Prawdopodobnie w październiku zakończy się proces wytoczony przeciwko Maciejowi Maleńczukowi przez jednego z członków fundacji Pro Prawo do życia. Artysta został oskarżony o naruszenie cielesności podczas pikiety przeciwników aborcji.
Sąd w dalszym ciągu czeka na odpowiedź od Facebooka. Właściciel portalu społecznościowego miał potwierdzić, czy profil, na którym ukazał się post dotyczący uderzenia jednego z członków fundacji Pro Prawo do życia, należał do Macieja Maleńczuka oraz czy to on był jego autorem.
Na wtorkowej rozprawie zostali przesłuchani dwaj świadkowie: krakowski adwokat Tomasz B. oraz policjant Przemysław P. Mecenas opowiedział o tym, co widział podczas demonstracji, gdyż przebywał w tym czasie na Rynku Głównym i brał udział w spontanicznej manifestacji KOD-u. Zeznał, że nie zauważył, aby Maleńczuk złamał w jakikolwiek sposób prawo.
Nie te wiatry
Adwokat skupił się natomiast na reakcji policjantów, zabezpieczających manifestacje, na jego zgłoszenie dotyczące plakatów z martwymi płodami. Stwierdził, że poczuł się zgorszony i że domaga się interwencji. Zdaniem B., policjanci powiedzieli, że jak chce, może to zgłosić na komisariacie i wtedy oni podejmą działanie. Gdy Tomasz B. wyciągnął legitymację adwokacją i wytłumaczył funkcjonariuszom, jakie są ich obowiązki, ci – jak podkreślił – bardzo niechętnie przystąpili do działania.
Sprawa jednak zakończyła się odmową wszczęcia postępowania. Mecenas odpowiedział przed sądem, że jeden z policjantów, nie biorących udziału w postępowaniu, powiedział mu, iż teraz „wieją inne wiatry polityczne”, dlatego nie ma szans nic osiągnąć.
O co chodzi?
Proces jest wynikiem zdarzeń, do jakich doszło w grudniu 2016 roku. Wówczas to grupa antyaborcjonistów pikietowała na Rynku Głównym z banerami, na których widać rozczłonkowane ciała dzieci. Równolegle rozpoczęła się manifestacja w obronie sądów, na której pojawił się Maciej Maleńczuk. Piosenkarz zauważył banery, po czym podszedł do organizatorów pikiety. Co było dalej, ma wyjaśnić sąd.