Kuchnia dań niepospolitych. Malinowy Anioł [Recenzja]

„W malinowym chruśniaku przed ciekawych wzrokiem,

Zapodziani po głowy przez długie godziny..."

(Bolesław Leśmian)

 

To miejsce jest jak pieszczoty z wiersza Leśmiana i to tutaj restauratorzy i managerowie z Krakowa powinni urządzać pielgrzymki, aby zobaczyć co oznacza konsekwencja i dobry marketing gastronomiczny.

Mała, urokliwa chatka położona przy głównej drodze do Krakowa – Krakowskie Przedmieście 140, Zielonki. Z dużym parkingiem na jej tyłach i intymnie zagospodarowanym ogrodem. Gospodarze nie pominęli nikogo projektując to miejsce. Na dzień dobry wszyscy motocykliści i rowerzyści otrzymują 10% zniżki, a na pożegnanie bidon kompotu. Dla dzieci to istny raj. Mini plac zabaw w ogrodzie, mini plac zabaw w domu. Do tego specjalne menu i masa atrakcji np.: lody w kształcie krowy, która wewnątrz skrywa słodki, zmrożony deser, po zjedzeniu którego zostaje zabawka.

Specjalna oferta lunchowa za 13,90, którą można zjeść w sali z barem i wygodną kanapą zadowoli wszystkich będących „w biegu“. Miejsce fantastyczne na randkę i kolację w większym gronie. Wydzielona sala z romantycznym wystrojem i malutkimi stoliczkami –przeniesione żywcem, niczym z włoskich, urokliwych knajpeczek, zachęca do miłosnych uniesień. Nie mogę się doczekać zimy, bo już wyobraziłam sobie jak siedzimy zaszyci przy oknie, za którymi pada śnieg i ogrzewamy się przy piecu opalanym drewnem, służącym do pieczenia pizzy.

Był upał. Lokal nie ma klimatyzacji, ale wyposażył się w wiatraki, które mieliły gorące powietrze. Było przyjemnie. Na dzień dobry dostaliśmy słoik lemoniady na osobę. Dosłownie słoik! Fantastyczny pomysł! Sączyłam ją trzema rurkami przez cały czas obiadu i ciągle jej nie brakowało. Orzeźwiała, była lekko kwaśnawa, a oprócz cytryny pływały w niej pomarańcze. Przez chwilę pomyślałam sobie, że to jakaś zmowa, że ostatnio wszystkie dobre trattorie włoskie wynoszą się na obrzeża Krakowa.

Otworzyłam menu i doznałam szoku! Kuchnia molekularna! Trattoria Malinowy Anioł wprowadziła cykl pod nazwą Kuchnia Dań Niepospolitych, tym samym zapewniając klientom ciekawe wrażenie smakowe. Co dwa tygodnie pojawia się przystawka w cenie 9 zł, która łączy w sobie niepospolite składniki, a wszystko w klimacie zabawy kuchnią molekularną. Nie była bym sobą, gdybym nie zamówiła plastra wędzonej w momencie podania wołowiny ułożonej na pasztecie z pomidorów, oliwy i lawendy. Jeżeli chcecie spróbować tej wyjątkowej rozkoszy dla podniebienia, to musicie się spieszyć, bo będzie w kracie tylko do 20 sierpnia.

Z tradycyjnych dań dla kuchni włoskiej zamówiłam focaccie ze świeżym rozmarynem (12 zł). Podana z dipem serowym i pomidorowym (w tej trattorii robiona jest na suchym cieście). We Włoszech znajdziecie wiele odmian tej potrawy. W domu łatwiej jest zrobić pulchną, drożdżową np.: z suszonymi pomidorami.

Było upalnie, ale mimo tego gęsty krem z pomidorów, z pianką i świeżą bazylią (9 zł) świetnie zaspokoił mój pierwszy głód. Podany w dużym kubku był aromatyczny i słodkawy. Przy daniach głównych znów doznałam szoku! Kuchnia sous-vide! Czyli potrawy przyrządzane w niskiej temperaturze w próżni na specjalnych urządzeniach. Nie tracą one składników odżywczych, a przy tym cechuje je niesamowita soczystość, delikatność i smak. Zaledwie trzy pozycje, czy też raczej – aż trzy pozycje: indyk, kaczka i łosoś.

W tym właśnie momencie byłam totalnie olśniona tym miejscem, sugerowanymi rozwiązaniami, odniesieniami do różnych technik kulinarnych, marketingiem, promocjami, wystrojem, pomysłem na podanie dań, zróżnicowaniem oferty dla różnych grup docelowych – zostałam dosłownie znokautowana i rozłożona na łopatki. Również smakiem. Mój indyk oblany sosem śmietanowym z białym winem, z ziemniaczanymi talarkami oraz bukietem warzyw (28 zł) smakował rewelacyjnie. Również lasagne (22 zł), podana na patelni, okazała się jedną z lepszych, jeżeli nie najlepszą (!), jaką jadłam w restauracjach. Przede wszystkim dlatego że jest robiona w piecu opalanym drewnem, przez co w momencie jej odgrzewania, jest ciepła również w środku. Ile razy Wam się zdarzyło, że podana lasagne, odgrzewana wcześniej w mikrofali była gorąca z zewnątrz, a letnia w środku? Koniec z tym! Wreszcie jest, gdzie zjeść dobrą, pływającą w sosie pomidorowym, z rozciągającym się serem, lasagne!

Porcje są naprawdę duże, więc pizzę z salami (24 zł) i to, co zostało z obiadu zabrałam na wynos. Ku mojej uciesze, była taka możliwość. Możecie sobie wyobrazić moją radość dnia następnego kiedy pochłaniałam te pyszności. Na koniec kelner namówił nas na deser. Właściwie to go nam wcisnął, nie słuchając sprzeciwu i pojękiwań o moim odchudzaniu, pełnym żołądku i niemocy z najedzenia. Przyniósł pomarańcze podaną w szklance na lodzie, wydrążoną w środku i nadzianą lodami. Coś pysznego! Nie, lodów sami nie robią, ale zamawiają dla siebie wybrane smaki np.: kokosowy. Czy były dobre? Myślę, że zdjęcie mojego mężczyzny, który na wszelki wypadek odsunął się od stolika, żeby przypadkiem moje ręce nie dosięgły deseru, mówi samo za siebie.

Malinowy Anioł. Miejsce niezwykłe. Nic dziwnego, że trudno o stolik, bo chociaż mieści się w Zielonkach, to niejedna krakowska restauracja powinna brać z niej przykład.

 

"I stały się maliny narzędziem pieszczoty

Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie

Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,

I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty"