Miasto jest dla zwierząt schronieniem i pułapką [Rozmowa]

Rehabilitacja zająca Mikruska fot. Joanna Wójcik/Dzika Klinika

O tym, co przyciąga dzikie zwierzęta do miasta, co im tu grozi i jak można im pomóc, opowiada w rozmowie z LoveKraków.pl Joanna Wójcik z fundacji Dzika Klinika.

Jakub Drath, LoveKraków.pl.: Czy dzikich zwierząt jest teraz w mieście więcej niż kiedyś? Tak twierdzą autorzy jednej z uchwał, którą wkrótce zajmie się rada miasta.

Joanna Wójcik: Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy jest więcej, bo trzeba byłoby porównać całe populacje w kolejnych dziesięcioleciach. Na pewno jednak sytuacja się zmienia. Do miasta wkraczają gatunki drapieżne, których wcześniej nie było: zaczęły się pojawiać np. sowy czy krogulce. Jest więcej lisów, chociażby dlatego, są one poddawane szczepieniom na wściekliznę, a wtedy zwiększa się ich populacyjna przeżywalność i penetrują miasto. Do Starego Miasta weszły kuny, których wcześniej było mniej i trzymały się na obrzeżach.

Na czym polega atrakcyjność miasta dla zwierząt?

Miasto przyciąga zwierzęta z kilku różnych przyczyn, które się ze sobą nawarstwiają. Jeszcze przed wkroczeniem drapieżników miasta były bezpiecznym miejscem występowania gatunków, które tutaj były mniej narażone na ataki. Teraz już się to zmieniło, nie jest już tak bezpiecznie jak dawniej. W pierwszej kolejności chodzi o łatwy dostęp do pokarmu. Z tego powodu wzrasta liczba srok i gatunków padlinożernych. Komunizm nie był dobry, ale przynajmniej nie wyrzucało się tyle jedzenia, nie kupowało się trzech produktów w cenie jednego tuż przed granicą przeterminowania. W ciągu ostatnich lat coraz więcej jedzenia się marnuje, jest bardzo dużo jedzenia pod oknami. I to przyciąga: jeża, lisa, ale również kawki, gawrony i sroki, które bardzo rozpanoszyły się w Krakowie. Bardzo dużo zimuje u nas ptaków krukowatych, które codziennie rano przylatują do miasta całymi stadami na żerowanie. Każda obecność ptaków krukowatych, a szczególnie sroki, jest dowodem na zaśmiecenie odpadkami i niechlujstwo mieszkańców.

Co jeszcze przyciąga do skupisk ludzkich?

Gatunki łowne, np. sarny, bezpieczniej czują się w mieście, bo tu jest zakaz polowania. Poza tym na terenach zamiejskich sarny są często narażone na ataki zdziczałych, albo po prostu wiejskich, puszczanych wolno psów. Kolejny argument to duża liczba miejsc do gniazdowania dla ptaków. Mimo tego, że ociepla się bloki, redukując liczbę otworów, miasto ciągle oferuje dużą liczbę szczelin czy zadrzewień, gdzie mimo wszystko zwierzęta mogą znaleźć odpowiednie dla siebie miejsce. I tutaj znów: większa różnorodność obecnych gatunków przekłada się na większą różnorodność drapieżników.

Czy to wszystko przekłada się także na zmiany w zachowaniu zwierząt?

Tak, przede wszystkim w diecie. Liczba pustułek wzrosła, bo zmieniły one częściowo swoje przyzwyczajenia. To gatunek, który poluje na gryzonie, ale w miastach nauczyły się polować na jaskółki, jerzyki i ptaki wróblowe. Podobnie stało się z puszczykami.

I tak oferta miasta staje się równocześnie pułapką.

Wzrost liczby drapieżników jest dużym zagrożeniem. Kuna intensywnie redukuje liczebność gołębia, więc nie może on już czuć się bezpiecznie. Jeśli ktoś nie lubi gołębi, powinien lubić kunę. Kto nie lubi gryzoni, np. szczurów, powinien polubić lisa, który na nie poluje .

Ale zagrożenia niesie też działalność człowieka.

Tutaj lista jest bardzo długa. Zwierzęta giną np. pod kołami samochodów. Pod tym względem najbardziej bezbronne są jeże, bo ich naturalną reakcją obronną jest zwinięcie się w kulkę. Jeż nie będzie uciekał przed autem, tylko się zwinie i jest już niestety po sprawie. Nie ma szans, nie odbije się od koła tak, jak sarna może się odbić od zderzaka. Duże zagrożenie stanowią koty domowe, które są bardzo intensywnymi i naprawdę skutecznymi łowcami naszych rodzimych gatunków ptaków. Jeśli ktoś ma kota, który wychodzi swobodnie na zewnątrz, jest absolutnie pewne, że on polował. Wraca, przytula się, ale tego samego dnia zabił kilka ptaków. Problemem są szyby i wszelkiego rodzaju powierzchnie, które odbijają świat zewnętrzny. Ptak nie widzi tego zagrożenia i uderza w szybę czy ekran dźwiękochłonny, mamy bardzo wiele takich przypadków. Poza tym zdarzają się zniszczenia gniazd ptaków czy nietoperzy, które sobie w ciągu dnia odpoczywają w szczelinach. Za każdym razem kiedy robi się remont, trzeba na to zwrócić uwagę, by nie zalepić zwierzęcia żywcem w gnieździe.

Z jakimi problemami trafiają do Państwa poszkodowane zwierzęta?

Do nas trafia około tysiąca zwierząt rocznie i ten wskaźnik rośnie. Są to najczęściej pogryzienia, połamania skrzydeł i nóg w wyniku różnych wypadków, wiele jest też zatruć. Jeżeli ktoś rozsypuje trutkę na szczury, to rozsypuje ją również dla dzikich zwierząt, ponieważ jeż zje ją tak samo jak szczur. Są też zaplątania w różne nitki czy sznurki. Bardzo wiele ptaków trafia do nas z takim problemem, np. piskląt, które zaplątały się w nitki, bo rodzice zbudowali z nich gniazdo. Często zwierzęta zjadają odpadki i potem wyciąga się im z brzucha różne kawałki folii. Trafiają się zwierzęta poranione, bo np. żerowały w puszce i ta puszka im ponacinała skórę. Ludzie przynoszą jeże, które zostały usunięte z trawnika razem ze stertą liści, w której się zagrzebały, i np. nieświadomie wrzucone do ogniska. Ale zdarzają się też przypadki celowego okrucieństwa.

Takie zwierzęta są poddawane u państwa opiece weterynaryjnej. A później?

Wszystko zależy od tego, co się nam uda zdziałać. Podlotki często udaje się nam odchować i po prostu są wypuszczane. Podobnie dzieje się z tymi, którym uda się poskładać nogi czy skrzydła i przejdą rehabilitację albo z tymi odtrutymi. Natomiast takie, które wymagają dłuższej rehabilitacji, muszą pojechać do ośrodka rehabilitacji dzikich zwierząt pod Katowicami i dopiero tam przechodzą rehabilitację.

Czego nie powinniśmy robić, widząc poszkodowane dzikie zwierzę?

Na pewno nie należy zabierać podlotów ptaków, które wyskoczyły wcześniej z gniazda. Bardzo często ludzie popełniają ten błąd, widząc młodego kosa czy kwiczoła. Większość ptaków wyskakuje z gniazda wcześniej niż są w stanie latać, ale są wtedy dokarmiane przez rodziców. Oczywiście inna jest sytuacja, kiedy takie zwierzę jest ranne albo siedzi na środku ulicy, ale w normalnej sytuacji lepiej poczekać tam kwadrans i sprawdzić, czy rodzice podlatują tam i karmią. Jeśli znajdziemy nietoperza, nie wolno go brać gołą ręką. Choć tak naprawdę rzadko się zdarza, że nietoperz przenosi wściekliznę, lepiej być ostrożnym. Jeśli musimy wziąć go z ulicy, to przez rękawicę lub grubszą szmatkę, a gdyby ugryzł, trzeba pojechać do szpitala i skonsultować się z lekarzem.

Do kogo się zwrócić, kiedy nasza pomoc nie wystarczy?

Kiedy zwierzę jest ranne, najlepiej skontaktować się z nami bezpośrednio – wtedy przyjeżdżamy i zabieramy takiego zwierzaka. My się zajmujemy gatunkami chronionymi, inna firma ma umowę na zwierzęta łowne, czyli np. potrącone sarny czy dziki. Najłatwiej jest oczywiście zadzwonić bezpośrednio do odpowiedniej firmy, ale jeśli ktoś nie wie, to wystarczy zadzwonić na Straż Miejską, a oni przekierują w odpowiednie miejsce. Warto zadzwonić, skonsultować, bo nie każdy przypadek kończy się przecież interwencją. To nie zawsze jest konieczne.