Chwytał się niemal każdej dyscypliny, ale postawił na piłkę i chce zadebiutować w ekstraklasie. 20-leni bramkarz Wisły skończył jedne z najlepszych krakowskich szkół. Teraz chce osiągnąć sportowe szczyty.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Na początek chciałem wrócić do ubiegłego lata. Klub wypożyczył pana do Rakowa Częstochowa, bo miał pan mieć możliwość gry w I lidze. Tymczasem występował pan tylko w czwartoligowych rezerwach i zimą wrócił do Wisły. Dlaczego tak się stało?
Kacper Chorążka: Nie czułem się oszukany, bo postawa w czasie treningów i w sparingach decyduje o tym, kto gra. Miałem również trochę pecha, bo chwilę przed planowanym wypożyczeniem kontuzji nabawił się Mateusz Lis i początek sezonu musiałem spędzić na ławce w ekstraklasie. Do tego pojawił się uraz, który odebrał mi szansę na występy w Pucharze Polski. Mimo to, nie uważam tego czasu za stracony. Wiele się nauczyłem, nabrałem doświadczenia i mogłem być częścią innej szatni.
Była duża presja na awans?
Właśnie nie, skupialiśmy się na dobrej pracy i małych krokach, które miały dać ekstraklasę. Nie uczestniczyłem w tym planie do końca, ale zrobiło mi się bardzo miło, gdy zarząd zaprosił mnie na fetę. Nie zapomnieli o mnie i podkreślili, że byłem częścią zespołu.
Miał pan okazję wystąpić w kilku meczach IV ligi śląskiej.
Czasem sam schodziłem do rezerw z pierwszego zespołu. Poziom był tam wyższy niż w niektórych grupach III ligi. Wiosną występowałem w Hutniku i wielu zawodników ze Śląska posiadało lepsze umiejętności od naszych niektórych rywali w wyższej klasie. Mierzyliśmy się między innymi z Polonią Bytom, która awansowała, i bez problemu poradziliby sobie w III, a nawet II lidze.
Trener Marek Papszun ma w Polsce bardzo dobrą opinię. Jak pan ocenia jego warsztat?
Ma charakterystyczne podejście do postawy zawodnika na treningu. Każde zajęcia były traktowane jak mecz – wymagał stuprocentowego zaangażowania i wypełniania wszystkich założeń taktycznych. Nie przez przypadek Raków miał najmniej straconych bramek.
Pana rywal Michał Gliwa przez lata miał przypiętą łatkę słabego bramkarza. Po powrocie do Polski świetnie bronił w Sandecji i formę utrzymał w Częstochowie.
Byłem ciekawy, jakim jest bramkarzem i człowiekiem. W telewizji wyglądał na osobę, którą łatwo wyprowadzić z równowagi. Tymczasem przeważnie był tym, który tonował nastroje.
Pan też wygląda na spokojnego.
Jestem stoikiem. Mamy zresztą wiele wspólnych cech z Michałem Buchalikiem. Popatrzmy na najlepszych bramkarzy jak de Gea czy ter Stegen – u nich nie widać emocji. Zimą analizowaliśmy występ Hiszpana, w którym miał kilka świetnych interwencji, ale nic nie zdradzał. Taka postawa daje spokój drużynie, koledzy mają pewność, że człowiek w bramce wie, co robi. Też staram się taki być.
Na rundę wiosenną został pan wypożyczony do Hutnika. W III lidze grał pan więcej.
Za rywala miałem byłego wiślaka Mateusza Zająca. Wiedziałem, że wraca po kontuzji i być może nie będzie mógł grać. Było inaczej, więc musiałem powalczyć o skład. Awans zaczął uciekać i po kilku meczach wskoczyłem do bramki.
Od lat mówi się o panu jako talencie, ale na debiut w ekstraklasie wciąż musi czekać. To ciąży?
Robię swoje. Wiem, że mój czas nadejdzie. Spokojne podejście mi pomaga. Mało który trener lubi zawodników, którzy się denerwują i rzucają bidonami, gdy coś nie idzie po ich myśli. Wychodzę z założenia, że jak będę dobrze pracował, ktoś to w końcu doceni. Sportowa złość jest, ale uwalniam ją w czasie treningów.
Przepis o młodzieżowcu może panu pomóc.
Może, ale trzeba udowodnić wartość. Trener ma kilku młodych zawodników i wybierze najlepszego. Przed meczami nie będzie losował karteczek z nazwiskami młodzieżowców.
Ktoś w pana rodzinie uprawiał zawodowo sport?
Tata występował jako ósemka w Halniaku Maków Podhalańskim razem z Tomaszem Hajtą. Byłem typem dziecka, który łapał się każdego sportu. Trenując w Wiśle piłkę, przez 1,5 roku byłem członkiem klubu narciarskiego, jeździłem w góry na obozy. Jako zawodowy piłkarz nie mogę jednak jeździć na nartach. Nie ukrywam, że bardzo mnie to boli i co najmniej raz w tygodniu śnię o narciarstwie (śmiech).
Przez około 1,5 roku brałem lekcje gry w tenisa ziemnego. Pokazałem drogę młodszej siostrze, która teraz rywalizuje na wysokim poziomie. Muszę uważać, gdy razem gramy, bo ma bardzo mocne uderzenie. Niedawno byłem z nią w Szczecinie na mistrzostwach Polski. Niestety przegrała w finale debla, ale przywieźliśmy medal.
Uprawiałem również koszykówkę, siatkówkę i badminton, ścigałem się na gokartach. Ojciec lubi motoryzację i mogłem spędzić czas z byłymi mistrzami Polski w rajdach samochodowych. To taka odskocznia.
Sport w telewizji?
Poza piłką turnieje tenisowe i narciarstwo alpejskie. W dzieciństwie największym idolem był Body Miller.
Zawodowy sport i nauka – to da się pogodzić?
Rodzice nakłaniali, by nie odpuszczać edukacji. Miałem okres, gdy nie chciało mi się uczyć, ale chyba każdy ma kryzysy. Skończyłem gimnazjum nr 2 i liceum nr 2, jedne z najlepszych w mieście. Absolwentem 2 LO jest między innymi Mateusz Wdowiak z Cracovii. Zacząłem studia na Akademii Wychowania Fizycznego, ale przyszło wypożyczenie do Rakowa i nie dałem rady godzić obowiązków. Pierwszy raz na uczelni pojawiłem się w grudniu. Zdałem nawet dwa egzaminy, chociaż przez sport nie mogłem przychodzić na zajęcia.