Magiczny świat Olka [Rozmowa]

fot. Klałdia Żupnik

O tym, że życie nie do końca trzeba traktować serio, przekonywał już Robert Baden-Powell. Aleksander Rajewski jest chodzącą kontynuacją tej myśli, a przynajmniej jej pierwszej części. Wolnomyśliciel, poeta, organizator imprez, a przede wszystkim autor komiksów. Słowem – człowiek wielu talentów. Przed Państwem Aleksander Rajewski, czyli po prostu Olek.

Na umówione spotkanie stawia się o czasie, bo jak sam mówi „Olek to sprawdzona firma”. Zastanawia jednak potężny pakunek, jaki dzierży pod pachą.

Jakub Śliwiński, LoveKraków.pl: Całe życie w pracy. Co to za przedmiot?

Aleksander Rajewski: Przedmiot, który niosę, to podobrazie. Jak sama nazwa wskazuje, służy on do przekopywania grządki, tudzież do wyczesywania kleszczy z psiej sierści. Ludzi mających trochę mniej fantazji (tacy jak na przykład ja) malują na nim obrazy. Na moim planuję zmalować obraz o niezwykle enigmatycznym tytule: „Grzybobranie!”.

Kiedy przychodzi do przedstawienia Twojej postaci, które z określeń, a także która profesja wydaje Ci się być najbliższa? Malarz, grafik, autor komiksów, organizator imprez?

Trudno powiedzieć, jakie ze słów najłatwiej i najlepiej do mnie przykleić. Osobiście uważam, że z zamiłowania, zawodu oraz powołania jestem po prostu sobą. Bycie Olkiem raz mi skrzydła dodaje, innym razem podcina, ale jest najfajniejszą z opcji, jaką mogłem wybrać. Lubię siebie z wzajemnością. Wszystkie ruchy twórcze, jakie na tej planszy życiowej podejmuję, podszeptuje mi zamieszkujące w mojej głowie dziecko. A wiadomo, że dzieci odznaczają się niepohamowaną i niczym nieskrępowaną fantazją i wyobraźnią. Jednego dnia ten urwis mówi mi: „Olek, a weźże coś narysuj” i wtedy pojawia się rysunek satyryczny. Innym razem nakłania mnie do stworzenia abstrakcyjnego obrazu, czasem prosi o kolaż, nierzadko jest to wiersz czy opowiadanie. Niekiedy bywa bardziej wymagające, prosząc o zorganizowanie wydarzenia czy warsztatów, jakich jeszcze nigdy dotąd nie było. Wykonuje polecenia, bo nic ciekawszego nie mam do roboty. A kiedy podoba się to ludziom, mogę im dać emocje, radość i da się z tego wyżyć, to cóż więcej jest mi potrzebne.

Ja nazywam je komiksami, Ty – śmiesznymi obrazkami. Nie zmienia to faktu, że to materia, z której jesteś najbardziej znany w przestrzeni internetowej. Kiedy był ten pierwszy rysunek i w którym momencie stwierdziłeś, że warto przekuć to w całą serię obrazków?

Rysowałem od dziecka i to bardzo dużo. Robiłem tyle komiksów, że specjalnie na ich potrzeby stworzyłem gazetkę o tytule „Świat Olka”, w której opisywałem, co nowego sam narysowałem. Potem robiłem nieco inne rzeczy, głównie kolaże. Aż pewnego dnia stworzyłem pierwszy rysunek, była to chyba „Literatura”. Przedstawiał on tura, który na wózeczku wiózł wielką literę. Potem pojawił się kolejny i kolejny, aż doszło do ponad tysiąca. Od zawsze rysowałem spontanicznie. Nie było w tym żadnej strategii ani planu. Rysowanie mnie relaksuje, cieszy i pomaga przerabiać sobie w głowie prawdy życia codziennego.

Lubimy katalogować, klasyfikować. Twoje prace wrzuciłbyś do worka z jakim napisem? Satyra dnia codziennego?

Wolałbym mieć swój specjalny, autorski worek (najlepiej taki w fioletową panterkę, zieloną kratkę i kolorowe paski). Jeśli chodzi o napis, umieściłbym tam jedynie cytat z Alfreda Einsteina: „Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona”. Z reguły nie lubię żadnych ram i szufladek (chyba że mówimy o tych z obrazów Salvadora Dalego). Rysuję to, na co mam ochotę i kiedy mam na to ochotę. Interpretacje pozostawiam odbiorcy.

A czy istnieją tematy wolne od rysunkowego komentarza Olka? I czy kiedykolwiek pojawiły się reperkusje związane z Twoją komiksową twórczością?

Unikam tematów, które mnie po prostu nie interesują. Reperkusje są takie, że kilkukrotnie zostałem zablokowany na portalu społecznościowym ze względu na niewłaściwą treść rysunków. Absolutnie nie wiem dlaczego. Czasem też piszą do mnie nastolatki z odległych wsi lub małych miasteczek i przeważnie jest to stek wyzwisk. Poza tym odbiór mojej twórczości jest pozytywny. Ludzie piszą lub mówią, że „zrobiłem im dzień”. Zawsze jest mi niezmiernie miło, jak wiesz, że zrobiłeś komuś przyjemność.

A zwykły dzień Olka – jak wygląda?

Przede wszystkim staram się, aby każdy mój dzień był chociaż trochę niezwykły. Budzę się i zanim na dobre otworzę oczy, wcześniej porządkuje sobie w głowie wszystkie przygody przeżyte we śnie. Potem biorę zeszyt, zapisuję ręcznie trzy strony. Robię szybką gimnastykę, odczytuję na głos skomponowany przeze mnie wierszyk-modlitwę przypominającą mi, jaki jestem super. Dalej, jem jajecznicę, a później już tylko bawię się w życie.

Oprócz działalności rysunkowej podejmujesz także szereg aktywności pobocznych. Jedną z nich są regularnie organizowane warsztaty dla dzieci czy kąciki kreatywne na festiwalach.

Dzieci są fantastyczne. Z natury szczere i kreatywne. Są ciekawe świata znacznie bardziej niż dorośli. Łatwo wpadają w zachwyt, potrafią doceniać rzeczy małe. Większość dorosłych zatraciła już tę umiejętność, a szkoda! Dzieci nie są jeszcze aż tak skażone tymi sztucznymi normami społecznymi, zamykającymi ludzi do pudełek. Życie powinno być zabawą, nawet podczas ciężkiej pracy – liczy się tylko podejście. Dzieci także doskonale wspomagają kreatywność. Kilka lat temu pracowałem w leśnym przedszkolu, gdzie przydzielono mi grupkę dzieci i szliśmy w plener na parę godzin, niezależnie od pogody. Nie było zabawek. Wszystko wymyślaliśmy na bieżąco i kiedy nawet mi było trudno, dzieci radziły sobie doskonale. Kiedy dorosłemu człowiekowi dasz kartkę papieru i poprosisz o jakikolwiek rysunek, ponad połowa powie, że nie rysuje, że nie potrafi. Dziecko weźmie kartkę, kredki i będzie po prostu rysować.

Czyli przede wszystkim wyobraźnia.

Uważam, że nie ma nic fajniejszego niż wyobraźnia. Przez ludzi to bardzo niedoceniane i nieużywane narzędzie, a przecież całe swoje życie można sobie wymyślić i zinterpretować po swojemu. Na przykład jeden widzi szklankę do połowy pustą, inny pełną, a jeszcze inny widzi w niej mały ocean, w którym mała syrenka wyprawia właśnie imprezę dla stada delfinów, na której DJ-em jest Jacek Stachurski z głową Boba Marleya i ja tak staram się żyć.

Wracamy na ziemię i przechodzimy do wydarzenia, które już 26 października w klubie Betel. Jego tytuł to „Odczyt podręcznika sexualnego napisanego przez 13-latka w 1996”

Pomysł zrodził się w sposób zupełnie naturalny, skoro już jako dziecko napisałem podręcznik seksualny. Jest on naprawdę bardzo zabawny i obszerny, więc dlaczego kilka fantastycznych dziewcząt miałoby go ludziom nie przeczytać? Parę lat temu organizowałem podobne wydarzenie i odzew był niesamowity, stąd pomysł na kontynuację. Po odczycie bawimy się do „Teledyskoteki”, czyli mojego projektu opartego na pokazie klipów do najbardziej szalonych piosenek tanecznych z całego świata.

News will be here