Pytanie „Kiedy to wszystko się skończy?” to tylko początek – mówi Kostiantyn Vasiukov, ukraiński reżyser spektaklu „Eros i Psi”. Twórca opowiada o życiu w cieniu wojny, odpowiedzialności, dojrzewaniu w kryzysie i o teatrze, który nie szuka ucieczki, ale języka zdolnego zmierzyć się z brutalną rzeczywistością, który nie odwraca wzroku od rzeczywistości.
25 czerwca odbył się kolejny pokaz spektaklu „Eros i Psi”. Przedstawienie stawia fundamentalne pytanie: „Kiedy to wszystko się skończy?”. Dlaczego zdecydował się pan na szukanie odpowiedzi na to pytanie poprzez teatr?
Kostiantyn Vasiukov, reżyser teatralny: Zaczynaliśmy od tego pytania na początku pracy nad tym spektaklem, kiedy frustracja, jaką wywołuje wojna, osiągnęła już wysoki poziom. Oczywiście jest to pytanie retoryczne - jesteśmy realistami, wiemy, że to nie skończy się szybko, bo tego nie chce Rosja. Jednak takie emocjonalne, retoryczne pytania rodzą się z frustracji, codziennych raportów z tego, co dzieje się w Ukrainie.
W trakcie tej drogi, kiedy zaczęliśmy pracować nad spektaklem, zmieniło się pytanie, które chcieliśmy sobie postawić: co możemy zrobić - my - teraz, na poziomie osobistym i globalnym.
Zdecydowaliśmy, że droga dorastania to codzienna zasada dla nas wszystkich - dla mnie osobiście, dla mojej wspólnoty i każdego kraju w Europie i na świecie - odpowiedzialność za swoje słowa i działania. Wszystkie tragedie, których jesteśmy świadkami, są wynikiem nieodpowiedzialności ludzkości, nieadekwatnego patrzenia na rzeczywistość, zamykania oczu na oczywiste problemy, które można rozwiązać wcześniej, zanim nastąpi ich eskalacja.
To pytanie do nas wszystkich: czy zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, żeby zapobiec tej wojnie? Co musimy robić dalej, by ta wojna skończyła się wcześniej? Właśnie od pytania „kiedy to wszystko się skończy?” przechodzimy do pytania „co musimy zrobić, by to skończyło się wcześniej?”.
Czy któryś z języków użytych w spektaklu – matematyka, sztuka, religia – okazał się szczególnie trafny w opisywaniu wojennej rzeczywistości? Po jakie środki sięgnął pan w swoim spektaklu?
Tak naprawdę ani matematyka, ani grecki mit, ani filozoficzne czy religijne pytania wprost nie dotykają tematu wojny. Doświadczenie wojny dotyka naszych bohaterów dopiero wtedy, gdy wychodzą oni poza granice roli, duszy, kiedy mówią od siebie. Aby mówić o tym, wykorzystujemy nasze narzędzia: naukę, filozofię, kulturę. Wszystkie linie w spektaklu - matematyczna, mitologiczna i antyreligijna - dają nową, dodatkową optykę dla możliwości wyzwolenia i dorastania.
Los naszej Psyche się zmienia. Nie idzie drogą greckiego mitu, w którym chciała odzyskać miłość Erosa. Tu emancypuje się, decyduje, że nie potrzebuje relacji z Bogiem. Jest dorosła, samodzielna, może sama decydować o swoim życiu.
Tak jak pan wspomniał, spektakl dotyka tematu odpowiedzialności i dorosłości. Czy pana zdaniem wojna przyspiesza ten proces? Jak zostało to pokazane na scenie?
Psyche na naszej scenie żyje w dwóch postaciach - Psyche 1 i Psyche 2. Te dwie kobiety, aktorki, mają duże doświadczenie wojny. Uciekały przed bombardowaniami rosyjskimi, cierpiały. Nadajemy to doświadczenie wojny Psyche i to pomaga jej dorastać szybciej.
Jakie reakcje wywołał spektakl wśród ukraińskich widzów? Czy są one zbieżne z odbiorem publiczności międzynarodowej?
Zawsze temat wojny Ukraińcy rozumieją i odczuwają mocniej niż Polacy. Bo, na szczęście, Polacy nie mają tego doświadczenia. Nie chcemy traumatyzować. Po prostu jest to temat bliski, aktualny. Każdy może doświadczyć wojny, stracić dom. Nowe życie w obcym kraju nie jest łatwe, nie jest to przyjemny proces. Nie jesteśmy w Polsce na wakacjach.
Zdaje sobie pan sprawę z tego, że pana rodacy traktują Polskę właśnie jako wakacyjny raj, bawią się, żyje im się dobrze? Zachowują się tak, że sprawiają wrażenie, jakby trauma wojenna była im obca? A jak pokazują statystyki, coraz więcej Ukraińców, którzy przyjechali do Polski w związku z wojną, deklaruje chęć pozostania na stałe?
Niestety wszyscy Ukraińcy odczuwają tę traumę. Tak jak często trudno dostrzec ciężką depresję u pozornie wesołej osoby, tak samo trudno wyobrazić sobie, co nosi w sercu człowiek, który przeżył koszmar wojny. Tak, ci ludzie nie chodzą już ze smutnymi minami i nie płaczą całymi dniami publicznie. Żyją swoim życiem, wychowują dzieci, obchodzą święta. Jesteśmy narodem, który nie cierpiał przed rozpoczęciem wojny. Wszystko było dobrze, nasz kraj się rozwijał. Ukrainiec, który został zmuszony do przyjazdu do Polski jako uchodźca, faktycznie uciekł przed śmiercią, po prostu kontynuuje swój rozwój. I po trzech latach odnosi pewne sukcesy. Przepraszam, że rujnuję wasze wyobrażenie o uchodźcach jako o ubogich, smutnych ludziach z głodnymi oczami.
Postrzeganie Ukraińców w Polsce to bardzo złożona kwestia, w którą wplątanych jest wiele manipulacji politycznych, zastraszania i typowej ksenofobii.
Nie znam ukraińskich uchodźców, którzy czuliby się w Polsce jak w raju, ponieważ każdego dnia muszą ciężko pracować. Polska nie zapewnia uchodźcom takich warunków jak np. Niemcy, gdzie można siedzieć z założonymi rękami i po prostu otrzymywać zasiłki. Mam nadzieję, że nie trzeba żartować z 800+? Czy za tę kwotę Ukraińcy, zapominając o potrzebach dzieci, jadą na wypoczynek na Lazurowe Wybrzeże do najdroższych hoteli? Nie. Wszyscy Ukraińcy pracują, ponieważ muszą wyżywić rodzinę i tak, potrzebują odpoczynku podczas urlopu, na który zarobili ciężką pracą.
Jeśli chodzi o zachowanie publiczne. W każdym kraju, w każdym społeczeństwie są źli ludzie: niewychowani, niegrzeczni, niewdzięczni. Rosyjskie zbrodnie zmusiły do ucieczki z Ukrainy różnych ludzi: dobrych i złych, biednych i bogatych, wykształconych i nie bardzo. Zdaję sobie sprawę i czasami obserwuję niegrzeczne zachowanie Ukraińców, wstydzę się za nich i zwracam im uwagę. Ale nie należy oceniać narodu na podstawie pojedynczych nieprzyjemnych przypadków. Tak łatwo można dojść do nazizmu. Ja na przykład nie jestem skłonny uważać całego narodu polskiego za skrajnych nacjonalistów tylko dlatego, że jedna trzecia zagłosowała na radykalnie prawicowych polityków. Chociaż dla mnie to dziwne, bo w Ukrainie takie partie nie zbierają więcej niż 5 proc. głosów. Wiem, że piękna Polska jest różnorodna, Polacy są różni i każdego należy oceniać po jego czynach.
Z pytaniem o powrót do domu nasza Psyche schodzi do Hadesu. To pytanie, które ciągle słyszymy w Polsce. Ale nie znamy na nie odpowiedzi. Ostatecznie każdy decyduje sam. Powiem za siebie: mimo całej chęci powrotu nie wiem, czy po wojnie, w zrujnowanym kraju, będę w stanie wykarmić czworo swoich dzieci.
Czym jest dla pana ten spektakl? Terapią, która ma pomóc przepracować traumę wojenną? Czy może jest on jakąś formą oporu? Buntu? Niezgody?
To nie jest terapia. Nie mieliśmy nawet takiego celu. Nie jesteśmy lekarzami. Praca w teatrze w tak trudnych czasach to dla nas akt odwagi. Nasza krytyka jakiegokolwiek konserwatyzmu, radykalizmu czy tradycjonalizmu, bardzo dotyka Polaków. W gorącym temacie, jakim są wybory prezydenckie w Polsce, podchodzili do nas Polacy i dziękowali za to, że mamy odwagę krytykować tradycjonalistyczne podejście do społeczeństwa, polityki, losu jednostki.
Krytyczny teatr, który robimy, który szanujemy, który prowadziliśmy jeszcze w Ukrainie – chcemy kontynuować. Wierzymy, że to ważna społecznie działalność, bo gdzie, jeśli nie w teatrze, można bezpiecznie rozmawiać?
Jeśli chodzi o wpływ wojny na sztukę współczesną, to uważam, że kiedy kontekst wojenny nie jest brany pod uwagę przy tworzeniu sztuki, to jest to dla mnie forma ucieczki i zamykania oczu na rzeczywistość. Wtedy jej odbiór jest nieadekwatny.
W Ukrainie są realizowane spektakle rozrywkowe. Ich reżyserzy tłumaczą, że społeczeństwo potrzebuje takiej sztuki, że potrzebuje rozrywki w czasie wojny. Ja nie jestem pewien, czy taka bezrefleksyjna rozrywka jest korzystna. Potrzebujemy intelektualnego odpoczynku, ale nie może nim być bezsensowna komedia. Jeśli szukamy terapii, to są teatry, które taką oferują, współpracują z psychoterapeutami i psychologami. Na tym styku rodzi się terapeutyczna sztuka. My jednak zajmujemy się innym teatrem, pracujemy z trudnymi pytaniami.
Jak wygląda życie zawodowe reżysera teatralnego w kraju ogarniętym wojną? Czy trwający konflikt wojenny jest tłem dla każdej decyzji, emocji?
Panuje powszechne wrażenie, że temat wojny traci na znaczeniu wraz z oddalaniem się od frontu – im dalej, tym mniej jest on odczuwalny. Być może tak jest, ale istnieją świadome teatry w Kijowie, Lwowie czy Łucku, które rujnują to wrażenie.
Dla mojego zespołu temat wojny jest obecny każdego dnia. Mocno go odczuwamy, chcemy pomagać, zbieramy datki dla ukraińskiej armii. Robienie teatru o wojnie to nasza forma pomocy tym, którzy są na wschodzie, na froncie.
Dla mnie nie ma znaczenia, gdzie mieszkam- w Kijowie, Charkowie czy w Katowicach (gdzie obecnie jestem) – chcę wciąż i wszędzie mówić o wojnie, bo wiem, jak to ważny temat dla każdego człowieka – Polaka, Ukraińca, Niemca, Czecha. Bo wojna – czytaj Rosja – może jutro zapukać do drzwi każdego.
Jak wojna wpłynęła na tematy poruszane przez ukraińskich twórców? Czy czujecie wręcz obowiązek mówienia o wojnie?
Położenie Charkowa, blisko frontu, sprawia, że jest tam silna motywacja, by robić jeszcze więcej – w teatrze, muzyce, literaturze, malarstwie. Teraz Charków jest najbardziej progresywny, jeśli chodzi o przeżywanie wojny poprzez kulturę i sztukę. To bardzo dziwne – kiedy każdego dnia spadają rosyjskie bomby na miasto, moi przyjaciele z Teatru Nafta czy Teatru Lalek bardzo często robią przedstawienia – i krytyczne, i rozrywkowe. Rozrywka tam nie zamyka oczu na trudne czasy.
Co było dla mnie bardzo smutne to to, że podczas Boskiej Komedii, gdy miałem możliwość oglądać kilka spektakli, odniosłem wrażenie, że w Polsce społeczeństwo nie jest zanurzone w tej tematyce, nie chce mówić o wojnie. W czasie festiwalu były tylko dwa spektakle o wojnie – Mai Kleczewskiej „Ocalone” i spektakl dyplomowy Ukraińca Maxa Nowotarskiego. Miałem wrażenie, że polskie teatry mówią o człowieku w końcu historii, w idealnym świecie, o rozwoju humanizmu, o prawach zwierząt lub żartują na temat trójkątów miłosnych i uparcie nie chcą dostrzegać, że wokół zaczyna się trzecia wojna światowa.
Musimy znaleźć nowy język, by mówić w sztuce o wojnie – nie wprost, ale nie możemy zamykać oczu na naszą nową, wojenną rzeczywistość. Nasz świat nie żyje już w pokoju. O pokoju trzeba zapomnieć.
Jak dziś wygląda współpraca między ukraińskimi twórcami a zagranicznymi teatrami, międzynarodowymi instytucjami kultury? Czy jesteście zauważani na międzynarodowej scenie?
Zauważają, ponieważ z powodu wojny uwaga Europy skupiona jest na Ukrainie. Jest to dla nas okazja, aby opowiedzieć o sobie, mówić o sztuce ukraińskiej jako o pełnoprawnym zjawisku, wyprowadzić ją z cienia rosyjskich wpływów, mówić o pokrewieństwie Ukrainy z Europą i jej wartościami. Jednak niestety jednocześnie odczuwa się nostalgię Europy za kulturą rosyjską. Europa nie rozumie jej imperialnego charakteru i propagandy rosyjskich służb. Społeczeństwo europejskie jest nadal infantylne i ufne – i ten infantylizm jest dla nas bardzo zrozumiały, ponieważ niedawno sami tacy byliśmy. Ale nie chcemy, aby Europa, którą bardzo szanujemy i której jesteśmy częścią, pozostawała dzieckiem w mgle. Europa zbyt długo pozwalała Rosji kolonizować Ukrainę, ponieważ sami zbyt długo nie zdawaliśmy sobie sprawy z tej kolonizacji. Wojna pokazała, czym naprawdę jest Rosja. A kultura rosyjska jest tylko środkiem i usprawiedliwieniem imperialistycznej agresji.