O fiakrach jeżdżących do Morskiego Oka słyszymy, że są pazerni i bezduszni. Że maltretują konie. Jednak w tej dyskusji często pomijany jest jeden głos – samych zainteresowanych. – Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że koń to nie jest rzecz, a żywa istota. Nie tylko zwierzę, ale też członek rodziny – mówi Stanisław Chowaniec, który pracę fiakra wykonuje od przeszło 25 lat.
Ewa Sas: Jak na co dzień wygląda pana praca?
Stanisław Chowaniec: Kursy wykonuję przez 10 dni w miesiącu, od 11 do 20 dnia każdego miesiąca. Jak jest sezon, to jest więcej jazdy i konia wymieniamy co kurs, czyli co trasę góra-dół. Biorę dwie pary koni i jedna odpoczywa 2,5 godziny, a druga w tym czasie jedzie. I tak na zmianę. W ciągu miesiąca pracują trzy grupy wozaków, które wymieniają się co 10 dni. Są tacy, którzy pytają tylko ile razy wiozę, ile osób i wyliczają mi od razu ile zarabiam w ciągu 365 dni. A to nie jest tak. Trasę trzeba obsługiwać przez cały rok. Zimą ludzie przychodzą sporadycznie, stoimy nieraz trzy dni i co trzeci dzień zrobimy kurs. Największy ruch jest w lipcu i sierpniu. Naszą pracą rządzi pogoda. Jak jest ładnie, to jest zarobek. A jak brzydko, stoimy nieraz całe dnie i nic.
Co się dzieje z końmi w te dni, kiedy nie jadą do Morskiego Oka?
Stoją w stajni, ale co drugi dzień trzeba się z nimi przejechać. Niektórzy mają duże pastwisko, żeby konie sobie pogoniły. Ale są kute na cztery nogi, więc są w stanie roznieść stajnię – tyle jest w nich siły. Dlatego nawet lepiej jak się wybiegają codziennie. Koń, który odpoczywa, nabiera dużo energii, bo nie ma jak jej spalić. Trzeba go zaprzęgnąć i przejechać z nim z 10 kilometrów. To zwierzę jest tak zbudowane, że im więcej ruchu, tym lepsza kondycja.
Jakie zarzuty słyszy pan ze strony ekologów?
Mówią, że bierzemy za dużo turystów. Ich zdaniem powinniśmy przewozić od 5 do 8 osób. To absurd! Dwa konie ważą 1200 kilo, wóz waży 1200 kilo. To tak jakby ciągnęły swój ciężar. A mają cztery nogi i są zwierzętami pociągowymi. Ci, którzy nas oskarżają, mają suche wyliczenia. Nie znają trasy, ciężaru wozu ani ciężaru koni. Tylko strzelają. A my się opieramy na wzorach fizycznych i matematycznych.
Podstawowym zarzutem jest jednak to, że konie są wykorzystywane ponad swoje siły.
To nie jest prawda. Do Morskiego Oka jeżdżę już ćwierć wieku, ojciec mój tam już jeździł i nic się takiego nie działo. Nagonka zaczęła się od historii z 2006 roku, która była w rzeczywistości wypadkiem – na 300 koni jeden śmiertelny wypadek. Koń zdechł w stajni, a nie na trasie, wbrew temu, co mówili w mediach. To samo w tym roku – koń miał świetne badania, a sekcja zwłok wykazała pęknięcie aorty. Tego nie dało się przewidzieć. Teraz mamy jeszcze określoną liczbę osób. W 2000 roku przewoziliśmy 20 osób, teraz możemy przewozić 12. Ekolodzy nas skrytykowali w gazetach, że wymieniamy konie co dwa miesiące, że te zwierzęta po sezonie są wrakami. To bzdura. Tak jak organizm ludzki, jeden żyje 40 lat, a drugi 100 lat. Tak samo jest z końmi – jeden jest słabszy, drugi mocniejszy. Ale wszystkie muszą pracować. My musimy pracować, jako ludzie, i zwierzęta też. Bo są zwierzętami pociągowymi. Ja doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że koń to nie pomidor, to nie jest rzecz, a żywa istota. Nie tylko zwierzę, ale też członek rodziny.
Będziecie się bronić przed zarzutami?
Na razie jesteśmy bezbronni, ale już niebawem będziemy zakładać stronę internetową, gdzie pokażemy swoje racje. Nikt nie pisze, że nasze konie biorą też udział w Sabałowych Bajaniach, wyścigach kumoterek i góralskim karnawale. Przedstawia się nas tylko w jednym, złym świetle. Ale będziemy do ostatniej chwili walczyć, aby te konie jeździły do Morskiego Oka.
Wygląda na to, że w tym rejonie pracę napędzają konie?
Dzięki koniom funkcjonuje 60 rodzin. Są rymarze, hafciarze haftujący stroje, kuśnierze, kowale, stolarze naprawiający wozy. Obrońcy zwierząt uważają nas za takich, co przyjechali do Morskiego Oka i chcą zrobić biznes eksploatując konie. A my tu jesteśmy z dziada pradziada. I każdy jeździ swoimi końmi. Konia, jak żony, się nie pożycza. Te konie koszą też łąki, podtrzymują ekosystem Tatrzańskiego Parku Narodowego. Jeden koń spożywa 1,5 tony owsa, który zakupujemy od polskich rolników.
Często trafiacie na kontrole na trasie do Morskiego Oka?
Bardzo często. Za przeładowanie jednej osoby zabierają licencję na cały sezon. Nie ma mowy o przeciążeniu wozu. Czekasz cały rok na ten wakacyjny sezon i za przeładowanie możesz stracić pracę.
Rok temu mówił pan, że meleksy nie są w stanie obsługiwać trasy przez cały rok. Dziś jest pan świeżo po ich testowaniu. Jakie wrażenia?
Meleks nie jest w stanie obsłużyć turystów w jesieni ani w zimie, nie pojedzie przez trasę z zaspą 1,5 metra śniegu. To duża zabawka, która nie nadaje się do transportu nad Morskie Oko. Po turystach też widzimy, że wolą jeździć zaprzęgami konnymi. Na meleksie siedzi się nisko, pasażerowie się kurzą. A w dzień deszczowy wszyscy mokną. Taki pojazd nadaje się na lotnisko czy na pole golfowe. Coraz poważniej myślimy o osi wspomagającej konie. A wspólna opinia fiakrów o meleksach zostanie wydana już niebawem.