Osobą, która zginęła w czwartek w lodowatej wodzie Wisły jest 37-letni mieszkaniec Nowej Huty. Policjanci znaleźli przy nim dokumenty i powiadomili o wypadku jego rodziców. Ci na razie nie zjawili się w prosektorium, aby zidentyfikować zwłoki.
Kilkanaście minut przed godziną 14, pod Wawelem na zakolu Wisły na lód wszedł mężczyzna. Z relacji policjantów, którzy pojawili się na miejscy wynikało, że zachowywał się nieracjonalnie. Kierował się w stronę przerębla. Jego krok był niepewny, słaniał się na nogach i potykał.
Sebastian Gleń z małopolskiej policji mówi, że mężczyzna nie reagował na krzyki policjantów, którzy odradzali mu dalszą wędrówkę. Lód w końcu pękł, a 37-latek wpadł do lodowatej wody. Po krótkim czasie na miejscu pojawili się strażacy, policjanci z komisariatu wodnego oraz ratownicy medyczni. W Wiśle mężczyzny szukali nurkowie.
Rodzice już wiedzą
Udało się go wyciągnąć dopiero po dwóch godzinach. Był w stanie hipotermii, jednak lekarze przystąpili do reanimacji. Mężczyzny, mimo starań, nie udało się uratować. Kilka minut przed 18 lekarz stwierdził zgon.
– Policjanci powiadomili rodziców, z którymi mieszkał. Nie mam informacji, aby miał jakąś inną rodzinę, ale nie wykluczam. Czynności indentyfikacyjne będą dopiero przeprowadzane, nie poganiamy rodziców – tłumaczy Sebastian Gleń.
Ciało zostanie poddane badaniom. Ich wyniki zostaną przekazane prokuraturze. Wtedy okaże się, czy mężczyzna był pod wpływem jakichś substancji, które mogły wpłynąć na jego zachowanie.