Stawiać na silne zawodówki, likwidować licea

V Liceum Ogólnokształcące w Krakowie fot. Krzysztof Kalinowski

31 sierpnia tego roku, zgodnie z wcześniej podjętymi uchwałami rady miasta, zlikwidowanych zostanie dziewięć szkół. Są to m.in. licea profilowane i technika uzupełniające dla dorosłych. Zdaniem Anny Okońskiej-Walkowicz, która rozpoczęła proces restrukturyzacji krakowskiej oświaty, to nie koniec.

Jak tłumaczy Filip Szatanik z Urzędu Miasta Krakowa, likwidacja szkół jest wymuszona poprzez ustawę, w myśl której przestają istnieć licea profilowane. W pozostałych nie było uczniów i szkoły nie prowadziły naborów bądź zostały włączone w skład zespołów szkół. – To tego jest niż demograficzny – informuje przedstawiciel magistratu.

Przekazywać, a nie likwidować

Sama likwidacja szkoły to wyrażenie prawne i często nie wiąże się z fizycznym i faktycznym zlikwidowaniem placówki, a na przykład z włączeniem do zespołu szkół czy przekształceniem. Była wiceprezydent ds. edukacji uważa, że zamiast likwidacji placówek sensowniejsze jest ich przekazywanie innym podmiotom. Aby do tego doszło, w szkole musi się uczyć więcej niż 70 uczniów. Anna Okońska-Walkowicz podaje przykład Publicznego Gimnazjum Jezuitów im. Św. Stanisława Kostki na os. Kozłówce. – Było tam 76 uczniów, a w zasadzie około 30, bo odchodziły trzecie klasy. Przekazaliśmy szkołę jezuitom i teraz uczy się tam 450 osób – opowiada Okońska-Walkowicz i dodaje, że gimnazjum cieszy się dobrą renomą, a jednocześnie jest szkołą rejonową. – Podobnie było w Nowej Hucie. Szkoła padała, teraz ma 160 chętnych do pierwszych klas. To są dobre kroki. Wtedy sieć szkół nie topnieje, zmienia się tylko prowadzenie.

Postawić na centra kształcenia zawodowego

W rozmowie z obecnym pełnomocnikiem prezydenta ds. polityki społecznej zadaliśmy pytanie, czy to koniec problemów z krakowską edukacją. – Problemów jest bardzo dużo – odpowiada Okońska-Walkowicz i jako pierwszy z nich wymienia usystematyzowanie szkół zawodowych. – Należy zlikwidować te o słabym zapleczu i bazie z małym zainteresowaniem. Powinny powstać dobrze wyposażone centra kształcenia zawodowego z nowymi technologiami. W innym wypadku ani Unia, ani rząd nie dadzą pieniędzy na porozsiewane, nie cieszące się popularnością zawodówki – tłumaczy była wiceprezydent. – Takie centra należy oprzeć na najmocniejszych szkołach zawodowych – dodaje.

– Sama idea jest dobra i od dawna rozważana na poziomie marszałka województwa, bo chodzi o kolejną perspektywę finansową z budżetu unijnego. Należy zmienić sposób kwalifikacji zawodowych, a to dużo kosztuje, ponieważ trzeba mieć odpowiednie pracownie i nie wszędzie da się je stworzyć – mówi wiceprezydent ds. edukacji Tadeusz Matusz.

Naturalną koleją rzeczy jest to, że gdy zawodówki rosną w siłę, spada znaczenie ogólniaków. I to drugi problem. – Trzeba postawić na te pierwsze numery liceów, najbardziej oblegane i wzmocnić ich bazę – twierdzi Anna Okońska-Walkowicz. – Na razie młodzież „głosuje” nogami. Po drugie, w tych słabszych szkołach został wprowadzony program naprawczy i za jakiś czas jego wyniki zostaną ogłoszone. Będzie to wskazówka dla radnych miejskich następnej kadencji – mówi Matusz.

Przenośne szkoły?

W spokoju należałoby zostawić gimnazja i podstawówki, ale z małymi wyjątkami. – Nowa Huta bardzo się starzeje i tam należałoby zlikwidować podstawówki – zauważa.

W centrum miasta i na niektórych osiedlach sytuacja jest odwrotna i ma się wrażenie, że właśnie tych szkół brakuje. Do tego doszedł się jeszcze dwuletni mini-wyż. – Jakimś rozwiązaniem byłyby szkoły tymczasowe, które można rozebrać i przenieść w inne miejsce – mówi Okońska-Walkowicz. To nie nowość, bowiem takie rozwiązania są stosowane od lat na Zachodzie, a w 2008 roku władze Warszawy, właśnie w związku z wyżem demograficznym, rozważały wprowadzenie takiego systemu dla żłóbków. Rozłożenie kontenerów miałoby być trzykrotnie tańsze niż nowy budynek, a dodatkową korzyścią byłaby ich mobilność.

Innym pomysłem jest zmiana mentalności mieszkańców obrzeży Krakowa, jednak na to się nie zanosi. – Tam szkoły w obrębie 2-3 kilometrów stoją puste, a wszyscy dążą do tego, aby dziecko chodziło do szkoły w centrum. Jednak rodzice się na to absolutnie nie godzą – mówi Anna Okońska-Walkowicz.