Zabłocie: od fabryk do loftów. Historia miejsca, które zmieniło Kraków

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl
Zabłocie przeszło drogę od przemysłowego zaplecza Krakowa, przez upadek wielkich zakładów, po dzielnicę loftów, akademików i muzeów. Pozostaje pytanie – czy rozwój przestrzenny idzie w parze z jakością życia?

– Byliśmy ostatnio na Zabłociu, nie poznałem tego miejsca. Tam, gdzie pracowałem, stoi jakiś apartamentowiec! – mówi Henryk Ludwikowski. W Telpodzie przepracował prawie ćwierć wieku – prawie do samego końca zakładu. Codziennie dojeżdżał tam swoim „maluchem” z oddalonego o kilkanaście kilometrów Tyńca.

Wieki temu Wisła płynęła jak chciała i zupełne inną trasą niż teraz. Główny nurt rzeki biegł wzdłuż obecnej ulicy Dietla i alei Daszyńskiego, oddzielając Stradom od Kazimierza. Ale zanim w ogóle Kazimierz powstał, w tym rejonie ulokowały się osady. Obszar, który nas interesuje został pierwszy raz opisany jako okolice Zabłocic (królewskie dokumenty z 1334 roku dotyczące lasów), a później już w czasach lokacji Kazimierza, jako Zabłocie. Historię „od Mieszka I” mamy za sobą.

Niemcy, młyn, pożar i lofty

Przeskakując kilka wieków do przodu – rozwój Zabłocia, od 1784 roku wchodzącego w skład nowego miasta Podgórze, a od 1915 roku Krakowa, był napędzany rozbiorami, kolejnymi konfliktami zbrojnymi i rozbudową sieci kolejowej. Podczas II wojny światowej Niemcy zorganizowali na Zabłociu magazyny sprzętu lotniczego i łączności służące Luftwaffe, co czyniło ten teren częścią nazistowskiego zaplecza wojennego. Jednym z ponurych świadków historii jest wzniesiona w 1943 roku chłodnia portowa przy ul. Dekerta.

Drugim będzie młyn z piekarnią, który powstał w 1919 roku. W drugim roku wojny, zakład mieszczący się przy ul. Zabłocie poważnie ucierpiał przez pożar, jaki wybuchł na początku lutego. Wydarzenie to przypomina autor bloga „Niemiecki Kraków 1939–1945”. Dzięki jego tłumaczeniom gazet „Krakauer” i „Warschauer Zeitung” wiemy, że ogień pochłonął, oprócz kotłowni, hali maszyn i wyposażenia, 120 ton otrąb i 25 ton mąki.

Młyn został odbudowany i działał również po wojnie, tylko ze zmienioną – zgodnie z nową nomenklaturą – nazwą. Odtąd mielił ziarna i wytwarzał mąkę, jako Stalinogradzkie Zakłady Młynarskie. Dotychczasowa historia tego zakładu kończy się w 2002 roku. Zupełnie nowy etap zaczyna się osiem lat później, kiedy w jego miejscu powstaje 57 luksusowych loftów. Projekt otrzymał nagrodę Modernizacja Roku 2010 za adaptację i rozbudowę budynku Młyna nr 2.

Lofty Młyn
Lofty Młyn

To był jeden z pierwszych, ale nie ostatnich tego typu projektów. Zabłocie zaczęło się zmieniać na naszych oczach.

Telpod: wzrost, świetność i upadek

W 2002 roku upadło również inne przedsiębiorstwo.

I tu historia rozpoczyna się od Niemców. Przed wojną przy ul. Grodzkiej 13 mieściły się biura firmy Telefunken, gdzie naprawiano i sprzedawano radioodbiorniki. Przedsiębiorstwo działało aż do wkroczenia do Krakowa żołnierzy rosyjskich. Jak możemy przeczytać na blogu „Upadek Techniki Krakowa”,  w pomieszczeniach pozostawili sporo sprzętu, który aż prosiło się wykorzystać. W 1945 roku pracownicy Polskiego Radia stworzyli w tym miejscu warsztat. Zatrudnienie znalazło tam najpierw 13 osób, następnie 54, a rok po wojnie już 73. Produkowali tam głośniki oraz wzmacniacze do radiowęzłów

– Z końcem 1946 roku Centralny Zarząd Przemysłu Elektrycznego, któremu podlegała fabryka, postanowił ją zlikwidować. Powodem był brak perspektyw rozwoju w obecnej, ciasnej lokalizacji. Pracownicy, którzy wcześniej z ogromnym entuzjazmem zorganizowali produkcję, postanowili nie dopuścić do jej likwidacji. Na własną rękę rozpoczęli poszukiwania nowego lokalu i w 1947 roku udało im się pozyskać budynek fabryczny i hale na Zabłociu przy ulicy Lipowej 4 – czytamy w artykule.

Właśnie pod tym adresem działała Pierwsza Małopolska Fabryka Naczyń Emaliowanych i Wyrobów Blaszanych „Rekord”, w czasie II wojny wykupiona przez Oskara Schindlera. Produkcja elektroniki rozpoczęła się tam w 1948 roku.

Zakład był rozwijany, zmieniano jego nazwy i stawiano na specjalizację. W 1973 roku fabryka weszła w skład Zjednoczenia Przemysłu Elektronicznego i Teletechnicznego – Unitra. –  Praktycznie nie było elektrotechnicznego urządzenia wytwarzanego w kraju, w którym nie stosowano by części pochodzących z Telpodu. Spora część produkcji trafiała też na eksport – nie tylko do krajów RWPG (ZSRR, Bułgaria, Rumunia, Węgry), ale także do odbiorców dewizowych (Belgia, Francja, NRF, Indie, Pakistan, Turcja) – pisze autor „Upadku Techniki Krakowa”.

W 1974 roku zbudowany został kompleks obiektów produkcyjnych przy ul. Romanowicza.

– Robiliśmy tam początek montażu do potencjometrów. Obok nas był dział tłoczni, który wycinał z blachy do tych potencjometrów różne pierdołki. Dalej był dział kondensatorów, a u góry, na pierwszym piętrze, hala z linią produkcyjną. Tam na jednej zmianie pracowało chyba 150 osób – wspomina Henryk Ludwikowski. W sumie w Telpodzie w tym okresie zatrudnienie wynosiło już ponad 3,7 tys. osób. A oprócz produkcji funkcjonował ośrodek rozwojowo-badawczy. Wprowadzono rozwiązania, które obecnie można podziwiać w radiach stojących albo w muzeum PRL albo na strychach czy w piwnicach.

– Ja norm żadnych nie miałem, zajmowałem się ustawianiem maszyn. Ale kobiety, które pracowały na hali, już tak. Wyglądało to tak, że przychodziła nowa forma, robiłem próby – ustalaliśmy czas docisku, wtrysku i utwardzania. Później przychodził główny technolog i badał czas, i na tej podstawie była obliczana norma. Żeby pomóc tym na produkcji, specjalnie wydłużaliśmy czas o 5–10 sekund. No bo jakby nie wyrobili normy, to by nie zarobili – mówi.

Linię, o której mówi, pomogli stworzyć Japończycy. – Na igrzyska w Sapporo pojechała tam delegacja, jak mi opowiadali, 30–40 osób. Fortuna wtedy zdobył złoty medal w skokach – wspomina. Na licencji firmy Chori-Cosmos przy Romanowicza produkowano rezystory (służące do ograniczania prądu, ustalania napięcia, tłumienia zakłóceń) oraz potencjometry suwakowe i obrotowe (do regulacji m.in. głośności czy tonów) do sprzętu audio.

– Była tam afera, że powinni wziąć więcej fachowców, którzy faktycznie mieli przy tych maszynach pracować, a nie pracowników biurowych. No, ale pojechali, żeby sobie obejrzeć olimpiadę – dodaje.

Z końcem lat 70. Telpod produkował rocznie:

  • 466 tys. rezystorów,

  • 60 tys. potencjometrów,

  • 7 tys. mikroukładów,

  • ponad połowę załogi na stanowiskach produkcyjnych stanowiły kobiety.

Zmiany

– Jak wtedy wyglądała ta okolica? Zero zabudowy mieszkaniowej, dopiero później zaczęło coś powstawać. Ja tam pracowałem do 2000 roku. Wszystko zaczęło się jednak zwijać wcześniej – jak nastał rok 1990. Pierwsze padły kondensatory, dział oporników i narzędziowy został też zmniejszony. W stronę ulicy Lipowej wszystko zaczęło upadać – mówi. Wtedy też nastąpiło jedno z największych redukcji zatrudnienia i pracę straciło około tysiąc osób.

– Tylko my zostaliśmy na Romanowicza, bo później robiliśmy różne rzeczy na zamówienie. Był boom na formy z tworzyw sztucznych z wtryskarek – opowiada.

Z Telpodu, zamiast zaawansowanych produktów, wyjeżdżały mydelniczki czy guziki, bo w ten sposób można było wykorzystać maszyny, które wcześniej służyły do podstawowej produkcji. W 1999 roku pracowało tam zaledwie 250 osób. Obecnie zakład z taką samą nazwą i tradycjami, mieści się w Skawinie. Jak informuje firma, zatrudnia 30 osób. Produkuje różnego rodzaju elementy elektroniczne.

Romanowicza 4
Romanowicza 4

Kilka lat temu w miejsce potężnego zakładu, powstał potężny akademik z ponad 700 łóżkami. Hołd Telpodowi oddali twórcy funkcjonującego tam jakiś czas lokalu Nalej Se. Ściany zdobiły historyczne podzespoły i urządzenia produkowane przez dziesięciolecia na Zabłociu, przypominając o jednej z cegieł, na której obecny Kraków został zabudowany.

Historia tych dwóch zakładów to historia całego Zabłocia, które przekształca się z przemysłowego rejonu w modną część dzielnicy Podgórza z prywatnym uniwersytetem (2000 rok) czy Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK (2011).

Tak, jak Zabłocie wygasło z uwagi na pozostawienie działających przez dziesięciolecia przedsiębiorstw w konkretnych uwarunkowaniach polityczno-gospodarczych na pastwę wolnego rynku, tak od dłuższego czasu to właśnie rynek, tyle że mieszkaniowy nadaje tempo zmian.

Dr Dominika Hołuj z UEK w swoim tekście wskazywała, że to rynek nieruchomości napędza zmiany funkcjonalno-przestrzenne Zabłocia. Jednocześnie zwracała uwagę na problemy związane z brakiem funkcjonalności tej przestrzeni. O tym zagadnieniu mówi też m.in. praca magisterska Kamili Kaczmarczyk, która wskazuje, że procesy rewitalizacji z jednej strony przyczyniły się do wzrostu atrakcyjności dzielnicy, ale też wzbudzały i wciąż budzą obawy o zatracenie specyfiki tej części Podgórza, przy jednoczesnych brakach w infrastrukturze komunikacyjnej i istotnym deficycie zieleni.

Trochę ciasno, miejscami ponuro

– Uważam, że na Zabłociu mamy dużo istniejącego bezhołowiu, nie dostrzegam takiej formy, która w jakiś sposób równoważyłaby piękny krajobraz bulwaru od strony Kazimierza. W tej części jest zbyt intensywnie. Są tam fragmenty, które można nazwać ponurymi – mówi ceniony architekt Marek Dunikowski.

– Jeśli chodzi o pozytywne przykłady, to ulica Lipowa jest bardzo ładna. Zrobiły się tam całkiem naturalne fragmenty, gdzie powstały bary, restauracje. Takich zakątków jest sporo, natomiast są budynki, które rozsadzają tą przestrzeń – dodaje.

Proces przekształcania Zabłocia nie skończył się, powstają nowe budynki, stare są przerabiane. Czy to szansa na polepszenie tego obrazu? Zdaniem architekta nie. – Wie pan, zły obraz można wziąć i schować do szafy, natomiast tak wielkich budynków nigdzie nie ukryjemy – stwierdza.

Marek Dunikowski podaje też przykład, jak to nazwał, jednego z najgorszych elementów nowoczesnej zabudowy w tym rejonie. I jest to budynek po dawnym Telpodzie. – Uważam, że ten budynek oryginalny na Romanowicza był bardzo piękny. Była to bardzo urodziwa poprzemysłowa architektura. To, co jest tam obecnie, jest moim zdaniem fatalne. I to jeden z najgorszych przykładów na Zabłociu – podsumowuje.

Lipowa 4
Lipowa 4

Jak dodaje Dunikowski, jest sporo przykładów dobrej architektury. – Budynek muzeum przetrwał próbę czasu, ale generalnie to chodzi o jakość przestrzeni publicznej. To ona mówi najwięcej o mieście, o życiu w nim. Ludzie przemieszczają się nie prywatnymi przestrzeniami, tylko publicznymi i to powinno być największą troską miasta – zaznacza.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Podgórze