Uniknąć ognia

31 marca, Kraków fot. Kraków112 - Krakowskie Ratownictwo w Obiektywie
Pożary traw wpisały się niestety w pierwszą fazę wiosny na stałe. Trudno walczyć z głupotą.

Polska. Oficjalne dane państwowej Straży Pożarnej. 2016 rok – 36442 pożary traw, ponad 12 tys. ha idzie z dymem. Do tego sześć ofiar śmiertelnych i 81 rannych. 2017 rok jest gorszy. Ponad 38 tys. razy strażacy musieli gasić trawy. Bilans? Dwie martwe osoby, 101 rannych. Rok temu ogień pojawiał się 10 tysięcy razy więcej niż w 2017, płonie 18 tys. ha terenów zielonych. Ginie siedmiu ludzi.

Strażacy wyliczają, że sumaryczny koszt gaszenia pożarów traw idzie w dziesiątki milionów. W 2018 roku z dymem poszło ok. 33 mln złotych. Do tego trzeba doliczyć czas: mniej więcej 50 minut na opanowanie ognia.

Nie słuchają

Na nic więc coroczne apele strażaków, polityków czy biskupów i setki artykułów w mediach. Nie przekonują argumenty o powodowaniu zagrożenia, niszczeniu ekosystemu, w tym zabijaniu wielu zwierząt.

Nie odstraszają kary, bo i złapać podpalacza na gorącym uczynku jest trudno. Płonące łąki, nieużytki, a czasem lasy już na stałe wpisały się w we wczesnowiosenny pejzaż polskiej wsi i przedmieść.

Jak na to odpowiadają rządzący? – Kampania „STOP pożarom traw” ma przede wszystkim edukować i uświadamiać, że wypalanie traw jest nie tylko niebezpieczne, ale również prawnie zabronione – podkreślił 22 marca wiceminister Jarosław Zieliński, podczas briefingu prasowego inaugurującego kampanię.

Trudno jednak przyjąć tłumaczenia, że w Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku czy Poznaniu pożary te mają jakikolwiek sens i ogień podkładają rolnicy, którzy chcą w ten sposób użyźnić glebę. Często pożar jest wynikiem grzechu lenistwa. – Około 20–30% takich zdarzeń rozpoczyna się w miejscach, gdzie są paliki lub słupki graniczne na działkach – mówi Marek Sobieraj, zawodowy strażak i radny miejski.

– Dlatego można przypuszczać, że spora część pożarów powstaje dlatego, że ktoś chce sobie oczyścić działkę. Tak było choćby przy ulicy Kozienickiej, gdzie prowadziliśmy ostatnio akcję – dodaje.

„Bezczelni”

Jaskrawymi i świeżymi przykładami na podłożenie ognia z premedytacją są te z okolic Tyńca. Przy ulicy Promowej strażacy gasili jedno „ognisko”, zaraz kolejne, a po jakimś czasie znów musieli walczyć z ogniem tam, gdzie go wcześniej nie było.

– Bezczelnie podpalali trawy przy nas – opowiada Sobieraj.

Strażak przypomniał też niedawną sytuację z pożaru części polderu zalewowego Wisły, gdzie interweniujący naliczyli kilkanaście ognisk. Spłonęło kilka hektarów łąk.

Konsekwencje dla podpalacza? Maksymalna kara grzywny wynosi 5 tys. złotych. Tylko w przypadku spowodowania pożaru, który zagraża ludziom, kodeks karny przewiduje do 10 lat więzienia.

Pozostaje jednak jeden szkopuł. Trzeba takiego podpalacza złapać. Co jakiś czas pojawiają się informacje o tym, że policjanci zatrzymali piromana, ale jest to kropla w oceanie ognia. – Nam nigdy nie udało się nikogo namierzyć – przyznaje Marek Sobieraj.

A policja? Sebastian Gleń z małopolskiej policji z pamięci jest w stanie wyciągnąć kilka takich sytuacji, gdzie sprawcy zostali zatrzymani. – Najczęściej jest jednak tak, że pożar trwa już jakiś czas i zanim przyjedziemy, to sprawca się oddali, a dowody – jeśli takie były – spłoną – mówi.

Rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji podkreśla, że za każdym razem, gdy ogień powoduje większe zagrożenia, prowadzone są postępowania. Na pewno jednak nie jest tak, że liczba wyjazdów strażaków w jakimkolwiek stopniu pokrywa się ze sprawami na policji. A już na pewno nie z liczbą spraw w sądzie. Z danych udostępnionych przez Sąd Okręgowy w Krakowie wynika, że w sądach rejonowych w toku jest jedynie 19 takich postępowań i kolejne 20 w sądach ościennych (Myślenice, Olkusz itd).

Sebastian Gleń dodaje też, że bez pomocy ludzi, ciężko jest ukarać sprawców podpaleń. – Trzeba z tym walczyć, dlatego zachęcam, aby zgłaszać nam takie sytuacje. To się w końcu musi skończyć – zaznacza.

News will be here