Od „śpiącej królewny” do lidera. Petar Brlek nie zawsze był noszony na rękach

fot. Maciej Kozina

Chorwacki ofensywny pomocnik odchodzi do Serie A za ponad dwa miliony euro. To dla Wisły niewątpliwa strata sportowa. Chorwat w buty lidera Białej Gwiazdy wchodził jednak dość długo. Teraz spróbuje swoich sił w Genoa FCF. W Italii witają go jako „nowego Lukę Modricia”.

23-letni Chorwat podpisał w Genui czteroletni kontrakt. Według włoskich mediów Wisła otrzyma za niego 2,2 miliona euro i będzie trzymać kciuki, by Brlek trafił do jeszcze lepszego klubu za jeszcze większe pieniądze, bo zagwarantowała sobie procent kwoty od kolejnego transferu.

Pod skrzydłami rodaka

Nowy klub pomocnika nie jest drużyną włoskiego topu. W ostatnim sezonie ten dziewięciokrotny mistrz kraju (ostatni tytuł w 1924 roku) zajął w serie A 16. miejsce. W pierwszej kolejce tego sezonu podopieczni Ivana Juricia zremisowali na wyjeździe z Sassuolo 0:0. Nazwisko szkoleniowca drużyny z Genui może być tutaj kluczowe. To rodak Brleka, więc pomocnikowi teoretycznie łatwiej będzie zadomowić się w drużynie. Były piłkarz Wisły w nowym klubie może zadebiutować już w sobotę przeciwko wielkiemu Juventusowi.

We Włoszech witają Chorwata - na razie na wyrost - jako „nowego Lukę Modricia”. To jego rodak grający w Realu Madryt. Sam Brlek mówił, że jego idolem jest Brazylijczyk Kaka.

Brlek trafił do Wisły pod koniec lutego 2016 roku ze Slavena Belupo. W kasie klubu były wtedy pustki, więc około milion złotych na pozyskanie obiecującego zawodnika wyłożył jeden z biznesmenów, do którego trafi teraz część pieniędzy z transferu do Włoch.

Śpiąca królewna

W półtorarocznej przygodzie z ekstraklasą Chorwat pracował przy Reymonta z aż pięcioma trenerami. Już na starcie mógł poczuć się dziwnie. Wisła sprowadzała go, gdy szkoleniowcem był Tadeusz Pawłowski, ale kilka minut przed jego prezentacją klub ogłosił, że po nieudanym starcie rundy wiosennej urlopuje trenera, co oznaczało oczywiście zwolnienie. Brlek debiutował więc pod skrzydłami tymczasowego szkoleniowca Marcina Broniszewskiego. Potem pracował z Dariuszem Wdowczykiem, Radosławem Sobolewskim i Kazimierzem Kmiecikiem, a ostatnio Kiko Ramirezem.

Młody piłkarz długo nie mógł zaskoczyć. Wszyscy widzieli, jak świetnie prezentuje się na treningach, ale nie pokazywał tego w meczach o stawkę. Podczas jednej z konferencji prasowych dziennikarz Radia Kraków Grzegorz Bernasik zapytał trenera Wdowczyka, czy Chorwata nie należy pocałować, by obudził się jak śpiąca królewna.

– W okresie przygotowawczym mówiłem, że widziałem w Petarze lidera, zastępcę Rafała Wolskiego, który przytrzyma piłkę. Mało tego, on ma bardzo duże inklinacje ofensywne. Potrafi bardzo dobrze uderzyć piłkę, potrafi strzelać bramki, a także być piłkarzem, który powinien nam dawać zdecydowanie więcej, niż to jest w tej chwili. Wierzę, że ten moment przyjdzie. Dajmy mu jeszcze trochę czasu, żeby wreszcie stał się zawodnikiem takim, jakiego wszyscy chcielibyśmy tutaj widzieć – apelował Wdowczyk 21 października ubiegłego roku.

Jednak kilka dni później na Chorwata posypały się gromy, także od Wdowczyka. W pierwszym meczu ¼ finału o Puchar Polski z Lechem Poznań wszedł na boisko po przerwie. Miał pomóc utrzymać korzystny wynik, ale fatalnie zagrał piłkę w środku pola i wkrótce gospodarze wyrównali. – To było niezrozumiałe. Pewnie on też nie wie, co to miało być – denerwował się szkoleniowiec.

Zaczął się spłacać

Wkrótce trener rozstał się z klubem z powodu zaległości finansowych, a piłkarz zaczął prezentować poziom, którego przy Reymonta oczekiwali od lutego. Gdy wiosną do Wisły wrócił Semir Stilić, wszyscy spodziewali się, że znów będzie kluczowym zawodnikiem i boiskowym czarodziejem. M.in. wysoka forma Brleka sprawiła, że Bośniak nie wrócił do dawnej dyspozycji, głównie siedział na ławce i nie ma go już w Krakowie.

Brlek odchodzi z Wisły po rozegraniu 48 spotkań w lidze i Pucharze Polski, w których strzelił 11 bramek i miał dwie asysty. – Dobrze, że Wisła dostanie finansowy zastrzyk, bo w klubie wciąż nie jest idealnie. Jak go zastąpić? To nie będzie prosta sprawa, ale Manuel Junco pokazał, że można mu ufać. Wierzę, że już ma następcę, którego lada moment poznamy – mówi Andrzej Iwan, były piłkarz, obecnie ekspert.

 

Aktualności

Pokaż więcej