Sławomir Ptaszkiewicz, kandydat niezależny na prezydenta Krakowa, w rozmowie z Patrykiem Salamonem mówi o tym, że „musi ponieść sztandar”. Samorządowiec deklaruje, że jeśli znajdzie się osoba, która będzie miała większe poparcie niż on sam, to zdecyduje się wycofać z pojedynku. Zaznacza jednak, że musi to być człowiek z organizacji pozarządowej.
Patryk Salamon: Skąd decyzja, by starać się o urząd prezydenta Krakowa?
Sławomir Ptaszkiewicz, radny niezależny, kandydat na prezydenta Krakowa: Najprościej powiedzieć, że wynika to z mojego buntu przeciwko poddawaniu się bieżącej sytuacji. Wszyscy rozkładają ręce, że nic nie ma sensu, ponieważ Jacek Majchrowski wystartuje w wyborach i wszystko pozostanie po staremu. Dla mnie istotne jest, żeby móc wziąć odpowiedzialność za wizję miasta, o którą tyle lat walczę.
O jakiej wizji pan mówi?
Cały czas myślę o wizji miasta otwartego na mieszkańców i prezydenta słuchającego ich potrzeb. Chciałbym innego ustalania priorytetów rozwoju Krakowa. Nie mogę zgodzić się z tym, że zgłaszane są dobre idee w kadencji rady miasta, które po pewnym czasie zamieniane są w porażki.
Poproszę o przykład pomysłu, który – jak pan mówi – zamienił się w porażkę.
Dobitnym przykładem jest projekt Kraków Nowa Huta Przyszłości. Pomysł polegał na tym, żeby nie zajmować się tylko wycinkiem terenu, ale mówić o całej dzielnicy. Udało mi się przekonać prezydenta do organizacji międzynarodowego konkursu architektonicznego. Zorganizowaliśmy go, ale niewiele z tego wyniknęło. Projekt zwycięski nie został uwzględniony w opracowywaniu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Do realizacji zostały wyjęte z niego przypadkowe inwestycje, których realizacja jest de facto dobitnym przykładem na bezsensowność w wydawaniu publicznych pieniędzy. Mam tutaj na myśli projekt Błonia 2.0 czy centrum wód geotermalnych wokół Przylasku Rusieckiego. Uważam, że marnujemy pieniądze, ponieważ chodziło w pierwszej kolejności o zrewitalizowanie terenów poprzemysłowych, a nie zabudowanie zieleni.
Skąd u pana taka nagła obrona zieleni miejskiej? Nie zauważyłem, żeby wcześniej zajmował się pan tym tematem.
Jak zostałem radnym, to kierowałem swoją uwagę na pewne priorytety. Koncentrowałem się na tym, żeby przyciągnąć do Krakowa inwestorów. Stąd mój pomysł na projekt Kraków Nowa Huta Przyszłości. Chciałem doprowadzić do zwiększania ilości miejsc pracy w naszym mieście. Te stanowiska miały być w pewnym sensie alternatywą dla outsourcingu. Potrzebujemy miejsc pracy, które coś produkują, a nie tylko świadczą usługi. To było pierwszym moim celem. Drugie zadanie to poznanie miasta od środka. Chciałem się przekonać, gdzie miasto jest „chore” i które dziedziny wymagają zmiany, dlatego zaangażowałem się w prace komisji rewizyjnej. Chciałem dowiedzieć się, jak to jest, że pojawia się masa ciekawych pomysłów, ale zawsze niszczy się je zdaniem „Fajny pomysł, ale nie ma na to pieniędzy”.
Są czy nie ma pieniędzy miejskich?
Są nawet bardzo duże pieniądze.
To gdzie są schowane?
Ludzie, którzy zarządzają naszym miastem, mają wypaczone podejście do kwestii przedsiębiorczości. Oni od zawsze zajmowali się tylko wydawaniem pieniędzy i to nie swoich. Urzędnicy w pierwszej kolejności redukują ryzyko i nie chcą brać odpowiedzialności za działania, które są ryzykowne, lub zmuszają do większej ilości pracy. Dlatego wystawia się nieruchomości w drodze licytacji. Przesypia się koniunkturę, a póżniej sprzedaje miejskie nieruchomości na gwałt w czasie dekoniunktury na rynku. Przykład: opróżnialiśmy nieruchomość przy ulicy Stradomskiej – wyprowadziliśmy mieszkańców oraz zlikwidowaliśmy przedszkole, a teraz budynek stoi pusty. Obiekt niszczeje i naturalnym jest, że cena spada w dół. Kolejnym przykładem jest sprzedaż nieruchomości z bonifikatami, które wynoszą od 70 do 90 procent. Nie ma co się dziwić, że w budżecie miasta jest mało pieniędzy. W tej kadencji rady miasta straciliśmy na tym ponad 1,3 miliarda złotych.
To jak inaczej to sprzedawać? I czy w ogóle sprzedawać miejskie nieruchomości?
Tam, gdzie mamy możliwość wynajmowania nieruchomości, powinniśmy czerpać korzyści z najmu. Powinniśmy zostawić majątek dla przyszłych pokoleń, a nie pozbywać się nieruchomości w takiej formule. Tutaj radni korzystali z najprostszego sposobu. Po 1989 roku sprzedaliśmy w Krakowie 33 tysiące mieszkań gminnych z niebotycznymi ulgami.
Powróćmy jeszcze do tematu pana zainteresowania zielenią miejską. Zrobił się pan bardzo aktywny w temacie Zakrzówka. Wszystko pachniało lekkim populizmem.
Kiedy zostałem radnym, jeździłem samochodem terenowym z wielkim silnikiem diesla. Po pierwszym spotkaniu w radzie miasta, kiedy zobaczyłem wyniki stanu powietrza, powiedziałem: muszę coś z tym zrobić. Zacząłem zmiany od siebie. Przesiadłem się do małego samochodu z silnikiem hybrydowym, kupiłem sobie rower i od kilku lat jeżdżę nim po centrum. Zbudowałem swoją świadomość. To był początek. Kolejnym krokiem w mojej ewolucji był spór o Zakrzówek, kiedy wszedł na obrady plan zagospodarowania dla tego terenu i spotkałem Cecylię Malik. Ona uświadomiła mi temat i skalę problemu. Obszedłem cały ten teren i stwierdziłem, że popełniamy wielki błąd. Nie dodajemy żadnej wartości urbanistycznej dla tego obszaru, narażamy gminę na konieczność uzbrojenia działek w infrastrukturę dla dodatkowego tysiąca mieszkań, puszczamy ruch samochodowy w miejsce, gdzie nie ma co z nim dalej zrobić. Wchodzimy z zabudową w rejony położone kilkadziesiąt metrów od skał. Zapytałem Cecylię, co mogę zrobić, oprócz tego, że wpiszę poprawkę. Powiedziała "załóż skrzydełka" i tak pojawiłem się z nimi na proteście aktywistów.
Zamierza pan dalej robić coś z zielenią miejską? Ma pan plan?
Są dwie sprawy. Po pierwsze trzeba zwiększyć środki na dbanie o zieleń i na jej uporządkowanie. Wzmocniłbym wszelkie inicjatywy lokalne. Mam przykład: jeśli jest wspólnota mieszkańców ulicy Zwierzynieckiej i chcą oni poświęcić swój czas i dbać o zieleń, to trzeba ich wspierać. Jeśli da się możliwość i powie mieszkańcom "bierzcie zieleń w swoje ręce", to pojawiają się pasjonaci. Wtedy rozwiązujemy problem na mikroskalę. Systemowo miasto musi zwiększyć środki na dbanie o zieleń – to jest pierwszy krok.
Jako radny nie zgłosił pan nigdy poprawki do budżetu na zwiększenie pieniędzy na zieleń.
Składałem na wewnętrznej liście klubowej PO.
Pana program jest dość zbieżny z postulatami kolejnego kandydata na prezydenta – Łukasza Gibały. Chcą panowie zrezygnować z wielkich inwestycji.
Ja nie mówię, że chcę zrezygnować z wielkich inwestycji. Popierałem olimpiadę, ponieważ widziałem możliwość pozyskania kapitału z zewnątrz. My potrzebujemy trzeciej obwodnicy. Musimy stworzyć Trasę Łagiewnicką, Trasę Zwierzyniecką. Musimy odciążyć Aleje Trzech Wieszczów. Kraków potrzebuje kilku miliardów na rozwiązania komunikacyjne. Pytanie, jak pozyskać te pieniądze dla budżetu miasta.
Jakie inwestycje powinniśmy realizować?
Potrzebujemy zaprojektować i wykonać trzecią obwodnicę, zwiększyć pokrycie Krakowa siecią tramwajową oraz poprawić wjazd do miasta. To są nasze wizytówki.
O metrze pan nie wspomina.
Początkowo byłem za tym, żeby ten projekt badać. Kiedy pojawiły się szacunkowe koszty dziesiątek milionów złotych na ekspertyzy, zacząłem wątpić w ten pomysł. Po debacie referendalnej spotkałem się z wieloma osobami, które mają doświadczenie z metrem. Rozmawiałem z osobą z Amsterdamu. To miasto rozpoczęło projekt budowy metra i inwestycja wydłuża się nawet o 10 lat w stosunku do zakładanego terminu, a miasto jest rozkopane. Jeśli patrzę na to, czego najbardziej potrzebujemy do życia w perspektywie 12 lat oraz na nasze potrzeby i środki, jakie mamy do pozyskania, to przede wszystkim trzeba zrealizować rzeczy, o których wcześniej powiedziałem. Metro to pieśń przyszłości i ono musi mieć inną dynamikę. Nie jestem zwolennikiem robienia dokumentacji na półkę. Na dzień dzisiejszy proponuję, aby temat metra zamknąć na etapie ogólnej walidacji, bez wchodzenia w szczegóły. Ten projekt wydaje się przegrany. Nie chciałbym powtórzyć olimpiady, żeby stworzyć dokumenty za 20 milionów złotych i stwierdzić, że to nie jest jeszcze ten czas.
Postulaty pana i Łukasza Gibały to prawie dwa takie same pomysły na miasto.
Czasem mam wrażenie, że Łukasz uczestniczy w pracach mojego sztabu. Łukasz mnie naśladuje, to jest miłe. Wystartowałem z tymi założeniami jako pierwszy.
Dwóch takich samych kandydatów. To może jeden powinien się wycofać?
Niewątpliwie tworzenie wielu wersji tej samej wizji nie jest dobrym rozwiązaniem. Dla mnie ważne jest, żeby wprowadzić wizję w życie i wziąć za to odpowiedzialność. Jeśli będzie lepszy kandydat, który będzie miał większe poparcie, to jestem w stanie go poprzeć.
Dopuszcza pan scenariusz, że rezygnuje w trakcie kampanii?
Ludzie, którzy uczestniczą w budowie obywatelskiej wizji miasta, należą do różnych kręgów. Jeśli zobaczę, że ktoś jest bardziej przekonujący i ma większe szanse w wyborach, to jestem otwarty na połączenie sił.
Jak się pojawi Jarosław Gowin z podobnymi poglądami na miasto?
Jarosław Gowin nie jest zainteresowany miastem, tylko ogólnopolską polityką.
Specjalnie poruszyłem ten temat, bo pana przeszłość polityczna powiązana jest z działalnością Jarosława Gowina. To kiedy pan jest w stanie zrezygnować z kandydowania? Jak osoba musi się pojawić?
Mogę wycofać się w momencie, kiedy zgłosi się ktoś z organizacji pozarządowych, z którymi współpracuję. Jeśli tutaj pojawi się lepszy kandydat, to rozważam możliwość wycofania. "Lepszy" to taki, który swoją charyzmą pociągnie za sobą więcej osób niż ja. To nie jest problem. Nie wycofam się tylko dlatego, że jakiś polityk pojawi się w wyścigu o fotel prezydenta.
Nie chce pan popierać polityków?
Ja nie wierzę w to, że jest siła po stronie polityków, aby zrealizować obywatelską wizję Krakowa. Byłem w polityce przez kilka lat i wiem, że ten układ wzajemnych powiązań jest ustawiony na całkiem innym poziomie. Nie chodzi o dobro publiczne, tylko o interesy poszczególnych osób, które chcą być w grze politycznej. Ja mówię o agendzie miasta, a nie agendzie politycznej. Jak długo mogłem realizować cele dla miasta w polityce, tak długo tam byłem. Jak widziałem, że nie ma szans, to się wycofałem z polityki.
Mam wrażenie, że powierzył pan kierowanie Ambasadą Krakowian Janowi Szpilowi, ówczesnemu prezesowi stowarzyszenia Kraków Miastem Rowerów, żeby zyskać poparcie tego środowiska.
Absolutnie nie. Nie zrobiłem tego, żeby popierało mnie jekiekolwiek stowarzyszenie. Kiedy w zeszłym roku byłem bliski odejścia z polityki, dostałem propozycję kierowania Korporacją Samorządową im. Dietla. Powiedziałem, że mogę to zrobić pod jednym warunkiem: organizacja ma nie tylko wręczać nagrody, ale stać się miejscem integrującym środowiska miejskie. Tak zrodził się pomysł Ambasady Krakowian. Ponieważ miasto nie było w stanie zapewnić lokalu, postanowiłem przeznaczyć swoją dietę radnego na wynajem tych pomieszczeń przy ulicy Stolarskiej. Jan Szpil potrafi budować społeczności, dlatego został gospodarzem tego miejsca. Nie wykorzystuję ambasady do celów kampanijnych ani politycznych.
Czyli radni PO swoimi działaniami zmusili pana do kandydowania?
W jakimś stopniu tak. Gdy zobaczyłem, że wszyscy postępują tak, aby Jacek Majchrowski nie miał realnego kontrkandydata, kiedy zaczęto krytykować moje działania i postanowiono o wyrzuceniu mnie z komisji rewizyjnej, postanowiłem, że się nie poddam. Kandyduję w wyborach, aby ponieść sztandar.
Rozważa pan współpracę z Tomaszem Leśniakiem – kandydatem popieranym przez Partię Zieloni?
W maju rozmawiałem z Leśniakiem, który mówił, że nie bierze kandydowania pod uwagę. Cieszę się, że moja decyzja pobudziła innych do działania. Ta wspólna wizja, jeśli będzie podzielona pomiędzy trzy osoby [Gibała, Leśniak, Ptaszkiewicz – przyp. red.] i każdy z nas zbierze po 5-7 procent, to w sumie zbierzemy 20 procent. Nikt z nas nie osiągnie sukcesu w wyborach.