Nie mają już nic do stracenia, więc zaczynają nakrywać do stołu

lockdown potrwa przynajmniej do 31 stycznia fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Od kilku dni przedsiębiorcy na terenie całego kraju buntują się przeciw rządowym obostrzeniom zakazującym prowadzenia działalności gospodarczej poszczególnym podmiotom. Hotele, restauracje, bary, kluby i wiele innych firm objętych zakazem postanowiło otworzyć swoje lokale dla klientów, w tym kilka w Krakowie.

Skala otwierania kolejnych lokali jest na razie marginalna, choć fala oburzenia wśród przedsiębiorców rośnie. Wielu z nich nie ma już nic do stracenia, skończyły się oszczędności, możliwości ponownego zakredytowania, czy nawet pieniądze, aby w razie inspekcji sanitarnej zapłacić za mandat.

– Przez cały okres trwania epidemii dostaliśmy od rządzących zaledwie 5 tys. zł wsparcia, co nie pozwala pokryć nawet jednego etatu, nie mówiąc już o innych zobowiązaniach i kosztach stałych. W tym momencie brnąc w paszczę lwa, nie mamy już nic do stracenia, musimy walczyć. W innym wypadku stracimy nasz ukochany lokal i prace. Nie stać nas już na utrzymywanie ekipy i lokalu z oszczędności, dłużej tego nie wytrzymamy – komunikuje jedna z restauracji w Nowej Hucie.

Inny lokal położony na Dębnikach również oficjalnie głosi swoją działalność i przyjmuje gości na miejscu już od dłuższego czasu. – Zapraszamy wszystkich „biznesmenów” wraz z rodzinami na obiad w naszej restauracji. Podaruj sobie i swoim bliskim odrobinę normalności – zachęcali w mediach społecznościowych jeszcze w listopadzie.

– Mamy tego dość. Mówimy zakazom stop! Nie chcemy dalej żyć w izolacji. Otwieramy się na nowo. Nasza odnowiona sala czeka z utęsknieniem, na gości czekają przepyszne posiłki i napoje – poinformował kolejny z lokali w Nowej Hucie.

Wkrótce masowe otwarcia?

W poniedziałek rząd przedłużył obowiązujące obostrzenia: gastronomia, hotele i galerie handlowe pozostaną zamknięte do 31 stycznia. Część przedsiębiorców nie przyjmuje jednak tych postanowień do wiadomości i otwierają swoje lokale – najczęściej są to gastronomicy.

Restauratorzy wraz z radcami prawnymi opracowują ramy, w których mogliby stacjonarnie funkcjonować, nie narażając się na potężne kary finansowe od sanepidu. W Krakowie działa przynajmniej kilka lokali mimo zakazu, mniej lub bardziej oficjalnie, oferujących jedzenie już nie tylko na wynos, ale również stacjonarnie. Aby skorzystać z oferty, należy zarezerwować stolik telefonicznie.

Przedsiębiorcy z innych polskich miast także się organizują. Osoby m.in. z Warszawy, Katowic, Wrocławia, Torunia, Olsztyna, czy Szczecina już otworzyli swoje lokale, albo zapowiadają ich uruchomienie wkrótce. Na razie są to jednostkowe przypadki, inni obawiają się mandatów lub czekają na solidarne otwarcie większej liczby lokali w tym samym czasie.

„Gdyby mi na nawet pozwolili otworzyć lokal, nie zrobiłbym tego”

Wydaje się, że coraz więcej przedsiębiorców chce iść za ciosem (ruchem #otwieraMy), ale są i przeciwnicy „siłowania się” z państwem. – Nie jestem zainteresowany takim „dzikim” otwieraniem. Należy się liczyć z konsekwencjami, jakie później mogą z tego wyniknąć. Państwo może na przykład zażądać zwrotu środków pomocowych, które wcześniej ci ludzie, którzy otwierają teraz lokale, pozyskali w ramach tarczy antykryzysowej – przedstawia swój punkt widzenia Mariusz Fiba, przewodniczący sekcji gastronomików Rynku Głównego w Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej i właściciel restauracji.

– Rozumiem, że przedsiębiorcy otwierają swoje lokale w górach, sezon zimowy to okres żniw w tamtym regionie, ale my w Krakowie żyjemy z turysty zagranicznego. Gdyby mi nawet pozwolili otworzyć lokal, nie zrobiłbym tego, bo nie ma dla kogo – mówi Mariusz Fiba.

Przewodniczący sekcji gastronomików Rynku Głównego nie słyszał, żeby jakiekolwiek lokale na Rynku miały zostać w najbliższym czasie otwarte.