Choć Teatr Proxima w Krakowie notuje rekordowe wyniki frekwencyjne i samodzielnie remontuje kolejne przestrzenie, jego przyszłość stoi pod znakiem zapytania
O politycznym milczeniu, braku wsparcia i sile niezależnej kultury rozmawiamy z dyrektorem teatru, który – jak sam przyznaje – przechodzi właśnie czas zimnego prysznica i refleksji.
Kinga Poniewozik, LoveKraków.pl: Zacznijmy od sytuacji finansowej. Czy teatr funkcjonuje obecnie na pełnych obrotach?
Piotr Sieklucki, dyrektor Teatru Proxima: Zostaliśmy zmuszeni przez krajową politykę kulturalną do mocnego ograniczenia naszej działalności. Po pierwsze – nowe rachunki, trzykrotnie wyższe niż w poprzednim roku. Po drugie – brak ministerialnego wsparcia na działalność artystyczną.
Jak ocenia pan reakcję instytucji odpowiedzialnych za finansowanie kultury?
Czujemy się zawiedzeni i po raz kolejny rozczarowani decyzjami dotyczącymi podziału publicznych środków. Sytuacja wygląda tak, że nikt nawet niczego nie obiecuje. Po prostu – wyłączyli się z debaty, wyłączyli telefony. Polityka.
A mimo tego teatr nadal działa intensywnie. Jak to możliwe?
Teatr funkcjonuje dzięki publiczności. Mamy drogie bilety, ale spektakle są wyprzedane praktycznie do końca sezonu. Gramy po 20 spektakli miesięcznie.
To imponujący wynik. Co się za nim kryje?
Jesteśmy ofiarą własnego sukcesu. Dzięki środkom dla organizacji pozarządowych udało nam się zbudować dużą instytucję. Ze środków własnych wyremontowaliśmy choćby kolejne piękne miejsce – Pałac Nieśmiertelności.
Czy Kraków wspiera działalność teatru?
Myślę, że Kraków powinien być z nas dumny. Poza Krystyną Jandą nie ma w Polsce równie prężnie działającej fundacji teatralnej. Słyszę, jak z dumą Teatr Variete mówi o swoich przychodach. A ja chcę zauważyć, że mamy dziesięciokrotnie mniejszą dotację, czterokrotnie mniejszą widownię, dwudziestokrotnie mniejsze zatrudnienie, podobne stałe koszty utrzymania – a osiągamy połowę ich przychodów. Co więc jest miarą sukcesu?
Czy czuje się pan osamotniony w tej sytuacji?
Niestety tak. Jedynym, który zadzwonił, był kolega Bartek Szydłowski – z propozycją koprodukcji na „Boską Komedię”, odwołaną premierę Piotra Wacha z Jackiem Poniedziałkiem. To był jedyny głos kolegi z branży, który mimo różnic zdobył się na rozmowę. To wiele mnie nauczyło.
W jakim sensie?
Zawsze byliśmy solidarni z pokrzywdzonymi teatrami, kiedy działa im się krzywda – zwykle polityczna. Nawoływaliśmy do zmian, poświęcaliśmy swój czas, angażowaliśmy się w akcje promujące demokrację i praworządność. Teraz przyszło otrzeźwienie – czas refleksji i zimnego prysznica.
Jakie widzi pan widzi wyjście z tej sytuacji?
Być może jedynym rozwiązaniem jest instytucjonalizacja. Ale szczerze mówiąc – boję się o tożsamość teatru, który został tak mocno pokochany przez widzów.
Wie pani, my prawie nic nie wydajemy na promocję. Nie mamy działu organizacji widowni. Bilety kosztują 160 zł – bo musimy z czegoś opłacić artystów i rachunki. Nasze biuro jest skromne, a mimo to wszystko jest wyprzedane! Nie wiem, jak jeszcze miałbym udowadniać, że zasługujemy na wsparcie.
A jak wygląda współpraca z miastem?
Dużo rozmawiałem z prezydentem Majchrowskim, niestety przez osiem lat kończyło się to jedynie na obietnicach. To też uczy pokory, ale i hartuje. Cieszę się, że mimo wszystko gościmy u siebie polityków – ministrów, posłów, senatorów. Przychodzą na spektakle grupami. Choć czasem później pojawia się rozczarowanie, ja patrzę na to z dumą.
Skąd ta determinacja, by działać dalej mimo trudności?
Taki mam charakter – walczę do końca. Bo tego wymaga ode mnie uczciwość wobec naszego widza.