Klapa w Starym Teatrze [Komentarz]

Rezygnacja Anny Polony z pracy w Narodowym Starym Teatrze jest szokiem dla teatralnego środowiska. Jeżeli tak ceniona aktorka po 50 latach składa wymówienie, ciężko jest przejść obojętnie obok tematu upadku wartości w teatrze przy ul. Jagiellońskiej w Krakowie.

Wagę tematu umniejszają od dwóch tygodni lewicujące media. Gazeta Wyborcza może sobie pisać, że przerwanie spektaklu "Do Damaszku" Klaty to hucpa, może też poniżać środowiska prawicowe. Pomijając aspekty polityczne, fakty mówią same za siebie – właśnie ten protest wywołał lawinę, która zabiera ze sobą kolejne ofiary. Z teatru odeszła Anna Polony, a siedmioro aktorów odmówiło udziału w "Nie-boskiej Komedii" Frljicia. Tak ceniona artystka, jaką jest Anna Dymna, nie rezygnuje z roli pochopnie. Musiała nosić się z tym już od dawna, a przerwanie spektaklu Klaty tylko utwierdziło ją w tym, że nie jest w swoich obawach o kondycję Starego Teatru odosobniona.

Tak naprawdę, problem pojawił się już dawno. Od dłuższego czasu obserwuję, że dzieje się w Starym coś niedobrego. Za symbol niepokojących zmian posłuży mi właśnie Jan Klata. Już pierwsza jego sztuka, jaką widziałem, czyli "Oresteja" z 2007 roku, wprawiła mnie w zakłopotanie. Przez cały czas trwania spektaklu zastanawiałem się, czy to jeszcze teatr, czy już performance nastawiony nie na treść, a na widowiskowe fajerwerki? Efektowna (nie efekciarska, tego Klacie zarzucić nie mogę) scenografia, elementy musicalowe i wymieszanie kultury antycznej z tą najbardziej współczesną, vide Błażej Peszek śpiewający Robbie Williamsa. Tak, tak, nie inaczej - w inscenizacji dramatu antycznego. Czy jest to dopuszczalne?

Oczywiście, że tak. Szukanie rozmaitych środków artystycznego wyrazu, interferencja starego ze świeżym i nadawanie nowych znaczeń należy do obowiązków reżysera XXI wieku. Gorzej, gdy tych znaczeń nie idzie znaleźć w każdym kolejnym spektaklu, bo podobny problem miałem z "Weselem hrabiego Orgaza". Poszedłem na tę sztukę specjalnie dwa razy, by doszukać się w niej jakiegoś, choćby skromnego, przesłania. Nie udało mi się. Jedyne, co byłem w stanie zrobić, to powtórzyć za krytykami, że sztuki Klaty w Starym są intelektualnie płytkie, wyzute z przekazu.

Są za to efektowne, dlatego ściągają do teatru tłumy, i tego reżyserowi odmówić nie sposób. Mówiąc o niepowodzeniach nie mam więc na myśli frekwencji, a artystyczną porażkę, którą ponoszą kolejne sztuki wystawiane na deskach Starego w ostatnich latach. "Paw Królowej" Pawła Świątka to, w skrócie, prymitywizm i znaczeniowa pustka. Z kolei z "Pana Tadeusza" Mikołaja Grabowskiego wyszedłem w antrakcie – dojrzały widz nie znajdzie tu nic dla siebie, choć nie przeczę, że wspomniana inscenizacja czy film Wajdy mogą być ciekawym uzupełnieniem przy okazji omawiania dzieła Mickiewicza w gimnazjum.

Tych przykładów można mnożyć. Reżyser Klata, piastujący jednocześnie od początku bieżącego roku funkcję dyrektora teatru, jest główną przyczyną niepowodzeń placówki usytuowanej przy ul. Jagiellońskiej w Krakowie. Na fatalną ocenę jego urzędowania składają się nie tylko niskie oceny ostatnich sztuk, ale też fakt, że od stycznia aż dwa razy doszło do oddania ról przez aktorów (mowa tu o sztukach "Poczet Królów Polskich" i "Nie-Boska Komedia").

Zresztą, wczorajsza decyzja o wstrzymaniu prób do spektaklu Frljicia na pewno nie jest pochopna. Czy aktorzy faktycznie boją się o swoje życie, jak zostało to przedstawione w oświadczeniu dyrekcji i zespołu teatru? Szczerze wątpię. Prędzej uwierzyłbym, że przejrzeli na oczy – ta sztuka po prostu nie mogła się udać, skoro legendarny reżyser Starego Teatru, Konrad Swinarski, został w niej oskarżony o antysemityzm. To idiotyzm, bo jak przypomniała Polony w jednym z wywiadów, miał on wielu przyjaciół Żydów, wystawiał swoje sztuki w Tel Awiwie, a jego matka podczas wojny ukrywała uchodźców z Auschwitz.

Pewne rzeczy po prostu w teatrze Narodowym nie przystoją. Niszczenie pomników reżyserów (wspomnianego Swinarskiego) czy zamach na patriotyzm, który dokonuje się w wystawianej od pół roku "Bitwie Warszawskiej 1920" w reżyserii duetu Strzępka-Demirski, to po prostu nie jest najmądrzejszy pomysł w teatrze o tak pięknej tradycji. Zresztą, gdy wspomniany duet wystawia swoje lewicujące, kontrowersyjne sztuki na prywatnych deskach, nikomu to nie przeszkadza. Jestem pewien, że Klata właśnie tam pasowałby idealnie – z powodzeniem mógłby być dyrektorem w teatrze komercyjnym, wolnym od wpływów i nazwy, która niesie za sobą tak wielką odpowiedzialność.

* * *

Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem dobrą sztukę w Starym Teatrze. Zdecydowanie bardziej wolę pójść choćby do teatru przy ulicy Straszewskiego, w którym swoje dyplomy wystawiają studenci krakowskiej PWST. Zresztą, wie to również sam Klata, którego minąłem tam w szatni po sztuce "Koło Kwintowe" dwa dni temu.


fot. Jacek Smoter/lovekrakow.pl