Lotnictwo było w jej życiu już od małego. Harcerstwo? Jasne, ale drużyna lotnicza. I choć Jolanta Rokosz miała wtedy zaledwie pięć lat, już wiedziała, że ten świat ją pochłonie. W Szczepie Gwiaździsty Szlak zdobyła wszystkie stopnie, tworzyła kolejne konstrukcje modelarskie, zdobywała wiedzę, a jej pasja nie tylko nie gasła, ale coraz bardziej się wzmacniała.
– To był bardzo ważny etap w moim życiu – mówi dziś, dodając, że harcerstwo pozwoliło jej też rozwinąć kreatywność, umiejętność pracy w zespole i dodało sporo odwagi w podejmowaniu decyzji.
A odwaga była potrzebna, bo zawsze inspirowały ją zajęcia z pozoru nieosiągalne dla przeciętnego człowieka. Nic więc dziwnego, że po wieloletniej przygodzie z harcerstwem kolejnym krokiem było przystąpienie do pierwszego w Polsce klubu balonowego. Były lata 80., a dzięki balonowi Jolanta Rokosz mogła po raz pierwszy wznieść się w przestworza, jednocześnie ucząc się obsługi sprzętu w powietrzu.
Telefon, który odmienił życie
Czy chciała zostać pilotem? Oczywiście. Życie ułożyło się jednak inaczej. Pani Jolanta wyjechała z Polski i dopiero po powrocie i intensywnych latach pracy za granicą stwierdziła, że czas wrócić do swojej wielkiej pasji. Był rok 1994. Wzięła książkę telefoniczną, znalazła numer na krakowskie lotnisko. Zadzwoniła w ciemno. Nie wiedziała, co dokładnie chce robić, czy kogoś poszukują, jakie są tam działy i potrzeby. Wiedziała, że na pewno chce tam pracować.
Udało się. Pani Jolanta dostała pracę na pierwszym stanowisku, potem kolejnym, potem jeszcze kolejnym i na lotnisku w Balicach już została. Była stewardessą portu, sekretarką, referentem do spraw kadrowych, a każda nowa rola wciągała ją jeszcze bardziej. Zwłaszcza że mogła obserwować, jak z roku na rok przeobraża się krakowski port lotniczy. A było na co patrzeć – dość powiedzieć, że kiedy zaczynała, na płycie lotniska były ledwie trzy stanowiska postojowe, a liczba obsługiwanych pasażerów wynosiła 120 tysięcy rocznie. Dziś to już 35 stanowisk i milion pasażerów w ciągu każdego miesiąca. W sobotę prezes Kraków Airport powitał pasażera nr 6 mln w tym roku.
– Patrzyłam zafascynowana nie tylko, jak rozwija się lotnisko, ale też jak zmieniają się standardy obsługi pasażera. Bo to one zawsze były dla mnie najważniejsze – opowiada pani Jolanta.
Pasażer poczeka, ale wiedza to klucz
I podkreśla, że od początku zależało jej, by na lotnisku każdy pasażer czuł się dobrze i był naprawdę zaopiekowany. To dlatego, kiedy została kierownikiem terminala pasażerskiego, sprawdzała wszystko po kolei – stawała w każdej kolejce, przechodziła wszystkie kontrole, każdą procedurę sprawdzała na własnej skórze. Z takich doświadczeń zrodził się w jej głowie pomysł na program „Need Help”, w ramach którego od 2007 r. na Kraków Airport można spotkać pracowników pomagających pasażerom
– Pamiętam, jak przechodziłam ze swoją przepustką przez terminal. Bez przerwy ktoś mnie zatrzymywał, o coś pytał, zagadywał, potrzebował pomocy. Ktoś miał odwołany samolot, ktoś inny opóźnienie, ktoś nie wiedział gdzie i jak się odprawić. Sytuacja stała się jeszcze trudniejsza, gdy weszliśmy do strefy Schengen, a na lotnisku pojawili się pierwsi niskokosztowi przewoźnicy, a co za tym idzie tłumy podróżnych, którzy nie zawsze radzili sobie z różnego rodzaju procedurami – opowiada pani Jolanta.
Tłumy trzeba było więc jakoś ogarnąć. Zwłaszcza że jak mówi pani Jolanta, informacja to klucz. – Nawet największy tłum da się opanować, jeśli przekaże się mu wiedzę. I ten tłum będzie spokojnie czekał w kolejce i cztery godziny, ale on musi wiedzieć, dlaczego tak jest i że za te cztery godziny odleci – podkreśla.
Do programu „Need Help” zaangażowała studentów, którzy w ten sposób mogli odbyć praktyki. Jak zaznacza pani Jolanta, takie spotkania z pasażerami to dla nich prawdziwa szkoła życia. Ale studenci zdają się zadowoleni. Program okazał się wielkim sukcesem, jest stale rozwijany, a jego twórczyni nie kryje, że jest z tego rozwoju niezmiernie dumna. A część pracujących dziś na lotnisku kierowników i menedżerów zaczynało właśnie od takich praktyk.
Nie każdy pasażer to aniołek
Na koncie pani Jolanty są też potężne zmiany jakie zaszły w lotniskowej informacji. Jak przyznaje, przejęła ją w swoje ręce w 2011 r., bo po prostu nie odpowiadał jej standard obsługi klientów.
– Nie chciałam, by sprowadzało się to do instrukcji jak wyszukać jakąś informację na stronie w internecie. Nie wszyscy sobie przecież z tym radzą, do tego dochodzą zmieniające się procedury u części przewoźników, zaburzenia w ruchu lotniczym, niektórzy pasażerowie podróżują rzadko i trudno się im w tym wszystkim zorientować – tłumaczy pani Jolanta.
I dodaje: – Teraz nasza informacja lotniskowa należy do najlepszych w Polsce, dzwonią do nas nawet pasażerowie innych portów lotniczych. I dobrze, jesteśmy po to, by pomagać.
Oczywiście nie każdy pasażer to aniołek, a przez lata pracy w terminalu trudnych podróżnych pani Jolanta spotkała sporo. Choćby tak zwanych weekendersów, którzy do Krakowa przylatują na kilka dni, żeby poszaleć. Rozmowa z wieloma z nich bywała trudna, zdarzało się, że nie słuchali, nie stosowali się do poleceń, a trzeba sobie było z nimi jakoś poradzić.
– Sposób na nich jest jeden: wiedza – uśmiecha się pani Jolanta. – Kiedy spokojnie wytłumaczy się im co, jak i dlaczego jest tak, a nie inaczej, ostatecznie możemy nawet usłyszeć podziękowanie.
Nowe wyzwanie – przekonać zarząd
Po 15 latach pracy na terminalu pani Jolanta stwierdziła jednak, że czas na nowe wyzwania. A że od lat odbierała telefony od szkół chcących przyjść na lotnisko z wycieczką, pomyślała, że trzeba tę potrzebę edukacji i zabawy wśród samolotów jakoś zagospodarować. Zaczęło się od organizacji wycieczek i… teatrzyku kukiełkowego. I choć kukiełki na lotnisku mogą brzmieć zaskakująco, oba pomysły okazały się strzałem w dziesiątkę. Popularność inicjatyw rosła, zainteresowanie było ogromne, a w końcu zaczęło przekraczać możliwości pani Jolanty i jej pracowników.
Tak w jej głowie zrodził się pomysł na stworzenie Centrum Edukacji Lotniczej, czegoś, czego w Polsce jeszcze nie było (i nie ma zresztą do dziś). Łatwo jednak nie było. Bo na lotnisku, jak w każdej tego typu instytucji, największe nakłady przeznaczane są na inwestycje w rozwój operacyjny, edukacja znajduje się gdzieś na końcu listy priorytetów. I choć pani Jolanta zdawała sobie z tego sprawę, nie zamierzała się poddawać. Opracowała koncepcję, poszła do zarządu, powiedziała jaki ma plan, jak można wykorzystać to, co już w zasobach lotniska jest i jak chciałaby to zrobić. Znów się udało. Dostała zielone światło i zaczęła działać. A dzięki temu, że w głowie obmyśliła już wszystko, poszło w iście ekspresowym tempie – Centrum Edukacji Lotniczej udało się stworzyć w zaledwie trzy miesiące.
Jak to możliwe?
– Pomieszczenia CEL były zastępczym terminalem VIP-owskim, zorganizowanym tu na czas rozbudowy terminalu głównego. Udało nam się więc je przejąć, udekorować, wykleić ściany, wstawić drobne meble i wyposażyć tym, co było na stanie. Przejęliśmy więc różne stare urządzenia, wycofane check-iny i lady informacji, wszystko co się dało, by nie zwiększać kosztów – tłumaczy pani Jolanta.
Z pingwinkiem dla młodych i seniorów
Szybko okazało się, jak potrzebne było to miejsce. W ciągu zaledwie kilku dni od otwarcia wyprzedały się wszystkie dostępne terminy. – To pokazało, jak ogromne jest zainteresowanie lotnictwem – cieszy się pani Jolanta.
Jednocześnie też spowodowało, że zespół pani Jolanty, już kierowniczki CEL, musiał uwijać się jak w ukropie. Pracy był ogrom, chętnych do odwiedzin mnóstwo, a miejsce wciąż trzeba było dopracowywać i rozwijać. W Centrum „pracuje” każda ściana, wszędzie jest coś do poczytania, obejrzenia, pobawienia się. Wszystkim zajmują się pracownicy CEL, tworząc kolejne sale i dekoracje, pozyskując kolejne sprzęty i gadżety, tworząc własne animacje i dostępne w sklepiku pamiątki, pocztówki, kubki, kalendarze. Wszystko oczywiście pod czujnym okiem (i z czynnym udziałem) pani Jolanty. To także ona wpadła na pomysł symbolu Centrum Edukacji Lotniczej – małego pingwinka, którego zaprojektował jej syn.
– Dzięki nauce w naszym centrum w końcu spełni swoje marzenie i odleci – uśmiecha się.
Dziś Centrum ma już ponad 25 produktów edukacyjnych kierowanych do różnych grup wiekowych, także grup branżowych i seniorów, których pani Jolanta również chce dopieszczać. – W naszym centrum można się oswoić z lataniem, przekonać się na własnych, spokojnych warunkach jak działa lotnisko, jak wygląda podróż samolotem. Chciałabym, by uczyły się tego nie tylko młodsze pokolenia, ale też, by osoby starsze korzystały z ogromnych możliwości jakie dziś mamy. Świat jest otwarty i dostępny, nie ma co się bać odpraw i lotniskowych procedur, warto podróżować – tłumaczy twórczyni CEL.
Nie ukrywa przy tym, że Centrum traktuje jak swoje dziecko. Z dumą opowiada o kolejnych inicjatywach, zdobytych sprzętach i eksponatach, a także stałym rozwoju CEL. Ostatni nabytek to kolejna jej wielka duma – w CEL pojawił się bowiem ostatnio symulator lotu Airbusa A320, dzięki któremu każdy może usiąść w kokpicie i poczuć się jak prawdziwy pilot.
– Ja po prostu chciałabym, by każdy czuł się tu dobrze, znalazł dla siebie coś ciekawego i mógł zapałać pasją do lotnictwa tak jak ja – opowiada.
Pojawienie się symulatora i przypadające właśnie 60. urodziny krakowskiego lotniska stały się dla pani Jolanty okazją, by po 30 latach zakończyć pracę i udać się na zasłużoną emeryturę. Za dużo odpoczywać jednak nie zamierza. Przyznaje, że ma sporo planów, a wśród nich na pewno nie zabraknie podróży.
– Z perspektywy 30 lat pracy na lotnisku mogę powiedzieć, że nie było ani jednego dnia, bym się tu nudziła. Lotnictwo jest nieprzewidywalne, a ja to lubię – mówi. – Dla mnie to na pewno nie koniec tej przygody, pasję do lotnictwa będę rozwijać dalej.