Wspomnienia pracownika huty. „Co rano w stronę bramy szła masa ludzi”

fot. Muzeum Krakowa

Opisywaliśmy już tu wspomnienia osób, które odegrały mniejszą lub większą rolę w historii Nowej Huty. Tym razem relacja będzie zupełnie zwyczajna. Pozornie, bo właśnie z tysięcy takich jednostkowych opowieści składa się historia Nowej Huty.

Jest rok 1965. Od trzynastu lat pomiędzy centrum Krakowa a bramą Huty im. Lenina kursuje regularnie tramwaj. Przejeżdża aleją Planu 6-letniego do placu Centralnego, a następnie aleją Lenina do Kombinatu. Od dziesięciu lat nie kończy tam kursu, tylko skręca w stronę Walcowni.

21-letni wówczas Edward Kwaśniak ma do pokonania inną trasę. Po zakończeniu zmiany w hucie jedzie „czternastką” do placu Centralnego, a potem aleją Rewolucji Październikowej (obecna al. Andersa) do Bieńczyc. Pętla, przesunięta niedawno z okolic os. Teatralnego, znajduje się w rejonie osiedla XX-lecia PRL (obecne Albertyńskie).

Potrzebowali rąk do pracy

Podobnie jak tysiące innych osób przyjechał do Nowej Huty w poszukiwaniu pracy i lepszych perspektyw. Ogromny zakład przyciągał pracowników z najdalszych zakątków kraju. – Głównie mężczyźni i w większości młodzi. Szukali do różnych prac, od budowlanki po takie zajęcia, które już wymagały przeszkolenia. Dużo było np. z białostockiego – wspomina.

On miał stosunkowo blisko: przyjechał z okolic Rzeszowa.

Masa ludzi!

Codziennie pod bramą huty z tramwajów wylewały się tysiące takich osób. – Co rano w stronę bramy szła masa ludzi. Tramwaje latały jeden za drugim, z różnych stron. Każdy zapełniony do granic możliwości – wspomina.

– Pracowałem wcześniej na kolei jako nastawniczy. Kokosów nie było, a w hucie Lenina potrzebowali ludzi z kolei. Szkolili co prawda swoich, ale to nie było to samo – mówi. Wylądował tam, gdzie chciał: stanowisko W714, wewnętrzny transport kolejowy.

Rozbudowa

Linia kolejowa była ważnym elementem funkcjonowania zakładu. Pociągi z rudą i innymi potrzebnymi materiałami kursowały przez całą dobę, potrzebni byli ludzie, którzy potrafili sterować takim ruchem. W budce był telefon, a kiedy przyjeżdżał pociąg, przychodziło też polecenie, gdzie należy go skierować. Czasem trzeba było odsypać zwrotnicę, jak śniegu był dużo. Wraz z rozbudową zakładu powstawały kolejne odcinki linii kolejowych, a posterunki nastawniczych były coraz bardziej oddalone. Tak było m.in. na początku roku 1966, kiedy produkcję rozpoczęła stalownia konwertorowo-tlenowa. – To było już jak na pustkowiu. Od tego czasu już nie wysiadaliśmy przy bramie, tylko jechaliśmy dalej, w kierunku Cementowni (obecnie Pleszów).

To był czas szybkiego wzrostu znaczenia krakowskiej huty. W latach 60. stała się największym zakładem produkcyjnym w Polsce i w tej części Europy. Dość powiedzieć, że z ok. 19 tys. w roku 1960 zatrudnienie wzrosło do ponad 31 tys. w 1970.

Samo życie

Zmiana trwała 12 godzin. Po pracy wracał do mieszkania w Bieńczycach, w którym mieszkał razem z trzema innymi pracownikami.– To były świeże budynki, trochę dalej tam jeszcze nic nie było, osiedla się dopiero budowały – opisuje.

Dach nad głową zapewniała huta, na ówczesne standardy całkiem przyzwoity. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Zjeść można było w pracowniczych stołówkach albo przyrządzić coś sobie samemu.

A co w wolnych chwilach? – Jak ktoś chciał, to znalazł czas, żeby się zabawić – wspomina Edward Kwaśniak. Sam, jak mówi, nie rwał się do tego. – Mówiło się, że jest niebezpiecznie, tu gdzieś kogoś pobili, chuligaństwo było. To była przecież zbieranina ludzi, trudna do upilnowania, nie każdy przyjechał uczciwie pracować – opowiada.

Jak się miało wolne, można było pojechać do Krakowa. To określenie, które do dziś używa wielu nowohucian, choć Nowa Huta została przyłączona do Krakowa już 1 stycznia 1951 roku. – Na rynek, na kopiec… Często się do Krakowa jeździło – mówi.

Obiecanki

– Ja tę pracę lubiłem. Miałem stanowisko starszego nastawniczego, pieniądze były sensowne. Pracowałem z myślą, że będzie tam można dostać mieszkanie. Ale później zaczęli jakoś kręcić, zwodzić, zawsze był jakiś powód, że jeszcze nie teraz – wspomina. Z tego powodu jego najbliższy kolega z pracy zwolnił się z huty i poszedł do pracy do Skawiny. Wkrótce sam poszedł jego drogą i wrócił w rodzinne strony.


Zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z zasobów cyfrowych Muzeum Krakowa.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Nowa Huta
comments powered by Disqus