Cracovia potwierdziła, że lepiej gra, kiedy nie jest faworytem. W sobotę spokojnie mogła z Lechią prowadzić, ale przegrała po rzucie karnym w samej końcówce. Dla przyjezdnych to pierwsze trzy punkty od ponad dwóch miesięcy i przełamanie po ośmiu meczach bez wygranej.
Jacek Zieliński przegrał tylko trzy z siedemnastu meczów ligowych z Lechią. Gdańszczanie notowali długą serię bez wygranej. Wszystkie fakty wskazywały jako faworyta gospodarzy, ale Cracovia, która potrafiła w tym sezonie świetnie grać z czołówką (wygrała m. in. z Legią, czy Rakowem, urwała punkt Pogoni), nie zdołała pokonać teoretycznie słabszej i walczącej o wyjście ze strefy spadkowej Lechii. Przewrotna piłka
Pasy mocno ruszyły na Lechię już od pierwszych minut meczu. Po strzale Myszora Abu Hanna interweniował na linii, wybijając piłkę w ostatnim momencie. To zwiastowało, że Cracovia będzie chciała atakować i prowadzić grę. Tak było długimi momentami pierwszej połowy. Podpieczni Zielińskiego, choć mieli optyczną przewagę i w posiadaniu piłki, nie dali rady przełożyć tego na gole i wynik spotkania. Mieli wiele sytuacji, ale w pierwszej połowie tylko jeden z dziesięciu strzałów okazał się celny.
Gdyby celowniki piłkarzy Cracovii były nastawione lepiej, Pasy mogły prowadzić, ale mogły też nadziać się na kontrującego przeciwnika. W 35. minucie Lechia stworzyła jedną z nielicznych w pierwszej połowie sytuacji i mogła wyprowadzić cios, który dałby jej prowadzenie. Durmus podał w tempo do Paixao, ale Portugalczyk uderzył prosto w Niemczyckiego.
Interweniował VAR
Pasy starały się kontynuować dobrą grę z pierwszej połowy po przerwie, a jej grę rozruszali rezerwowi. Jednak z czasem do głosu coraz odważniej zaczęli dochodzić gdańszczanie. Kiedy wydawało się, że seria 11 meczów przy Kałuży Cracovii z Lechią bez remisu zostanie przerwana, a zespoły podzielą się punktami, arbiter pobiegł sprawdzić VAR. Po długim namyśle uznał, że kopnięcie Kakabadze wytrąciło rezerwowego Conrado z równowagi i zdecydował się podyktować kontrowersyjnego karnego. Z jedenastu metrów nie pomylił się Flavio Paixao, można powiedzieć, specjalista w tej materii (Portugalczyk nie zmarnował piętnastu jedenastek z rzędu).
Zryw na koniec
Po głośnych protestach Cracovia ruszyła do odrabiania strat i w samej końcówce w zasadzie nie schodziła z połowy rywali, walcząc o wyrwanie Lechii choćby punktu. Miała doskonałe sytuacje, ale bramka Kuciaka była jak zaczarowana. Trzeba przyznać, że doświadczony golkiper także został jednym z bohaterów Lechii, ratując swoją drużynę z opresji w gorącym momencie, broniąc m. in. w sytuacji sam na sam.
W 89. minucie w polu karnym po starciu z przeciwnikiem przewrócił się Patryk Makuch, ale tym razem sędzia pozostał niewzruszony i nie podyktował drugiego w tym meczu karnego. Potem świetnych okazji nie wykorzystali Rodin oraz Loshaj, a także Makuch.
Jedyny gol w tym spotkaniu dał Lechii przełamanie, na które czekała od ośmiu meczów. Po spotkaniu radość w zespole gości była duża, ale piłkarze Lechii nie mogli świętować jej ze swoimi kibicami, którzy nie przyjechali do Krakowa, ze względu na - oficjalnie - remontowany sektor gości. W praktyce, Cracovia nie wpuściła kibiców Lechii na kolejny z rzędu mecz na swoim stadionie. A przy Kałuży pozostał wielki niedosyt i płynące do arbitra pretensje.
Cracovia - Lechia Gdańsk 0:1 (0:0)
Bramka: Paixao (84. - karny).
Cracovia: Niemczycki - Kakabadze, Rodin, Ghita, Jugas (85. Jaroszyński), Siplak - Rasmussen (85. Knap), Rakoczy (64. Makuch), Oshima (26. Loshaj), Myszor (46. Konoplianka) - Kallman.
Lechia: Kuciak - Castegren, Nalepa, Abu Hanna, Pietrzak - Clemens (90. Koperski), De Kamps (46. Kałuziński), Kubicki, Gajos (86. Tobers), Durmus (75. Conrado) - Paixao.
Żółte kartki: Rasmussen, Kalmann, Kakabadze, Loshaj, Niemczycki - de Kamps, Gajos, Kubicki, Tobers.
Sędziował: Damian Sylwestrzak z Wrocławia.