Andrzej Szczerski: „Po trzech dekadach transformacji okazuje się, że możliwy jest happy end” [Rozmowa]

Andrzej Szczerski fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

„Transformacja. Sztuka Europy Środkowo-Wschodniej po 1989 roku” pokazuje, że niepokojącym fenomenem dzisiejszych czasów jest uniformizacja kulturowa, która z wolnością nie ma nic wspólnego. Na wystawach w galeriach w Korei czy Meksyku zobaczymy mniej więcej to samo. Jeżeli chcemy przeciwstawić się takiemu ujednoliceniu, będącemu efektem globalizacji, trzeba powrócić do odmiennych, kulturowych korzeni” – mówi nam o swojej najnowszej książce dr hab. Andrzej Szczerski.

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: „Komunizmu nie było” jak głosi tytuł pracy rumuńskiego artysty Cipriana Mureşana? I też jeden z rozdziałów Pana książki.

Andrzej Szczerski, historyk sztuki, autor książki „Transformacja. Sztuka w Europie Środkowo-Wschodniej po 1989 roku”: To dobry punkt wyjścia do naszej rozmowy. Sztuka potrafi komentować rzeczywistość, która wydaje się nam oczywista, pokazując także to, czego nie umiemy dostrzec. Przykładem może być właśnie problem pamięci o czasach komunizmu po 1989 roku. Z jednej strony wydawało się, że wiemy, co przeżyliśmy i co powinniśmy pamiętać, z drugiej jednak unikano niewygodnych wspomnień i kreowano w ich miejsce inne, często fikcyjne. Praca Mureşana to hasło ułożone z wyciętych płyt winylowych, na których nagrano koncerty propagandowe z czasów komunistycznej Rumunii. Artysta pozornie unieważnia przeszłość, niszcząc jej dowody, ale paradoksalnie tak naprawdę buduje z nich pomnik tego, o czym nie chcemy pamiętać.

Mureşan w jednej ze swoich wypowiedzi podkreślał, że z perspektywy XXI wieku ta komunistyczna przeszłość nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Czy aby na pewno?

Możemy odróżnić dwa aspekty tej pamięci. Faktycznie chęć zapomnienia o czasach komunizmu i otwarcia się na wolny świat po 1989 roku była tak wielka, że chciano budować nową rzeczywistość bez oglądania się wstecz. W jakimś sensie to zapomnienie wspierała oficjalna polityka kulturalna postkomunistycznych państw, przynajmniej w latach 90. Jednocześnie do dziś odkrywamy prawdę o czasach komunistycznych i nie mamy kompletnego obrazu tej epoki, więc tak naprawdę nie wiadomo, o czym pamiętać.

Z czego to wynika?

To kwestia między innymi dostępności do dokumentów, odwagi w podejmowaniu tematów badawczych, ale i zwykłej ludzkiej niechęci wobec nadal zbyt bolesnych wspomnień, które lepiej zostawić za sobą. W swojej książce pokazuję, że problemy te podejmowała też sztuka, zastanawiając się, co zostało z komunistycznej utopii czy w jakim stopniu na przekór ciężarom z przeszłości możemy iść dalej.

Właśnie, jak iść dalej?

Odnajdując inną tradycję niż czasy komunizmu. Komunizm jest dla mnie punktem odniesienia, ale podkreślam też, że sztuka współczesna odnajduje się także – przede wszystkim – w tradycji przedwojennej awangardy. Od wielu lat obserwujemy powrót surrealizmu, abstrakcji, fascynację konstruktywizmem. Artyści nie odnoszą się dziś tylko do komunistycznej przeszłości.


To jak ta baśniowość wkradła się do sztuki? Dlaczego groteska czy surrealizm urzekły artystów?

Groteska to fenomen charakterystyczny dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej nie tylko współcześnie. Stale powraca, komentując poniekąd nasze geokulturowe położenie. Jesteśmy częścią Europy, ale przecież jej młodszym regionem, który zyskał samodzielność dopiero we wczesnym średniowieczu. Przyznajemy się więc do tradycji europejskiej, ale i patrzymy krytycznie na normy wypracowane w głównych ośrodkach cywilizacyjnych Zachodu. I wreszcie – mamy niezwykły dystans do świata, biorąc pod uwagę naszą historię obfitującą we wzloty i upadki.

Groteska pozwoliła to wszystko scalić, opanować?

Tak, to takie branie świata w nawias, autoironia, ale i rodzaj uczenia się przez żart, błazenada na serio. Nie po to, aby wszystko wykpić, ale w nieoczkiwany sposób zakwestionować dogmaty narzucane nam z zewnątrz przez tych, którzy uznają się za centrum.

To jaki obraz tamtych czasów wykreowali artyści Europy Środkowo-Wschodniej? Jak reagowali na nowy ład, nową rzeczywistość? Bo jak już mówimy – społeczeństwa chciały zapomnieć o tamtym świecie.

Rok 1989 to paradoksalnie nie tylko wielki powrót przeszłości, ale i próba odzyskiwania tego, czego pozbawił nas komunizm, na przykład w sferze konsumpcyjnej i chęć zmierzenia się z tym, co utraciliśmy. Odwrotnie niż chciał Francis Fukuyama, który uważał, że upadek komunizmu „to koniec historii”.

Nie dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. W kontekście tego, co Pan mówi, to nowy początek.

Zdumiewające, jak bardzo w czasach, kiedy chcemy myśleć o przyszłości, nagle pojawia się presja patrzenia wstecz, uwolnionego od cenzury. Przed 1989 rokiem wśród wielu zakazów istniał też zakaz pamiętania. Socjologowie piszą o tym, że w krajach dawnego bloku wschodniego mieszkali ludzie bez przeszłości. Wszyscy mieli budować od nowa swój nowy świat, a na przykład tzw. niewłaściwe pochodzenie mogło komuś zniszczyć życie. Przeszłość jednak na szczęście przetrwała. I dlatego możemy dziś chociażby pokazywać związki między sztuką współczesną a dawną awangardą. Najważniejszym jednak efektem odnajdywania „długiego trwania” dawnych wzorców cywilizacyjnych jest debata o naszym miejscu w Europie.

Tuż po zachłyśnięciu się tą wolnością?

Tuż po 1989 roku dominowało przekonanie, że komunizm tak bardzo nas zdegradował, że jedynym wyjściem jest jak najszybsze dogonienie cywilizowanego świata, najlepiej przez naśladowanie rozwiązań z krajów bardziej rozwiniętych i to w każdej dziedzinie życia. A więc podporządkowanie się pojedynczemu „centrum”. Takie podejście zaczyna się zmieniać dopiero od niedawna. W „Transformacji” pokazuję, że możemy zaproponować inny model kultury europejskiej, policentrycznej, opartej na wielu ośrodkach kulturalnych, mających swoją wielowiekową tradycję i do dziś aktywnych.


A czy w tej sztuce, powiedzmy, o regionalnym wymiarze, dostrzegł Pan większą artystyczną wolność?

Ciekawe pytanie, mówi się często o tym, że centra moją tendencję do uniformizacji reguł, a na prowincji jest więcej wolności. Nie sądzę, aby było to takie proste. Sprowadzając to pytanie do kwestii praktycznych, ważne, aby instytucje sztuki w naszym regionie nie zadowalały się kopiowaniem mód wystawienniczych z zewnątrz, ale swoje ograniczone wciąż środki przeznaczały raczej na nowatorskie projekty, których nie zaryzykują duże muzea i galerie na świecie. Wielokrotnie zwiedzając takie miasta jak Koszyce, Kluż czy Zagrzeb, widziałem tam wiele bardzo wartościowych projektów, które na pewno nie trafią do głównego obiegu, ponieważ na przykład ich autorami nie są najbardziej znani twórcy i nie przyciągną wielkiej publiczności. W tym sensie w ośrodkach regionalnych można sobie pozwolić na więcej i pokazać na przykład kwestie kluczowe dla naszej historii, a nie tylko głośne nazwiska z globalnego art world’u.

W końcu te wszystkie działania kształtowały i kształtują tożsamość europejską.

Oczywiście, dlatego tak ważna jest europejska różnorodność. W „Transformacji” piszę między innymi o sztuce politycznie zaangażowanej i podaję przykłady, których na Zachodzie nikt się nie spodziewał. O ile uznawano, że Polska czy Czechosłowacja są częścią Europy i mogą przeciwstawić się komunizmowi, to republiki ZSRR postrzegano jako całkowicie zsowietyzowane, zamieszkane przez bezwolnych „ludzi radzieckich”.

Ale w tych krajach nastąpiła prawdziwa eksplozja inicjatyw, dzięki którym demonstrowały swoją przynależność do Europy.

Warto przypomnieć zorganizowany w 1989 roku Łańcuch Bałtycki, kiedy to miliony mieszkańców Estonii, Łotwy i Litwy stanęło ręka w rękę w łańcuchu pomiędzy Tallinem, Rygą a Wilnem, demonstrując na rzecz wolności i przynależności do Europy. Podobnie ważne demonstracje nadal się odbywają, przede wszystkim podczas niedawnej rewolucji na Ukrainie. W książce zobaczyć można zdjęcie z demonstracji we Lwowie z 2013 roku, gdzie na transparencie widnieje napis „You cannot give us Europe. We are Europe”. Niech Europa wreszcie zrozumie, że Ukraina to także jej część.

A nie tylko patrzy z tej swojej „centralnej” perspektywy…

W tej wielkiej dyskusji o tożsamości Europy dziś ścierają się dwie wielkie koncepcje – centralizmu i policentryczności. Dla mnie istotna jest ta druga.

Sporo miejsca poświęca Pan też roli Kościoła Katolickiego, który w tamtych czasach stanowił opozycję przeciwko systemowi totalitarnemu.

W Polsce przed 1989 rokiem Kościół Katolicki miał szczególne znaczenie, w innych krajach regionu było inaczej, choć na przykład katolicyzm był też źródłem antykomunistycznych postaw w Chorwacji czy na Węgrzech. W książce chodziło mi nie tyle o kwestie analizowane przez religioznawców czy socjologów, ale o rolę kościoła w kształtowaniu przestrzeni publicznej przy pomocy środków charakterystycznych dla teatralnych spektakli czy współczesnych projektów partycypacyjnych. Przykładem może być pielgrzymka papieża Jana Pawła II do Polski w 1979 roku. Tłumy ludzi na ulicach, dekoracje w oknach domów i na ulicach, oprawę artystyczną mszy świętych można też ocenić jako demonstracje religijno-polityczne wykorzystujące elementy artystyczne. Przypominam tym samym, w jaki sposób w czasach komunizmu ludzie starali się „odzyskać miasto” i przestrzeń wspólną. Dla młodszej generacji to coraz mniej zrozumiałe, że pójście na papieską mszę z udziałem setek tysięcy wiernych było demonstracją religijności, ale i niezgody na komunizm.

Wróćmy do sztuki. Ta politycznie zaangażowana miała komentować, wspierać i krytykować, jak pisał Piotr Piotrowski. Określał to mianem „politycznej apolityczności”.

Piotr Piotrowski mówił o tym problemie w kontekście sztuki abstrakcyjnej, przede wszystkim w czasach odwilży 1956 roku i potem tzw. „pseudoawangardy” lat 70. Uważał, że sztuka ta, pozornie antysystemowa, przez swoją ideową neutralność był nieszkodliwa i wykorzystywana jako listek figowy przez system totalitarny. W jaki sposób? Pokazywała, że w krajach realnego socjalizmu można tworzyć sztukę posługującą się formami awangardowymi, a więc nie ma ograniczeń wolności twórczej. Po 1989 roku oczekiwano, że sztuka nie będzie już niczego udawać i pójdzie od razu na barykady. Uważam jednak, że stało się odwrotnie. Sztuka, która najczęściej szermowała hasłami wolnościowymi i emancypacyjnymi, na własne życzenie wolała pozostać w kręgu artystycznych instytucji i propagowanych przez nie treści, bynajmniej nie stając się faktycznym narzędziem zmiany, ale jeszcze jednym wydarzeniem galeryjnym.

Rozczarowanie?

Tak, tym bardziej, że w tych realiach nie powstało wiele wartościowych prac, które mogły mieć większe znaczenie poza artystycznym światem. Niewielu artystów miało odwagę zaryzykować, większość wolała działać dla i w porozumieniu z instytucjonalnym establishmentem.

A czy my dziś z wolności artystycznej potrafimy korzystać?

W „Transformacji” piszę o tym, że niepokojącym fenomenem dzisiejszych czasów jest uniformizacja kulturowa, która z wolnością nie ma nic wspólnego. Na wystawach w galeriach w Korei czy Meksyku, zobaczymy mniej więcej to samo. Jeżeli chcemy przeciwstawić się takiemu ujednoliceniu, będącemu efektem globalizacji, trzeba powrócić do odmiennych, kulturowych korzeni, które każdy z nas ma, ale i mówić o nich w sposób zrozumiały w świecie. W książce staram się pokazać przykłady twórców, którzy potrafili to osiągnąć.


Pana książka zwraca uwagę na to, że warto wracać do źródeł i z nich czerpać. Nie oglądać się tylko na innych, ale dostrzec, że mamy coś do powiedzenia w sztuce.

To właśnie starałem się przekazać. O ile generalnie zgadzamy się, że takie wartości łatwiej znaleźć w sztuce dawnej, próbuję pokazać, że świadczyć o nich może także sztuka współczesna. Ważne, abyśmy przestali patrzeć na całą sztukę współczesną wyłącznie jak na prowokację, chwilową modę, grę rynkową itp., ale potrafili znaleźć takie dzieła, które właśnie na nowo, inteligentnie i twórczo interpretują nasze kulturowe dziedzictwo. Przestańmy wreszcie twierdzić, że coś jest wartościowe wyłącznie wtedy, gdy zostaje docenione w Nowym Jorku, Paryżu czy Londynie. Dzisiejszy świat już tak nie funkcjonuje, pojawiają się nowe centra artystyczne, a my sami mamy tak duży potencjał, że możemy kreować zjawiska artystyczne o dużo szerzej niż lokalna skali odziaływania. Nasze doświadczenie historyczne i cywilizacyjne są na tyle wartościowe, że na pewno też mamy coś do powiedzenia.

Może jest tak, że wciąż potrzebujemy jeszcze czasu, aby nabrać tej pewności siebie?

Ten problem regularnie powraca w kulturze polskiej. Na przykład w czasie rozbiorów przekonywano nas, że nie potrafimy się sami rządzić. Dzisiaj to raczej nieuświadomione do końca dziedzictwo komunizmu, które po 1989 roku wzmocniło hasło „powrotu do Europy” przez naśladownictwo krajów zachodnich. W PRL przez lata podkreślano, że jesteśmy prowincją wielkiego imperium, a kultura polska nie ma takiego znaczenia jak inne wielkie kultury europejskie, na przykład kultura rosyjska. Tego typu treści nadal powracają, chociażby kiedy twierdzi się, że za bardzo chwalimy się swoimi dawnymi sukcesami, które tak naprawdę sukcesami nie były, a każde odwołanie do nich to narodowa megalomania. Polska inteligencja nadal żyje w cieniu komunistycznej inżynierii społecznej, przekonującej, że powinniśmy się siebie bać, unikać autorefleksji i wierzyć tylko w to, czego nauczają władze. Mówi się bardzo trafnie, że komunizm prowadził do infantylizacji swoich obywateli. Wystarczy przypomnieć sobie bohaterów serialu „Czterdziestolatek”.

Kultowy serial.

Główny bohater to w gruncie rzeczy duże dziecko. Ma pracę, malucha i mieszkanie w bloku, ponieważ przyzwoicie buduje przyszłość socjalistycznej Polski. Akceptuje świat, gdzie wszystko jest za niego zaplanowane i nie chce myśleć samodzielnie, bo zbyt wiele by zaryzykował. Tak ludzi wychowywano, również po to, aby nie brali na serio własnej historii. Kiedy główny bohater szuka swojego przodka, to wychodzi z tego farsa.

To wymazanie pamięci o komunizmie jest – moim zdaniem – nierealne. W wielu miastach Polski do dziś stoją „pamiątki” po tamtych czasach. Pałac Kultury i Nauki w Warszawie czy hotel Cracovia w Krakowie… Jedni mówią „niszczyć”, drudzy „zostawić, bo cenne”.

Historia PRL pozostanie wpisana w historię Polski. Ale musimy ją umieć interpretować w jasny sposób, czyli pokazać to, co warto zachować, a czego nie i otwarcie o tym dyskutować, bez uciekania w niepamięć. Jeżeli tego nie zrobimy, zrównamy źle zaprojektowane, koszmarne blokowiska ze znakomitą architekturą modernizmu lat 60. Dojrzałość w myśleniu o swojej historii to również umiejętność dostrzeżenia, co sensownego zostało nam z tamtych lat. Byli tacy, który potrafili się komunizmowi sprzeciwić w sposób spektakularny, ale i tacy, którzy na swoją miarę kontestowali ówczesną rzeczywistość, żyjąc obok niej i nie poddając się ideologii. Zapytajmy też, czy na pewno musimy zachować socrealistyczny Pałac Kultury i Nauki? A niszczyć modernizm lat 60. i 70.? To dwa różne światy.

To jakim świadectwem transformacji jest sztuka Europy Środkowo-Wschodniej?

To trudnie pytanie. Myślę, że zagubienia i niepewności na samym początku, a dalej swoistej introspekcji, a dziś próby odbudowania podmiotowości, czyli zrozumienia współczesnego świata i naszego w nim miejsca. Po 1989 roku charakterystyczna stała się popularność historii alternatywnych, o których napisałem w książce osobny rozdział. Transformacja była dla wielu tak wielkim wyzwaniem, że woleli uciec w świat fantasmagorii. Z obaw i niepewności wynikała też popularność groteski czy wymuszona i nieskuteczna polityczność sztuki. Ostatnie lata są już inne, lekcja na temat naszej tożsamości została odrobiona i czujemy się na tyle pewnie, że już nie musimy za nikim nadążać. Po trzech dekadach transformacji okazuje się, że możliwy jest happy end.


Już 28 lutego w Bibliotece Jagiellońskiej odbędzie się spotkanie i dyskusja poświęcona książce Andrzeja Szczerskiego. Początek o godzinie 17.00.

 

News will be here

Aktualności

Pokaż więcej