Już 10 października Gwiazdy zagrają dla Białej Gwiazdy w meczu wieńczącym akcję „Wisła to moja historia”. O Wiśle z przeszłości i teraźniejszości rozmawiamy z wybitnym napastnikiem klubu sprzed lat, Tomaszem Frankowskim.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Chyba nikt nie wyobrażał sobie drużyny gwiazd bez „Łowcy bramek”.
Tomasz Frankowski: To dla mnie duże wyróżnienie, bo w XXI wieku, kiedy Wisła Kraków siedem razy zdobywała mistrzostwo Polski, zakontraktowała wielu wspaniałych piłkarzy, którzy grali na jej chwałę. Super, że taka inicjatywa ma miejsce. Szkoda, że klub jest w takim miejscu i musi prosić o pomoc.
Dla nas, byłych piłkarzy, spotkanie będzie pięknym ukoronowaniem naszej przygody przy ulicy Reymonta. Wielu moich kolegów odchodziło z klubu na przykład zimą i nie zdążyli się pożegnać z kibicami. Nam plan takiego wydarzenia chodził po głowie od kilku lat.
Wisła nie bała się powiedzieć „prosimy o pomoc”.
Pomoc na pewno jest potrzebna. Zobaczymy, ile uda się zebrać i jak zmobilizują się kibice. Pewnie będzie to kropla w morzu potrzeb, ale każda złotówka się liczy. Dla nas to przede wszystkim okazja do podziękowania kibicom za lata wsparcia i klubowi za rozwinięcie skrzydeł.
Wisła to pana historia. Jakieś wydarzenie szczególnie pan wspomina?
Trudno wyszczególnić jeden mecz, jak w Wiśle grałem łącznie siedem lat i wystąpiłem w prawie 200 spotkaniach. Było mnóstwo spotkań wygranych, wtedy rządziliśmy.
Ale był taki mecz z Realem Saragossa. 1:4 na wyjeździe, 0:1 po pierwszej połowie w Krakowie, a jednak udało się awansować. Pana dwa ważne gole i strzelona jedenastka w serii rzutów karnych.
W przerwie byliśmy przygnębieni, w dwumeczu było przecież aż 1:5. Nikt z nas nie myślał, że mamy jakiekolwiek szanse. Trener Orest Lenczyk po chwili zawahania podjął decyzję o trzech zmianach ważnych pomocników, bo dla niego ważniejszy był kolejny mecz ligowy. Coś jednak drgnęło. Błąd bramkarza, błąd sędziego, błędy rywala i uwierzyliśmy na nowo.
W tej pana bogatej karierze ligowo-reprezentacyjnej najbardziej brakuje Ligi Mistrzów z Wisłą?
To rzeczywiście jedno z niezrealizowanych marzeń, łyżka dziegciu w beczce miodu. Mimo czterech podejść, nie udało się. Z Realem i Barceloną byliśmy bez szans. Jak strzeliliśmy gola Katalończykom, to Rivaldo z Kluivertem od razu odpowiadali. Z Realem pokryliśmy Figo i kolegów, a wszedł z ławki Morientes i nas załatwił w Krakowie. Żałuję bardzo starć z Anderlechtem i Panathinaikosem.
Przy okazji meczu będzie można powspominać stare czasy z kolegami. Będzie Marcelo, przyjedzie Nikola Mijaillović…
Nikola przebywał w Krakowie krótko, ale był bardzo aktywny w czasie wieczorno-rozrywkowym. Pewnie przypomni sobie te wszystkie lokale w mieście, o ile jeszcze funkcjonują (śmiech). To jeden z bardziej lubianych przez publiczność piłkarzy - bezkompromisowy. Myśmy mieli jednak do niego zastrzeżenia o jego prowadzenie się. W meczu nie zawsze był tak świeży jak powinien.
Tomasz Frankowski utrzymał formę strzelecką z kariery?
To się okaże, nie chcę zdradzać szczegółów. Arek Głowacki będzie pewnie bardzo agresywny, a w stosunku do mnie szczególnie (śmiech). Parę kilogramów mu przybyło, ale nie jest źle. Wynik w tym meczu nie będzie przecież najważniejszy.
Wisła Kazimierza Moskala ma przyszłość?
To zespół-zagadka. W jednym meczu potrafią zdobyć sześć goli, a w innym się męczyć. Brakuje młodych zawodników ofensywnych, którzy weszliby w grono starszych.