartosza Kapustki sam na sam z Lukasem Hrossą pomylił się Paweł Wszołek, a potem trafił Tomas Pekhart, który był jednak na spalonym. Cracovia liczyła na rzut karny po interwencji Igora Lewczuka, jednak po analizie VAR sędziowie nie dopatrzyli się ręki obrońcy.

Szczęśliwie w meczu o to trofeum nie ma dogrywki, tylko od razu rzuty karne. Więcej szczęścia i zimnej krwi mieli krakowianie, którzy zwyciężyli 5:4. Jedenastkę w zespole z Warszawy zmarnował Wszołek.

W Pasach zadebiutował pozyskany w ostatnim dniu okna transferowego Dami Sadiković, który rozegrał całe spotkanie. Serb wykorzystał karnego w drugiej kolejce.

Legia Warszawa – Cracovia k. 4:5 (0:0, 0:0)

Legia: Cierzniak, Juranović, Lewczuk, Wieteska (23. Astiz), Rocha (84. Stolarski) – Martins (77. Cholewiak), Kapustka (58. Antolić), Wszołe, Luquinhas, Valencia – Pekhart (66. Lopes).

Cracovia: Hrosso – Rapa, Rodin, Marquez, Szymonowicz (56. Ferraresso) – Sadiković, Dimun – van Amersfoort, Fiolić, Alvarez (78. Vestenicky) – Rivaldo Junior (73. Piszczek).

Żółte kartki: Ferraresso, Rapa, Marquez.

Sędziował Wojciech Myć (Lublin).