Lewandowski i Kraków. Bliski związek i wpadka, z której wyciągnął wnioski

fot. Justyna Kamińska /LoveKraków.pl

Estadio da Luz, gdzie w niedzielę Bayern z Robertem Lewandowskim wygrał Ligę Mistrzów, i Rynek Główny dzieli ponad trzy tysiące kilometrów. Związki kapitana kadry z Krakowem są jednak bliższe – „Lewy” jest twarzą przyszłorocznych mistrzostw Europy w ampfutbolu. Wpadka na stadionie Wisły z 2010 roku była później jedną z motywacji, by niemal do perfekcji opanować strzelanie karnych.

– Wierzę, że ampfutbolowe Euro w Krakowie, pomimo przeniesienia o rok, będzie wielkim piłkarskim świętem. Wiem, że nasza kadra jak zawsze da z siebie wszystko i będzie walczyć o medale. Jestem z nimi i będę również w przyszłym roku – zapewniał na początku czerwca Lewandowski, gdy zapadła decyzja o tym, że z powodu pandemii impreza została przeniesiona z września 2020 na podobny termin w 2021 roku.

Światowej klasy napastnik jako ambasador mistrzostw będzie (jest) także twarzą Krakowa, który zaprosił do siebie 16 narodowych zespołów ampfutbolistów. Kampania z „Lewym” była skrupulatnie zaplanowana, ale w przyszłym roku będzie ją można zaktualizować. Oto bowiem swojego wizerunku udzieli nie tylko wielokrotny mistrz Niemiec i król strzelców Bundesligi, najlepszy strzelec w historii reprezentacji, jej kapitan i autor pięciu goli w dziewięć minut przeciwko Wolfsburgowi. Twarzą krakowskich mistrzostw będzie także tryumfator Ligi Mistrzów i najlepszy strzelec ostatniej edycji. Piłkarz, który zdobywał co najmniej jedną bramkę w każdym spotkaniu poza finałem.

Przezroczysty

Opisujący Lewandowskiego mogą używać ogromnej liczby przymiotników i w większości przypadków nie przesadzają. Robert to wielki sportowiec. Czasem artysta, ale przede wszystkim maszyna do strzelania goli. Profesjonalista do szpiku kości, walczący do końca o realizację marzeń. Kilkadziesiąt minut po największym sukcesie w karierze mówiący o rozwoju.

Większość oponentów Lewandowskiego to obrońcy i bramkarze rywali. Inni nie mają racji bytu, bo do wielu przymiotników określających piłkarza trzeba dodać jeszcze jeden – przezroczysty. Nie wiemy, jakie ma poglądy polityczne. Mówi, że sukces zawdzięcza Bogu, ale nie narzuca swoich przekonań i nie wyklucza. Wielu pod tym względem porównuje go do Adama Małysza, który przyjął podobną drogę i dzięki temu do dziś jest szanowany wszędzie tam, gdzie się pojawi.

Krakowska murawa

W tym roku minęło dziesięć lat od przenosin „Lewego” z Lecha Poznań do Borussi Dortmund. Choć w ekstraklasie zdążył rozegrać ledwie 58 meczów, zdążył sięgnąć po koronę króla strzelców.

W Krakowie grał rzadko, ale w lidze zdążył poznać stadiony przy Reymonta, Kałuży i Ptaszyckiego. Odwiedzał nas również z reprezentacją – po raz ostatni w czerwcu 2016 roku przy okazji towarzyskiego spotkania Polska-Litwa przed wyjazdem na Euro do Francji. Adam Nawałka nie wpuścił go jednak na boisko.

Krakowska nauka

Lewandowski nie jest ideałem, ale do niego dąży. Godziny treningów, dieta – wszystko podporządkowane pracy na sukces. Dobitnie pokazał to w autobiografii Sebastian Mila. Przywołał sytuację po jednym ze spotkań kadry, gdy dzień po meczu snuł się hotelowym korytarzem na śniadanie, myśląc o drzemce po posiłku. Otrząsnął się, gdy spotkał Lewandowskiego wracającego z siłowni.

– Gdy go zobaczyłem, chciałem wrócić do pokoju, spakować się i pojechać do domu. To pokazuje, jakim jest piłkarzem – opowiadał w kilku wywiadach.

„Lewy” wyciąga wnioski. Tak było z rzutami karnymi, których wykonywanie opanował niemal do perfekcji. Od 2015 roku pomylił się tylko dwukrotnie (nie trafił w bramkę), a po raz ostatni bramkarz odbił kopniętą przez niego piłkę 17 sierpnia 2014 roku. Snajper wybrał dolny lewy róg bramki, który przez pewien czas był jego piętą Achillesową. W ten sposób zmarnował trzy rzuty karne, w tym jeden na stadionie przy ulicy Reymonta w Krakowie. We wrześniu minie 10 lat, gdy Lewandowskiego zatrzymał bramkarz Australii.